Dlaczego gracze znienawidzili Torchlight 3 – i czy słusznie? - Strona 2
Torchlight 3 to nie jest gra wybitna, ale zdecydowanie nie zasługuje na takie wiadro jadu, jakie się na nią wylało podczas debiutu na Steamie w ramach Wczesnego Dostępu. Niemniej w tej tonie niepochlebnych opinii kryje się ziarno lub dwa prawdy.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Miał być Torchlight 3, a jest Torchlight Frontiers
W tym momencie Torchlight 3 posiada cztery klasy postaci, które stanowią miszmasz różnych archetypów. Ja przykładowo wybrałem sobie sharpshootera, czyli łucznika. Szybko przekonałem się, że to w zasadzie summoner, który dodatkowo rani przeciwników dystansowymi pociskami. Do dyspozycji mamy bowiem dwa drzewka specjalizacji, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by je mieszać. W zasadzie nie musimy inwestować nawet określonej liczby punktów, aby zdobyć dostęp do dalszych umiejętności na każdym drzewku – ogranicza nas jedynie poziom.
Każda specjalizacja posiada siedem umiejętności, przy czym na pasku zmieścimy tylko cztery oraz jedną dodatkową pod prawym przyciskiem myszy. W efekcie nie ma sensu wykupywać wszystkich czarów – decydujemy jedynie, które zdolności są bardziej opłacalne. Pozostałe punkty inwestujemy w rozwój umiejętności, zwiększając ich siłę.
Ta prostota nie byłaby zła, gdyby system oferował więcej głębi i był bardziej przemyślany. W moim przypadku zabawa sprowadziła się do przywoływania armii duchowych goblinów oraz pokonywania wrogów podstawową umiejętnością – niczego więcej nie potrzebowałem.
Miała być głębia, a jest płycizna
Naszą postać możemy modyfikować również poprzez legendarne efekty, które są ciekawym urozmaiceniem. Możemy wybrać jeden z dostępnych modyfikatorów lub modyfikator z legendarnej broni, którą przerobiliśmy na złom. W ten sposób zyskamy konkretny bonus bez posiadania wymaganego ekwipunku.
Całość uzupełniają jeszcze relikty, oferujące własne umiejętności i zdolności pasywne. Relikty również expimy i o ile w danym momencie możemy mieć tylko jeden aktywny, tak nikt nie broni, by z czasem stworzyć ich kilka i żonglować nimi według własnych potrzeb. Relikty zapewniają również specjalne efekty, które da się aktywować raz na jakiś czas.
To wszystko brzmi nawet ciekawie i wydaje się, że pozwala na całkiem porządne rozbudowanie postaci oraz dostosowanie jej do indywidualnych preferencji. W praktyce zaś Torchlight 3 jest po prostu płytki – odróżnieniu od Minecrafta Dungeons, który wprawdzie również nie powala bogactwem, niemniej kryje się w nim pewna głębia, tutaj zaś mamy system prosty niczym budowa cepa. Cepa, który nawet wyposażony w dodatkowe efekty – wokół błyskają pioruny i mamy szansę na losowe wystrzelenie kuli ognia – pozostaje tylko cepem. Taki właśnie jest Torchlight 3.
Mogło być dynamicznie, a jest drewno
Równocześnie jestem niezwykle zaskoczony, jak mało dynamiczną grą okazuje się najnowsza odsłona Torchlighta. Przyznaję, że przywykłem, iż hack’n’slashe mają aktywną spację z jakimś unikiem czy dashem. Tutaj musiałem czekać na umiejętność klasową, a gdy ją wreszcie otrzymałem, wcale mi to rozgrywki nie ulepszyło – odniosłem bowiem wrażenie, że zdolności reagują z opóźnieniem. I nie wynikało to z lagu serwera, bowiem wszystkie inne ataki wykonywane były normalnie.
Nie zliczę również, ile razy prawie umarłem przez zablokowanie się na teksturze, wystającym obiekcie czy przeciwniku, ale to można zrzucić na karb wczesnego dostępu. Trudniej mi natomiast wytłumaczyć obecność, a w zasadzie nieobecność graczy na mapie. Z czatu wynikało bowiem, że całkiem sporo osób jest aktualnie w grze. Z informacji od dewelopera wiemy również, że mapa mieści do 40 graczy. Zaznaczę przy tym, że obszary te są małe, więc nie ma ryzyka, że ktoś się zagubi.
Jakimś cudem jednak w ciągu pierwszych dwóch godzin spotkałem tylko jedną osobę. Co prawda nie miało to żadnego wpływu na zabawę, bowiem owe „otwarte obszary” służą jedynie za etap przejściowy do dungeonów, w których wykonana ma zostać konkretna misja. Równie dobrze innych graczy mogłoby nie być, tak samo zresztą jak i fortów, które występują pomiędzy mapami. Może z czasem Echtra Games rozbuduje te aspekty, choć pasują one akurat do Torchlighta Frontiers, a nie do Torchlighta 3. I wydaje mi się, że właśnie w tym tkwi problem.
Mogło być dobrze, a jest miernie
Omawiany tytuł nie jest tym, czym być powinien. Deweloperzy zmienili nazwę, ale nie zawartość, przez co wciąż mamy do czynienia jedynie ze spin-offem, zamiast z pełnoprawną kontynuacją. I widać to w każdym elemencie zabawy, która w Torchlighcie 3 jest do bólu prosta i niesatysfakcjonująca. Nie czuć rozwoju postaci, nie czuć jej siły wraz z kolejnymi poziomami, lepszy ekwipunek nie sprawia radości, a pozorna mnogość wyboru i tak sprowadza się do dwóch czy trzech buildów w obrębie jednej klasy.
Na ten moment dostarczono przeciętny tytuł, który nie jest zły, ale zdecydowanie nie zachwyca. Gdyby nosił nazwę Torchlight Frontiers i był dostępny za darmo, pewnie nikt nie robiłby rabanu, ale biorąc pod uwagę zawartość Torchlighta 3, zastanowiłbym się na Waszym miejscu dwa razy, zanim zdecydowałbym się za niego zapłacić. Nie ma tu bowiem niczego, co mogłoby przykuć uwagę na dłuższy czas. Nawet klasa kolejarza, za którym jeździ jego własna ciuchcia, stanowi jedynie fajną ciekawostkę, bowiem w praktyce pomysł ten nuży (pociąg często się gubi i plącze nam pod nogami).
Pamiętajmy jednak, że to tylko Early Access i jeszcze może się okazać, iż Torchlight 3 w pełni zasłuży na swoją nazwę. Chciałbym w to wierzyć, bowiem mimo całego mego marudzenia nie bawiłem się wcale tak źle. Problem w tym, że chciałbym po prostu bawić się jeszcze lepiej...