Gramy w Watch Dogs 2 - Ubisoft uczy się na błędach - Strona 3
Choć nie wszystko jeszcze gra jak należy, Watch Dogs 2 zapowiada się na krok we właściwym kierunku – produkt naprawiający największe błędy swego poprzednika i znacząco rozbudowujący to, co było w nim najlepsze.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Watch Dogs 2 – nieślubne dziecko seriali Mr. Robot i Silicon Valley
Wśród nowych obiektów, nad którymi da się zdalnie przejąć kontrolę, wyróżniają się zwłaszcza samochody. Każdemu pojazdowi pozostającemu w zasięgu naszego smartfona możemy nakazać dodanie gazu, wycofanie się bądź skręcenie w lewo lub prawo. Do tego specjalny gadżet umożliwia masowe hakowanie wszystkich wehikułów będących w pobliżu i sprawianie, że zaczynają zachowywać się w losowy sposób, wywołując totalny chaos. O ile ta ostatnia funkcja to raczej zabawka niż coś szczególnie przydatnego, tak sama kontrola przydaje się w bardzo wielu sytuacjach. Jadąc z dużą prędkością mocno uczęszczaną drogą, w zasadzie nie musimy wcale przejmować się ruchem ulicznym – wystarczy trzymać się jednego pasa i wymuszać skręcanie w prawo na każdym znajdującym się przed nami aucie. Ponadto przejęcie kontroli nad zaparkowaną na terytorium wrogów ciężarówką stwarza doskonałą szansę odwrócenia uwagi bądź przejechania oponentów, nie narażając przy tym protagonisty na jakiekolwiek ryzyko.
Zdalna kontrola
O ile w przypadku zwyczajnych samochodów hakujemy tylko to, co widzimy, i kamera pozostaje przy Marcusie, w niektórych lokacjach znajdują się też wózki widłowe, nad którymi możemy przejąć znacznie pełniejszą kontrolę. W ogrywanej przeze mnie wersji służyło to, niestety, tylko do rozwiązywania zagadek środowiskowych związanych z poszukiwaniem „znajdziek” – kiedy spróbowałem poudawać opętaną maszynę z piekła rodem i wymordować widłami hangar pełen przeciwników (hej, każdy ma jakieś fantazje do spełnienia...), szybko okazało się, że mimo przygniatania ich do ścian wrogom nie stała się absolutnie żadna krzywda. Mam nadzieję, że do premiery zostanie to naprawione, gdyż zagadki zagadkami, ale potencjał bojowy demonicznego wózka widłowego jest zbyt duży, by gra go nie wykorzystała.
W „dwójce” powraca zdalnie sterowany pojazd znany z Watch Dogs: Bad Blood, który może wjechać przez otwory wentylacyjne do niedostępnych inną drogą pomieszczeń i na przykład otworzyć od wewnątrz wejście, podnieść ukryte przedmioty czy nawet pobrać potrzebne dane bez fatygowania nas osobiście.
Prawdziwą gwiazdą gry jest jednak latający dron, który wprawdzie nie potrafi wchodzić w bezpośrednie interakcje z przedmiotami czy otwierać drzwi, ale nadrabia to olbrzymią mobilnością i zdolnością do spuszczania na głowy przeciwników ładunków wybuchowych oraz ogłuszających. Posługiwanie się tym gadżetem porównałbym do korzystania z kamer w „jedynce”, za pomocą których badaliśmy teren, oznaczaliśmy wrogów i staraliśmy się ich eliminować, robiąc kreatywny użytek z naszych zdolności hakerskich. Różnica jest taka, że drona nie ogranicza jego stacjonarne położenie i można nim wlecieć wszędzie, o ile pozostaje on w zasięgu łączności z Markusem. No i da się bezpośrednio pozbywać wrogów wspomnianym wcześniej uzbrojeniem – choć po wykryciu przez przeciwników gadżet jest błyskawicznie eliminowany i musimy nieco odczekać, zanim go ponownie użyjemy.
Różnorodność w San Francisco
Jedną z większych wad przygód Aidena była powtarzalność misji pobocznych. Co z tego, że do zaliczenia mieliśmy całą gamę zadań dodatkowych, skoro wprowadzenie fabularne do nich zazwyczaj składało się z jednego, dwóch zdań wypowiadanych przez protagonistę, a same misje sprowadzały się do powtarzania w kółko tych samych kilku zestawów czynności, które szybko zaczynały nudzić. Fragment gry, jaki miałem okazję wypróbować, zawierał parę prostych, pozbawionych podłoża fabularnego aktywności, jak próby czasowe dronów czy motorów, ale znalazło się w nim także jedno całkiem ciekawe zadanie poboczne, odpalane za pomocą aplikacji przewrotnie nazwanej „Driver San Francisco”. Była to wariacja na temat serii Crazy Taxi – Marcus podjeżdżał samochodem po pasażerkę, która życzyła sobie spędzić jak najwięcej czasu w powietrzu, zmuszając mnie do korzystania z ramp i pagórków. Co ważne, w trakcie wycieczki kobieta chętnie dyskutowała z kierowcą, dzięki czemu w gruncie rzeczy prosta aktywność nabrała nieco indywidualnego charakteru. To krok w dobrym kierunku, oby tylko fabularyzowanych zadań pobocznych nie było dużo mniej od innych wyzwań.