autor: Adam Kaczmarek
Avatar: Gra komputerowa - recenzja gry
Gra na podstawie nadchodzącego filmu Avatar to wspólny projekt Ubisoftu i Jamesa Camerona. Czy podzieliła ona marny los innych adaptacji słynnych kinowych hitów?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Zazdroszczę i jednocześnie współczuję ekipie Ubisoftu współpracy z Jamesem Cameronem. Z jednej strony spotkanie z wielkim wizjonerem kina musiało być niesamowitym przeżyciem dla deweloperów. Z drugiej patronat reżysera nad projektem Avatar: The Game zmusił autorów gry do nadzwyczaj wytężonej pracy nad adaptacją filmowego materiału. Jak zwykle wiązało się to z ogromnym ryzykiem, gdyż tego typu zagrywki zazwyczaj kończą się klęską. Ubisoft miał jednak tę przewagę nad innymi, że otrzymał aż dwa lata na produkcję. Tym sposobem w moim sercu zapaliła się iskierka nadziei, że w końcu po chudych latach otrzymamy zacną grę na bazie licencji filmowej.
Na wstępie mam drobną radę. Jeżeli ktoś jest poważnie napalony na nowy obraz Camerona i zna go jedynie ze zwiastunów i pojedynczych zdjęć, niech lekturę recenzji przerwie w tym miejscu. Teraz! Nie uruchamiajcie gry, jeżeli nie chcecie sobie psuć niespodzianki w odkrywaniu świata Pandory. Ja musiałem to zrobić, więc niejako wyręczyłem wszystkich ciekawskich. Produkt Ubisoftu zdradza naprawdę sporo szczegółów (choć najlepsze karty wciąż trzyma film) i jednocześnie podsyca czas oczekiwania na wizytę w kinie. To swoiste preludium do tego, co nadejdzie 25 grudnia. A uwierzcie mi – jest na co czekać.
Akcja toczy się, rzecz jasna, na wspomnianym księżycu Pandora, na którym ludzie znaleźli niezwykle cenny minerał. Organizacja RDA, chcąc w sposób pokojowy dostać się do jego złóż, uruchomiła specjalny program mający złagodzić ewentualne konflikty między homo sapiens, a rasą Navi – rdzennymi mieszkańcami Pandory. Mamy XXII wiek i technologie łączenia DNA wydają się być kluczem do sukcesu. Jednym z naukowych hitów są tzw. avatary – osobniki wyglądające jak Navi, ale kontrolowane przez umysł człowieka. Owe jednostki są w stanie przeniknąć do społeczności obcych i się z nimi bezproblemowo porozumieć. Jako Ryder – żołnierz piechoty morskiej – poddajesz się takiemu zabiegowi i wyruszasz na akcję celem odnalezienia pewnego szpiega.
Według Ubisoftu Avatar: The Game jest prequelem filmu. Scenariusz nie powiela wydarzeń z kinowego ekranu, choć spotykamy kilku znajomych bohaterów. A z czym dokładnie mamy do czynienia? To gra akcji z widokiem TPP, w której przeczesujemy kolejne fragmenty dżungli i wykonujemy misje. Na miłośników gatunku czeka mnóstwo wyplutych z karabinu łusek i władowanego w przeciwnika ołowiu. W zależności od obranej frakcji nieprzyjacielem są zwierzęta, rośliny, tubylcy oraz żołnierze i różnorakie machiny wojenne. Pod względem stylu rozgrywki zdecydowanie najbliżej Avatarowi do Lost Planet. Gracz również przemierza tu dużą krainę i opróżnia kolejne magazynki posiadanej broni. Świat Pandory został podzielony na kilkanaście stref i choć wszystkie osadzone są w tropikalnym klimacie, to jednak nie doświadczyłem uczucia deja vu. Każda z lokacji oferuje coś świeżego i oryginalnego.