autor: Przemysław Zamęcki
Klasyczna strzelanina w najlepszym wydaniu - recenzja gry Sine Mora
Shoot'em-up to najstarszy znany ludzkości gatunek gier wideo. Po ponad czterdziestu latach od czasu powstania jego prekursora, Sine Mora redefiniuje jego ramy stając się przykładem dla kolejnych naśladowców.
- piękna oprawa graficzna w stylu diesel punk;
- nietypowa mechanika rozgrywki umożliwiająca zabawę czasem;
- przystępność oraz zbalansowanie poziomów trudności pozwalające hardkorowcom śrubować wyniki;
- poważna i rozbudowana fabuła.
- przydałby się tryb kooperacji;
- brak możliwości wyboru broni specjalnej przed misją w trybie kampanii;
- węgierski dubbing (dla niektórych to będzie plus).
O Sine Mora usłyszałem jakiś rok temu i już wtedy, wraz z ujawnieniem pierwszych informacji i screenów, tytuł ten wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Moda na steampunk wydaje się nie przemijać, co mnie cieszy, ale od razu przyznam, że z diesel punkiem, choć znanym mi z nazwy, jak do tej pory osobiście chyba się nie zetknąłem. A właśnie mianem dieselpunkowego tworu artyści z Węgier i Japonii określają swoje dzieło. By być precyzyjnym, gra powstała dzięki współpracy madziarskiego Digital Reality i znacznie bardziej znanej firmy Grasshopper Manufacture, której szefem jest Goichi Suda, lubiący posługiwać się pseudonimem Suda51. Jeżeli w swojej karierze gracza namierzyliście takie wynalazki jak Killer7, No More Heroes czy ostatnio Shadow of the Damned, to macie świadomość, jaki typ wrażliwości preferuje Goichi-san.
Na szczęście Sine Mora w dużej mierze wolna jest od aż tak nieskrępowanej wyobraźni tego projektanta, choć to właśnie Japończycy byli odpowiedzialni za jej koncept artystyczny. Jego wykonanie zaś jawi się imponująco, w czym już zasługa Węgrów.
Gra jest przykładem klasycznego horyzontalnego shumpa – strzelaniny, w której akcję oglądamy z boku. Mamy więc samolocik, którym zmierzamy w prawo i rozstrzeliwujemy nadlatujące z przeciwnej strony towarzystwo, od czasu do czasu natykając się na potężniejszą maszynę reprezentującą bossa. Środowisko gry zostało wykonane w pełnym trójwymiarze, dzięki czemu momentami jesteśmy świadkami widowiskowych obrotów kamery pokazujących Sine Mora w pełnej krasie, podczas gdy sama rozgrywka ma charakter dwuwymiarowego shootera. Tu koniecznie muszę wyrazić zachwyt i uznanie dla autorów, ponieważ zarówno oprawa graficzna, jak i artystyczna tej produkcji są wyśmienite. Bez kozery przyznam, że to chyba najładniejszy tytuł dostępny w usłudze Xbox Live Arcade, a już z pewnością najładniej wyglądający shump.
Jest to jednak shump niezwykły nie tylko pod względem mistrzowskiej oprawy wizualnej. Pozycja ta wprowadza również nowe elementy do mechaniki rozgrywki w postaci możliwości manipulowania czasem i bardzo rozbudowanej części fabularnej w trybie kampanii. Co prawda głównie w formie całych ekranów tekstu, niemniej jednak historia opowiadana w grze okazuje się na tyle skomplikowana i wielowątkowa, że nie zamierzam podejmować się jej opisywania poza stwierdzeniem, że zaangażowanych w nią jest kilku różnych bohaterów przedstawionych w formie antropomorficznej oraz że dotyczy ona zemsty i możliwości podróżowania w czasie.
Głównym trybem jest kampania składająca się z kilkunastu misji rozgrywanych w różnych lokacjach. W Sine Mora nie ma czegoś takiego jak wskaźnik uszkodzeń. Cała zabawa opiera się na zmieszczeniu się w odgórnie ustalonym przedziale czasowym, który drastycznie maleje, gdy zostajemy trafieni. Analogicznie z każdym zniszczonym przeciwnikiem otrzymujemy bonusowo kilka cennych sekund. Dzięki takiemu postawieniu sprawy wymaga się od nas większego zaangażowania w likwidowanie wszystkich wrogów, a nie bumelowania w oczekiwaniu na dotarcie do najbliższego bossa. Zgodnie z klasycznymi zasadami sztuki zbieramy różnego rodzaju bonusy, od takich, które wydłużają czas, poprzez tarcze, aż po takie, które o jeden poziom podnoszą siłę i szybkostrzelność podstawowego narzędzia zagłady.