Widzieliśmy Call of Duty: Vanguard - powrót na kluczowe fronty II wojny światowej - Strona 2
CoD: Vanguard wraca do czasów II wojny światowej i swoich początków. Znowu odwiedzimy Stalingrad, Afrykę Północną, Normandię i Pacyfik. Czy Sledgehammer Games rzeczywiście zdoła przypomnieć złote czasy drugowojennych strzelanin?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Call of Duty: Vanguard - tylko dla największych fanów serii
Imponująca technicznie
Kwestia realiów historycznych to oczywiście bardzo delikatna sprawa, bo wiadomo, że twórcy produkcji „AAA” już dawno odeszli od robienia gier pod dyktando konsultantów militarnych, a wierność rzeczywistości zastąpiono przystępnością i widowiskowością. Na razie wiemy, że biografie bohaterów naprawdę oparto na losach autentycznych żołnierzy po przeprowadzeniu researchu.
Sledgehammer na pewno za to postarało się pod względem technicznym. Twórcy pokazali nam materiały z nagrywania dźwięku podczas przelotów oryginalnego samolotu Douglas TBD Devastator z bitwy o Midway. Kolor nieba nad Stalingradem po bombardowaniach stworzono natomiast na podstawie zdjęć, gdy masowo płonęły lasy w Kalifornii. Studiowano wystrój mieszkań z lat 40. w Stalingradzie, bo tam właśnie mamy zobaczyć sporo scen z życia cywilów.
Ogólnie oprawa audiowizualna robi wrażenie. Tym razem nie ma mowy o półśrodkach z Call of Duty: Black Ops – Cold War. Sledgehammer postawiło na ścisłą współpracę z Infinity Ward i wykorzystanie wszystkich nowinek silnika Modern Warfare. Dopieszczono nie tylko animacje drugowojennej broni, ale i reakcje otoczenia na trafienia kulami i granatami. Ściany, drzwi – wszystko to ulega stopniowej destrukcji, robią się otwory, co oznacza dynamiczne zmiany w oświetleniu. Efekty wyglądają naprawdę nieźle, o czym już wspominałem przy opisie misji w Normandii.

„NIEDŹWIEDŹ” KOMPOZYTOREM
Autorem muzyki do Call of Duty: Vanguard jest znany kompozytor Bear McCreary. Jego utworów mogliśmy słuchać m.in. w serialach The Walking Dead czy Battlestar Galactica i w ostatniej odsłonie gry God of War.
O multi i zombie później
Podczas prezentacji jednie zdawkowo wspomniano o reszcie kluczowych elementów gry, czyli multiplayerze i trybie zombie. O tym ostatnim wiadomo, że pracuje nad nim studio Treyarch, pokazane zostaną wydarzenia poprzedzające te w Black Ops – Cold War, a do mechanik rozgrywki zostaną dodane jakieś nowości. Multiplayer natomiast doczeka się własnej, osobnej prezentacji w późniejszym terminie. Póki co dowiedzieliśmy się, że na rozgrywkę duży wpływ będzie miała destrukcja ścian i zróżnicowana balistyka amunicji. Na start dostępnych będzie aż 20 map. Nie zabraknie elementów gry taktycznej i trochę chaosu radosnego fragowania. Pojawi się także jeden bardzo specjalny, nowy tryb o nazwie Champion Hill, którego szczegóły poznamy niedługo.
Czy Vanguard połączy pokolenia?
Call of Duty: Vanguard zapowiada się na bardzo ciekawy eksperyment. Jak do tej pory żadne próby wskrzeszenia realiów II wojny światowej w grze AAA nie zdołały powtórzyć sukcesów pierwszych odsłon Medal of Honor, Call of Duty, Battlefielda czy trylogii Brothers in Arms. Zarówno CoD: WWII, jak i BFV nie zostały zapamiętane jako wielkie hity. W multi natomiast sprawdziły się tylko stawiające na realizm niszowe produkcje pokroju, Post Scriptum i Hell Let Loose.
Powody są dość oczywiste. Wtedy w popkulturze królował Szeregowiec Ryan i serial Kompania braci – dziś megaprodukcje Marvela. Zmieniły się gusta i wymagania odbiorców, zmieniła się filozofia tworzenia gier. Mam wrażenie, że twórcy Vanguarda chcą jakoś połączyć tamte czasy z obecnymi i dostarczyć pozycję, która wzruszy weteranów zagrywających się w pierwszego CoD-a oraz spodoba się młodym fanom Warzone’a. Nie mam pojęcia, czy to się uda, ale na pewno warto będzie sprawdzić.
ZASTRZEŻENIE
W zdalnym pokazie gry wzięliśmy udział na zaproszenie firmy Koll Things, obsługujące w Polsce Activision Blizzard.