Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Przed premierą 29 stycznia 2015, 14:00

autor: Adam Kusiak

Testujemy H1Z1, czyli wyczekiwany klon DayZ - Strona 3

Sony Online Entertainment rzuca DayZ wyzwanie swoim H1Z1. Debiut wersji alfa nie należał do udanych, ale stan gry poprawia się z dnia na dzień. Czy wobec tego widać już zmiany na lepsze? Sprawdzamy, czy już teraz warto bawić się w H1Z1.

Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.

Zrzuć sobie zaopatrzenie

Tym sposobem dochodzimy do najbardziej kontrowersyjnego punktu H1Z1 – zrzutów zaopatrzenia. Możecie pamiętać je z Rust – samolot leci nad mapą, uwalnia na spadochronie powoli spadający ładunek, na który momentalnie naciera połowa serwera. W H1Z1 również wokół miejsca zrzutów rozgrywają się krwawe masakry. I choć zawartość skrzyń jest losowa, a przeważnie razem z fantami dołączone są zombie, to kiedy w grę wchodzi szansa na zdobycie broni, ryzyko się nie liczy.

Jeśli nie lubicie tak ginąć, to polecam serwery PvE.

Tutaj jednak pojawia się główny problem. Koszt wezwania zaopatrzenia to pięć dolarów, czyli sporo, biorąc pod uwagę, że zawartość ekwipunku może nam zostać ukradziona. Osobiście wystarczyłoby mi, gdyby można było znaleźć wojskowe mundury czy sprzęt mający tylko wizualne zastosowanie. SOE jednak postanowiło dać szansę graczom na zdobycie w ten sposób uzbrojenia. Nie jest więc fikcyjnym scenariuszem sytuacja, w której spora grupa tych ostatnich ze sporymi zasobami gotówki odpowiednio zabezpieczy strefy lądowania (dystans do skrzyni to najczęściej 100–200 metrów, a decydujemy przecież o czasie przylotu) i będzie wyczekiwać zrzutu w bezpieczniejszych warunkach, niż gracze solo. Czy ta pachnąca pay-to-win mechanika zostanie zmieniona? Oby tak. Ostrzegam jednak, że jeśli gracie w pojedynkę, to wezwanie zrzutu może przypominać wylewanie pieniędzy w błoto.

Cała afera, która wybuchła wokół zrzutów w momencie wypuszczenia gry na Steamie, to przykład zaniedbań w komunikacji ze społecznością. O tej metodzie zdobywania sprzętu informowano jeszcze w sierpniu 2014 roku, ale mało kto wtedy zakładał, że będzie ona dostępna wyłącznie za gotówkę – wielu łudziło się, że obok tego znajdzie się szansa na kilka darmowych prezentów.

Z zasobami Sony za plecami

To może niektórych zaskoczyć, ale wczesny dostęp od Sony Online Entertainment – wielkiej przecież firmy – jakościowo nie różni się specjalnie względem tego w wykonaniu niektórych niezależnych deweloperów. Rozmaitych błędów pojawia się cała masa, zarówno śmiesznych, jak i wkurzających, przy czym reakcja twórców jest jak na razie dość dynamiczna, a gra z dnia na dzień staje się coraz mniej męczącym doświadczeniem.

Testujemy H1Z1, czyli wyczekiwany klon DayZ - ilustracja #3W H1Z1 można znaleźć (lub kupić za jednego dolara!) tzw. event ticket, czyli bilet umożliwiający wejście na serwer Battle Royal. Jest to popularny tryb rozgrywki, w którym każdy gracz musi pokonać resztę konkurentów, zaczynając bez sprzętu i możliwości respawnu. Jeśli zajmiemy jedno z trzech najwyższych miejsc, wygrywamy nagrody, którymi są np. skrzynie i zrzuty. Pomysł na taką zabawę zrodził się w głowie Brendana Greena, początkowo jako mod do ArmA II i ArmA III, a dzięki umowie licencyjnej trafił do H1Z1. Warto też dodać, że idea Battle Royal inspirowana jest powieścią japońskiego pisarza Koshuna Takamiego o tym samym tytule.

Na pewno rozczarowująca jest strona wizualna H1Z1. Zespół SOE miał do dyspozycji ładny i elastyczny silnik znany z PlanetSide 2, a jednak nowa produkcja graficznie po prostu odrzuca. O ile brak „wodotrysków” nie jest dla mnie ważny, to styl i klimat tworzony przez oprawę uważam już za niezwykle istotny element gry o zombie apokalipsie, a patrząc pod tym kątem, nie jest zbyt dobrze. Świat jest szary i bezpłciowy, nie ma tu nawet przyciągającego, nieco kowbojskiego klimatu typowego dla State of Decay, nie wspominając o swojskości Czarnorusi znanej z DayZ. Grafika ma jednak jedną niezaprzeczalną zaletę – jest płynna, więc do zabawy w H1Z1 nie potrzebujemy procesora i7 z najnowszym GeForcem, żeby osiągnąć 20 FPS-ów, jak to bywa niestety w DayZ.

Czarnoruś to to nie jest.

SOE to eksperci od gier MMO i całe zdobyte na nich doświadczenie widać w sposobie, w jaki skonstruowane są sieciowe aspekty gry. Nie ma tu serwerów stawianych przez graczy, wszystkie są więc oficjalne i pod kontrolą twórców. Dzięki temu nasze postacie zapisują się poprawnie, a jak pojawi się problem, to jest naprawiany. Obecnie grać można w trybach PvP, PvE i ich wersjach hardcore’owych. Niestety, wszelkich oszustów wykorzystujących błędy, luki gry i zewnętrzne programy jest już masa, więc jeśli ktoś liczył, że tutaj się ich ustrzeże, będzie bardzo rozczarowany. Wydaje się jednak, że Sony Online ma odpowiednie zasoby i doświadczenie, żeby próbować ich zwalczać. W tym miejscu dochodzimy do smutnej refleksji, że sieciowa gra o przetrwaniu, która w wersji 1.0 poradzi sobie z oszustami, może odnieść trwalszy sukces. Szkoda, że ciągle takiej nie dostaliśmy.

Maczeta i kask motocyklowy – popularny styl postapokaliptyczny.

Gra żądna pieniędzy bardziej niż zombie mózgów

H1Z1 już jest bestsellerem, a to przecież dopiero początek drogi tej produkcji. Płynna rozgrywka, granie za darmo i wsparcie dużego zaplecza finansowo-technicznego Sony najprawdopodobniej zadecydują o jeszcze większej popularności tytułu. Warto jednak poczekać, aż gra przejdzie w docelowy model free-to-play, jak to jest w planach, bowiem obecnie inwestycja w H1Z1 sprzyja niepokojącemu trendowi – korporacyjny producent/wydawca wypuszcza raczkującą grę, którą można „wesprzeć” za minimum 19,99 euro w ramach wczesnego dostępu z mikropłatnościami. Gra czasami z trudem funkcjonuje, ale jedna rzecz działa bez zarzutu: sklep, w którym możemy kupić np. opisywane wyżej zrzuty zaopatrzenia. Transakcja przebiegnie bezbłędnie, ponieważ sklepik – w przeciwieństwie do gry – to żaden Early Access. Gorzej, że sama produkcja ciągle ma masę błędów, więc nie zdziwcie się, jeśli drogocenna skrzynka zniknie z powodu zwykłego buga… Zostaliście przecież ostrzeżeni: gra jest we wczesnym dostępie.

Adam Kusiak

Adam Kusiak

Współpracę z GRYOnline.pl rozpoczął w 2011 roku jako redaktor w działach Newsroom i Encyklopedia; obecnie senior SEO specialist wspierający serwisy grupy Webedia Poland. Uwielbia symulatory lotnicze i gry strategiczne, w które zagrywał się jeszcze w latach 90. na Amidze 500; naturalnie jego ulubionym studiem jest MicroProse, zaś ulubionym twórcą – Sid Meier. Stanowi także chodzącą encyklopedię sprzętu wojskowego. Ukończył specjalizację amerykanistyka na Wydziale Stosunków Międzynarodowych na Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Na portalu X pisze o strategiach jako tbonewargames.

więcej

Widzieliśmy gameplay Beyond Good & Evil 2 – oto 5 najważniejszych cech BG&E2
Widzieliśmy gameplay Beyond Good & Evil 2 – oto 5 najważniejszych cech BG&E2

Przed premierą

Drugi rok z rzędu Ubisoft pokazuje na E3 świetne trailery Beyond Good & Evil 2. Problem polega na tym, że to czyste CGI, na podstawie którego nie da się niczego powiedzieć o samej grze. My mieliśmy możliwość zobaczenia gameplaya z BG&E2.

Graliśmy w Escape from Tarkov – to nie jest gra dla słabych ludzi
Graliśmy w Escape from Tarkov – to nie jest gra dla słabych ludzi

Przed premierą

Escape from Tarkov zapowiada się na najbardziej realistyczny symulator przebywania na nieprzyjaznym terenie. Mechanizmy zabawy są bardzo proste – największe przeszkody czają się zupełnie gdzie indziej.

Szok w systemie - trudna walka o przetrwanie serii gier System Shock
Szok w systemie - trudna walka o przetrwanie serii gier System Shock

Przed premierą

Choć obie części System Shock zyskały uznanie krytyków, żadna z nich nie okazała się komercyjnym hitem. Trudno więc dziwić się, że niewielu chciało zainwestować w jej kontynuację. Teraz, po kilkunastu latach, zapomniany cykl wreszcie powraca do życia.