Walczyliśmy o Rotterdam – Battlefield V okiem dyletanta - Strona 2
Choć Battlefield V od czasów zapowiedzi pada ofiarą ostrej krytyki, wizyta przy stoisku EA na gamescomie i jedna, długa rozgrywka utwierdza w przekonaniu, że to w gruncie rzeczy dość bezpieczny, ale przy tym dający masę frajdy drugowojenny FPS.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Battlefield 5 – świetne multi i słaba kampania
Piękna wojna
Wizualnie EA DICE także nie zawodzi. Wirtualny Rotterdam okazuje się bardzo szczegółowy i pełen jest obrazów wojennej zawieruchy – wszędzie widać obrócone w ruinę sklepiki, poszarpane pociskami ściany, ziejące dymem dziury po ostrzale artyleryjskim. Sama lokacja nie jest jakoś szczególnie duża, ale oferuje masę wnętrz budynków oraz alternatywnych przejść, więc podczas godzinnej rozgrywki nie zdąży się znudzić. Tym bardziej że wraz z postępami obu zespołów poszczególne miejsca ulegają pewnym zmianom – niektóre przejścia zostają zablokowane, a osłony rozbite w pył.
To tylko jeden ze sposobów, jakie deweloperzy wprowadzili, by uczynić zabawę ciekawszą. W Battlefieldzie V bardzo ograniczona została amunicja, jaką otrzymujemy na starcie, więc czeka nas albo zbieranie jej w rozmieszczonych na mapie punktach, albo pozyskiwanie broni od zabitych wrogów. To rozwiązanie, które zmusza do ciągłego pilnowania tego, ile magazynków możemy jeszcze wystrzelić – a wierzcie mi, nie ma nic gorszego niż trafienie w sam środek pola bitwy z niewielkim pistoletem w ręce.
Wydaje mi się też, że twórcy chcą tym nakłonić graczy do skupienia się przede wszystkim na wspólnej realizacji celów, a nie na biciu rekordów w liczbie zabójstw. Podczas gamescomu miałem okazję przetestować tryb podboju, w którym praca w zespole była niezbędna do finalnego sukcesu – zdobytego w pojedynkę punktu kontrolnego nie da się długo utrzymać. I to rozwiązanie działa naprawdę nieźle, bo po niemrawych początkach, kiedy wszyscy rozbiegali się w różne strony, zaczęliśmy powoli działać jako oddział – a to, wraz z podobnym zdyscyplinowaniem drużyny przeciwnej, dało w rezultacie prawdziwie fascynującą rozgrywkę, która trwała przez intensywne trzy kwadranse.
Broń się!
Także broń ma odpowiedniego kopa – trudno, żeby było inaczej, skoro EA DICE miało ponad półtorej dekady, by nauczyć się swojego fachu. Nie obyło się jednak bez niewielkich potknięć (chociażby odrzut przy niektórych rodzajach broni wydaje się praktycznie nieodczuwalny), a gracze, którzy zechcą wcielić się w snajperów, będą mieć twardy orzech do zgryzienia. Lunety dają wprawdzie zdecydowanie lepszą celność, ale za to odbijają światło słoneczne – i to w sposób na tyle wyraźny, że strzelcy wyborowi mogliby z równym powodzeniem założyć sobie na głowę czołówki. Według mnie nieco w tym miejscu przesadzono, ale z drugiej strony – nie grałem jako snajper, więc może nie powinienem marudzić.

Battlefield V na gamescomie dał sobie radę, ale jeśli chodzi o sprzedaż, na razie idzie mu raczej kiepsko. Grupa analityczna powiązana z „Elektronikami” podała niedawno informację, że pod względem zamówień przedpremierowych produkcja ta plasuje się daleko w tyle za bezpośrednim konkurentem – Call of Duty: Black Ops 4. Widać, że niektórzy wzięli sobie do serca radę Patricka Söderlunda z EA, który stwierdził, że osoby niezadowolone ze zmian w grze powinny jej po prostu nie kupować...
Ostatecznie udało mi się zakończyć rozgrywkę, nie kompromitując siebie oraz redakcji, a przy okazji poważnie zastanawiając się nad daniem tej grze szansy. Nie wiem, na ile Rotterdam jest reprezentatywny dla całości i czy w finalnej wersji nie będzie więcej kolorowych szaleństw, znanych wszystkim dobrze z premierowego zwiastuna, ale to, co mogliśmy wypróbować na gamescomie, stanowiło wyjątkowo solidne doświadczenie, które łączy stonowaną, raczej bezpieczną wizję drugiej wojny światowej z intensywnymi starciami. Zapowiada się całkiem niezły FPS z ograniczonymi nowościami w rozgrywce, który stawia na to, co dobrze znamy. I trudno się „Elektronikom” dziwić, bo po krytyce, jaka spadła na Battlefielda V podczas E3, studio raczej będzie unikać kontrowersyjnych pomysłów.
ZASTRZEŻENIE
Koszty wyjazdu autora tekstu na targi gamescom 2018 pokryliśmy we własnym zakresie.