autor: Borys Zajączkowski
Lionheart: Legacy of the Crusader - zapowiedź - Strona 2
Lionheart to gra z gatunku cRPG wzorowana na kultowej serii Fallout, powstała przy współpracy firmy Black Isle Studio (twórcy takich hitów jak: Fallout, Icewind Dale, Baldur’s Gate II) oraz Reflexive Entertainment (Zax , Star Trek Away Team)
Przeczytaj recenzję Lionheart: Legacy of the Crusader - recenzja gry
W uniwersum komputerowych gier fabularnych trudno o lepszą rekomendację ponad nawiązanie do „Fallouta”. Z podlizywaniem się świętości należy jednak uważać. Dość wspomnieć przypadek „Brotherhood of Steel”, która miała z „Fallouta” system rozwoju postaci, konstrukcję świata oraz wspólną historię, a do tego sama w sobie dobrą drużynową grą taktyczną była, a jednak posypały się na nią gromy z wszystkich stron głównie dlatego, że nie była ona stricte trzecią częścią tego kultowego erpega. Autorzy „Lwiego Serca”, zespół Reflexive Entertainment, niestety zdają się znajdować na najlepszej drodze do tego, by popełnić dokładnie ten sam błąd.
„Lwie Serce” korzysta bowiem z systemu rozwoju postaci stworzonego specjalnie na potrzeby „Fallouta” – Special – systemu, któremu kultowy erpeg zawdzięczał gro swojej grywalności. Oczywiście cofnięcie akcji o pół tysiąclecia wstecz i uwzględnienie magii wymagało poczynienia pewnych poprawek, lecz znalazłszy się na ekranach konstrukcji postaci, czujemy się jak w domu. Postać opisuje jej: siła, percepcja, wytrzymałość, charyzma, inteligencja, zręczność oraz... szczęście, które przekładają się na ilość punktów ruchu, jej udźwig, zdrowie etc. oraz zdolności, których siłą rzeczy w „Falloucie” nie było, bo i być nie mogło jak np. zasób many. Dodatkowe zdolności, mocno zależne od wybranej rasy, pozwalają graczowi maksymalnie dopasować postać do oczekiwań, a punkty doświadczenia zdobywane w grze, przekładające się ma kolejne poziomy pozwalają coraz to bardziej rozbudowywać arsenał specjalnych umiejętności gracza. Na tym etapie „Lionheart” jak najbardziej na miano „Fallout Fantasy” zasługuje. Niestety reszta przecieków tudzież samo demo gry wskazuje nieuchronnie na to, że na tym koniec podobieństw.
Prerenderowana, skądinąd niebrzydka grafika izometryczna przywodzi na myśl bardziej „Wrota Baldura” niźli „Fallouta” i nie zmienia tego wrażenia fakt, że wszystko rozgrywa się w posępnych odcieniach brązu... (negatywy ORWO wiecznie żywe). Całość sprawia wprawdzie miłe wrażenie dla oka, lecz rusza się dziwacznie mozolnie – scrollowanie ekranu przebiega wolniej niż przeciwnicy się poruszają. Rozmowy z postaciami neutralnymi wiele do biegu akcji nie wnoszą i całość zdaje się mieć formę prostej nawalanki. Interfejs gracza, ładnie wizualnie zaprojektowany jest, na demowym etapie rozwoju przynajmniej, paskudnie nieintuicyjny i jego okienka najzwyczajniej przeszkadzają na ekranie. Sytuację ratują skróty klawiszowe. Największym jednak występkiem przeciwko legendzie „Fallouta” jawi się walka w czasie rzeczywistym bez możliwości przełączenia jej w tryb turowy. Czasy wprawdzie są jak najbardziej proerteesowe, :-) lecz brak aktywnej pauzy, czyli takiej, która pozwala na wydawanie rozkazów, trąci już niedbalstwem autorów, a co gorsza praktycznie uniemożliwia walkę z odległości i... posługiwanie się czarami dystansowymi.
Całość zresztą sprawia wrażenie dość chaotycznej i nie do końca przemyślanej. Bogactwo opcji konstrukcyjnych postaci zdaje się mieć niewielki wpływ na faktyczne możliwości inerakcji ze światem. Potwory pojawiają się deus ex machina i nie bardzo wiadomo, czemu tak odmienne gatunki współżyją w zgodzie. Nie wiadomo również, czemu preferują atakowanie postaci gracza, gdy po okolicy szwenda się całkiem sporo bezbronnych ofiar. Tym samym zachodzi podejrzenie, że rozgrywka w „Lionhearcie” znacznie bliższa będzie temu, co znamy z „Diablo”, a nie ze znajdującego się na drugim ramieniu wagi „Fallouta”. Autorzy gry zapowiadają, że finalny produkt, choć „nastawiony na akcję” będzie przebogaty fabularnie. Mamią obietnicami aluzyjności stworzonej przez nich alternatywnej historii, spotkaniami z postaciami jak najbardziej historycznymi, lecz zmuszonymi do odnalezienia się w skrajnie odmiennej sytuacji. Jeśli w istocie nie są to puste słowa, to „Lwie Serce” ma szansę nie stać się li tylko nudnym hack’n’slashem – klimat kiełkuje w nim bowiem wcale miły. Aby jednak tak się stało, musi się okazać, że „Lwie Serce” rozgrywa się w historii alternatywnej dlatego, że jego autorzy doskonale Średniowiecze poznali i kochają się w aluzjach, a nie dlatego, że nie znają historii innej niż ich własna.
Shuck