Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Przed premierą 25 sierpnia 2018, 17:30

Walczyliśmy o Rotterdam – Battlefield V okiem dyletanta - Strona 2

Choć Battlefield V od czasów zapowiedzi pada ofiarą ostrej krytyki, wizyta przy stoisku EA na gamescomie i jedna, długa rozgrywka utwierdza w przekonaniu, że to w gruncie rzeczy dość bezpieczny, ale przy tym dający masę frajdy drugowojenny FPS.

Piękna wojna

Wizualnie EA DICE także nie zawodzi. Wirtualny Rotterdam okazuje się bardzo szczegółowy i pełen jest obrazów wojennej zawieruchy – wszędzie widać obrócone w ruinę sklepiki, poszarpane pociskami ściany, ziejące dymem dziury po ostrzale artyleryjskim. Sama lokacja nie jest jakoś szczególnie duża, ale oferuje masę wnętrz budynków oraz alternatywnych przejść, więc podczas godzinnej rozgrywki nie zdąży się znudzić. Tym bardziej że wraz z postępami obu zespołów poszczególne miejsca ulegają pewnym zmianom – niektóre przejścia zostają zablokowane, a osłony rozbite w pył.

To tylko jeden ze sposobów, jakie deweloperzy wprowadzili, by uczynić zabawę ciekawszą. W Battlefieldzie V bardzo ograniczona została amunicja, jaką otrzymujemy na starcie, więc czeka nas albo zbieranie jej w rozmieszczonych na mapie punktach, albo pozyskiwanie broni od zabitych wrogów. To rozwiązanie, które zmusza do ciągłego pilnowania tego, ile magazynków możemy jeszcze wystrzelić – a wierzcie mi, nie ma nic gorszego niż trafienie w sam środek pola bitwy z niewielkim pistoletem w ręce.

Wydaje mi się też, że twórcy chcą tym nakłonić graczy do skupienia się przede wszystkim na wspólnej realizacji celów, a nie na biciu rekordów w liczbie zabójstw. Podczas gamescomu miałem okazję przetestować tryb podboju, w którym praca w zespole była niezbędna do finalnego sukcesu – zdobytego w pojedynkę punktu kontrolnego nie da się długo utrzymać. I to rozwiązanie działa naprawdę nieźle, bo po niemrawych początkach, kiedy wszyscy rozbiegali się w różne strony, zaczęliśmy powoli działać jako oddział – a to, wraz z podobnym zdyscyplinowaniem drużyny przeciwnej, dało w rezultacie prawdziwie fascynującą rozgrywkę, która trwała przez intensywne trzy kwadranse.

Broń się!

Także broń ma odpowiedniego kopa – trudno, żeby było inaczej, skoro EA DICE miało ponad półtorej dekady, by nauczyć się swojego fachu. Nie obyło się jednak bez niewielkich potknięć (chociażby odrzut przy niektórych rodzajach broni wydaje się praktycznie nieodczuwalny), a gracze, którzy zechcą wcielić się w snajperów, będą mieć twardy orzech do zgryzienia. Lunety dają wprawdzie zdecydowanie lepszą celność, ale za to odbijają światło słoneczne – i to w sposób na tyle wyraźny, że strzelcy wyborowi mogliby z równym powodzeniem założyć sobie na głowę czołówki. Według mnie nieco w tym miejscu przesadzono, ale z drugiej strony – nie grałem jako snajper, więc może nie powinienem marudzić.

Walczyliśmy o Rotterdam – Battlefield V okiem dyletanta - ilustracja #2

Battlefield V na gamescomie dał sobie radę, ale jeśli chodzi o sprzedaż, na razie idzie mu raczej kiepsko. Grupa analityczna powiązana z „Elektronikami” podała niedawno informację, że pod względem zamówień przedpremierowych produkcja ta plasuje się daleko w tyle za bezpośrednim konkurentem – Call of Duty: Black Ops 4. Widać, że niektórzy wzięli sobie do serca radę Patricka Söderlunda z EA, który stwierdził, że osoby niezadowolone ze zmian w grze powinny jej po prostu nie kupować...

Ostatecznie udało mi się zakończyć rozgrywkę, nie kompromitując siebie oraz redakcji, a przy okazji poważnie zastanawiając się nad daniem tej grze szansy. Nie wiem, na ile Rotterdam jest reprezentatywny dla całości i czy w finalnej wersji nie będzie więcej kolorowych szaleństw, znanych wszystkim dobrze z premierowego zwiastuna, ale to, co mogliśmy wypróbować na gamescomie, stanowiło wyjątkowo solidne doświadczenie, które łączy stonowaną, raczej bezpieczną wizję drugiej wojny światowej z intensywnymi starciami. Zapowiada się całkiem niezły FPS z ograniczonymi nowościami w rozgrywce, który stawia na to, co dobrze znamy. I trudno się „Elektronikom” dziwić, bo po krytyce, jaka spadła na Battlefielda V podczas E3, studio raczej będzie unikać kontrowersyjnych pomysłów.

ZASTRZEŻENIE

Koszty wyjazdu autora tekstu na targi gamescom 2018 pokryliśmy we własnym zakresie.

Jakub Mirowski

Jakub Mirowski

Z GRYOnline.pl związany od 2012 roku: zahaczył o newsy, publicystykę, felietony, dział technologiczny i tvgry, obecnie specjalizuje się w ambitnych tematach. Napisał zarówno recenzje trzech odsłon serii FIFA, jak i artykuł o afrykańskiej lodówce low-tech. Poza GRYOnline.pl jego materiały na temat uchodźców, migracji oraz zmian klimatycznych publikowane były m.in. w Krytyce Politycznej, OKO.press i Nowej Europie Wschodniej. W kwestii gier jego zakres zainteresowań jest nieco węższy i ogranicza się do wszystkiego, co wyrzuci z siebie FromSoftware, co ciekawszych indyków i tytułów typowo imprezowych.

więcej

Graliśmy w Escape from Tarkov – to nie jest gra dla słabych ludzi
Graliśmy w Escape from Tarkov – to nie jest gra dla słabych ludzi

Przed premierą

Escape from Tarkov zapowiada się na najbardziej realistyczny symulator przebywania na nieprzyjaznym terenie. Mechanizmy zabawy są bardzo proste – największe przeszkody czają się zupełnie gdzie indziej.

Szok w systemie - trudna walka o przetrwanie serii gier System Shock
Szok w systemie - trudna walka o przetrwanie serii gier System Shock

Przed premierą

Choć obie części System Shock zyskały uznanie krytyków, żadna z nich nie okazała się komercyjnym hitem. Trudno więc dziwić się, że niewielu chciało zainwestować w jej kontynuację. Teraz, po kilkunastu latach, zapomniany cykl wreszcie powraca do życia.

Analizujemy Escape from Tarkov – czy The Division ma się czego obawiać?
Analizujemy Escape from Tarkov – czy The Division ma się czego obawiać?

Przed premierą

Podczas gdy wszyscy sugerują ucieczkę, my wracamy do Tarkova, by przeanalizować wysyp informacji na temat tej gry. Informacji wskazujących na produkt imponujący w wielu aspektach, ale i coraz bardziej niszowy, coraz mniej przystępny dla większości graczy.