autor: Marek Grochowski
FIFA 10 - recenzja gry
Autorzy nie obiecywali rewolucji. FIFA 10 na PlayStation 3 to tylko poprawiona wersja poprzedniczki. Zarazem jednak mamy tu do czynienia z najlepszą futbolową grą na rynku.
Niby to tylko piłka nożna, zwykły sport o troglodycko prostych zasadach. Niby to tylko gra, którą po pewnym czasie i tak odłożysz na półkę. Ale wyobraź sobie, że czasami nie ma słowa „tylko”. Jest natomiast FIFA 10, od dziś wiodąca pozycja w swojej klasie, która w wydaniu konsolowym potwierdza, że hasanie po trawie w pogoni za łaciatą to jedna z najlepszych rzeczy, jakie wymyślił człowiek. Nawet jeśli całe to hasanie sprowadza się do siedzenia przed telewizorem.
W tym roku EA Sports zrezygnowało z obwieszczania wszem i wobec, że nowa FIFA jest rewolucyjna. Nie jest. W końcu jakiegoż to przełomu można spodziewać się po serii, która trafia do sklepów każdej jesieni i zgodnie z oczekiwaniami zawsze traktuje o tym samym? Przemyślawszy więc specyfikę cyklu oraz bazując na sukcesie odsłonyubiegłorocznej, autorzy „dziesiątki” skupili się najpierw na poprawieniu błędów poprzedniczki. W drugiej kolejności zajęto się dopiero wprowadzeniem innowacji, które zgodnie z zapowiedziami stanowią 1/3 zawartości nowego produktu.
Najwięcej zmian przeszła mechanika rozgrywki, bowiem deweloperzy zajęli się ulepszeniem fizyki i zachowania piłkarzy. Dopracowano ruchy zawodników bez piłki - napastnicy wybiegają na wolne pole i uważają, by nie dać się złapać na spalonym, a obrońcy z większym zaangażowaniem wracają za kontratakiem. Dodano też opcję tzw. dryblingu 360, czyli kiwania się i biegania w dowolną stronę, nie zaś – jak w poprzednich edycjach – wyłącznie w jednym z ośmiu kierunków. Patent ten działa świetnie i dzięki niemu akcje buduje się swobodniej, bez uczucia, że zagrania zostały oparte na prostych skryptach. Piłkarze otrzymali ponadto możliwość przepychania się bark w bark w walce o łaciatą, wskutek czego zmniejszono ich zdolność do samotnej ucieczki z futbolówką. Ucierpieli na tym napastnicy wychodzący do sytuacji sam na sam z bramkarzem, a także skrzydłowi, których łatwiej niż przed rokiem dogonić przy linii bocznej, a następnie powstrzymać zwykłym przechwytem lub wślizgiem (ostre wejścia w parterze stały się celniejsze). W razie próby podania można też zastopować akcję w nowy sposób, poprzez wykrok obrońcy do tyłu (jakkolwiek akrobatycznie by to nie brzmiało).
Wiele zmieniło się w szesnastce, gdzie golkiperzy po sparowanym strzale szybciej podnoszą się do przechwycenia ewentualnej dobitki i nie dają się nabierać na proste markowanie strzału. Bramkarze rozważniej zachowują się również w powietrzu – kiedy istnieje ryzyko, że nie złapią piłki, decydują się na jej wypiąstkowanie. Jednak, gdy już wydaje się, że panowie w rękawiczkach zyskali supermoc i stali się bezbłędni, okazuje się, że w sytuacji sam na sam najłatwiej pokonać ich prostym lobem. Nie żadnym tam efektownym podcięciem piłki, które trzeba trenować u mnichów z Shaolin, a zwykłym, prymitywnym kopem w górę, do którego bramkarz w 90% sytuacji i tak nie doskoczy.