autor: Piotr Lewandowski
Mercenaries - przed premierą - Strona 2
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że na Mercenaries wypada czekać z uśmiechem na twarzy. Zapowiada nam się smakowity kąsek, przygotowany z rozmachem, przyprawiony wolnością wyboru i oprawą na miarę 2005 roku.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Do wyboru mamy trzy różniące się praktycznie wszystkim postacie. Na początku płeć piękna, w postaci brytyjskiej agentki wywiadu – taka bezszelestna, bezwzględna zabójczyni. Potem żołnierz, nikogo nie zdziwi jeśli powiem, że amerykański – za cichy to on nie jest, nadrabia szybkością i siłą. Trzecia możliwość, to ktoś dla miłośników Enemy at the Gates – spokojny, opanowany i precyzyjny Szwed – snajper. Właściwa rozgrywka rozpoczyna się zaraz po naszej decyzji, w kogo chcemy się wcielić.
Na początku zaskakuje, a właściwie oczarowuje ogromny atut Mercenaries – nikt nas do niczego nie zmusza – sami możemy decydować, jaką misje rozpocząć. Co więcej, fabuła nie jest liniowa, a rozwija się na podstawie podejmowanych przez nas kroków. Są one tylko i wyłącznie naszym wyborem, tytuł nie prowadzi gracza jak po sznurku – pozwala samemu decydować praktycznie o wszystkim. Wspaniała sprawa, dodatkowo biorąc pod uwagę fakt, że wspomniana fabuła jest naprawdę bardzo ciekawa i wciągająca.
Wypada uchylić rąbka tajemnicy: tak więc wcale nie musimy pracować wyłącznie dla ONZ. W konflikt wplątana jest jeszcze rosyjska mafia, a także Chińczycy czy południowi Koreańczycy. Nikt nam nie zabroni wykonać jakąś misję dla nich, nikt nie zabroni też jakąś misję po prostu pominąć. Zapewne nie muszę wyjaśniać, że interesy wszystkich grup skrzyżowały się ze sobą. Za pomyślne wykonanie zleceń otrzymujemy gotówkę. Możemy ją przeznaczyć na zakup nowego, lepszego uzbrojenia czy sprzętu.

Nie wspomniałem jeszcze, z jakim typem gry mamy do czynienia. Na pierwszy rzut oka, wszystko przypomina coś pokroju Full Spectrum Warriora, z tym że możemy sobie sami postrzelać. W miarę zagłębiania się w rozgrywkę, odkrywamy kolejne smaczki, przygotowane przez twórców Najemników. Pierwszy z nich to bardzo wysoka interakcja z otoczeniem i możliwość niszczenia praktycznie wszystkich jego elementów. Zagadka – czego to zasługa? Oczywiście, używanego ostatnio wręcz masowo, odpowiedzialnego za fizykę systemu Havok. Przykłady jego działania możemy obserwować z powodzeniem w... Full Spectrum Warriorze. Drugim autem jest swoista filmowość produkcji. Coś na kształt drugiej czy trzeciej części Metal Gear Solid, choć nie aż na taką skalę. Mamy więc ogrom animowanych przerywników, wybuchy, szybką akcję i inne cuda, podnoszące bezpiecznie poziom adrenaliny we krwi grającego.
Na koniec słowo o oprawie graficznej i dźwiękowej. Autorzy jak to zwykle bywa obiecują, że będzie ona wspaniała. Nie mogę jednak potwierdzić ich słów, po zapoznaniu się z obrazkami udostępnionymi w Internecie. Tak jak wspomniałem wcześniej, całość wygląda dość dobrze, jednak do rewelacji jest daleko. Obiekty dość przeciętne, tekstury słabe; za to jak zwykle w wypadku Xboxa, czeka na nas masa ciekawych efektów. Przestrzegam jednak przed wpadaniem w niezadowolenie. Nijak mają się statyczne screenshoty do gry w akcji. Wielokrotnie spotkałem się z sytuacją, że po zapoznaniu się z publikowanymi materiałami robiłem nieszczęśliwą minę, by potem być wyjątkowo mile zaskoczonym. Warto przypomnieć – każda konwersja z Xboxa wygląda znacznie lepiej na PC. Przejdźmy do dźwięku, tutaj można być niepoprawnym optymistą – muzykę tworzą ludzie odpowiedzialni za ścieżkę dźwiękową MoHAA, tak więc powinna być wręcz rewelacyjna. Komputerowych graczy czeka obowiązkowy EAX, nic więcej o reszcie dźwięków powiedzieć niestety nie można.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że na Mercenaries wypada czekać z uśmiechem na twarzy. Zapowiada nam się smakowity kąsek, przygotowany z rozmachem, przyprawiony wolnością wyboru i oprawą (jednak) na miarę 2005 roku. Nie pozostaje nam nic innego, jak niecierpliwie czekać. Premiera, miejmy nadzieję, już niebawem.
Piotr „Bandit” Lewandowski