autor: Mikołaj Królewski
Street Fighter IV - recenzja gry
Stary mistrz powraca i jednym shoryukenem niszczy całą konkurencję. Kombatanci wyciągajcie zakurzone Arcade Sticki i rozprostowujcie palce. Czeka Was długa walka.
Ile to już lat minęło od czasu, kiedy bijatyki były najbardziej popularnym gatunkiem w świecie elektronicznej rozgrywki. Dziś wybór jest bardzo niewielki, a rynek stawiający na nowych, mniej doświadczonych graczy jest niechętny mordobiciom. Brak zainteresowania i niewielka ilość tytułów sprawiają, że nikogo już nie obchodzi rywalizacja Tekkena i Virtua Fightera, a o bijatykach takich jak King of Fighters czy Fatal Fury nikt, a w szczególności wydawcy, nie pamięta. Na szczęście jest taki kraj jak Japonia, który – mimo że przegrywa z firmami z zza oceanu i nie pozyskuje nowych graczy przez swój przestarzały system rozgrywki, nie trafiający do osób oczekujących nowych rozwiązań i innowacyjnych pomysłów – potrafi robić naprawdę świetne gry. Przywiązanie do „korzeni” w przypadku firmy Capcom i jej kultowego Ulicznego Wojownika było strzałem w dziesiątkę.
Street Fighter to klasyka mordobicia. Skupia się on na walce toczonej w dwóch wymiarach. Przez lata system rozgrywki ewoluował i przybierał różne formy, ale zasada pozostawała taka sama. Wybieramy jednego z kilkunastu/kilkudziesięciu wojowników i za pomocą różnego rodzaju specjalnych ataków, zwykłych ciosów oraz combosów staramy się zmniejszyć energię przeciwnika do zera. Do dyspozycji mamy trzy uderzenia rękoma i taką samą ilość kopnięć. Poruszamy się w przód, do tyłu, w górę i dół. Nie możemy uciec w bok przed ciosem, na skutek czego walka jest szybka i bardzo intensywna. Piękno Street Fightera polega głównie na tym, że jest to gra do masterowania. Podstawy możemy ćwiczyć na ośmiu różnych poziomach trudności, powoli podnosząc sobie poprzeczkę i próbując łączyć ataki w długie i potężne combosy.
Wielkie brawa należą się panom z Capcomu za to, że graczom, którzy mieli już kontakt ze Street Fighterem, nie kazali uczyć się ciosów na nowo. Wszystkie kombinacje robi się tak samo jak dawniej, dzięki czemu doświadczony gracz w niedługim czasie wykonuje wszystkie niezbędne czynności, potrzebne do odblokowania dziewięciu z dwudziestu pięciu wojowników. Do wyboru mamy tradycyjnie Kena i Ryu, Chun Li, Dhalsima, Zangiefa, Bisona, Sagata, Balroga, Vegę, Japończyka imieniem Edmund, Guile’a, Blankę, słowem prawie wszystkie gwiazdy ze sławnej drugiej części Ulicznego Wojownika. Zawiedzeni będą jednak gracze, którzy poświecili sporo czasu i uwagi T Hawkowi i Dee Jay’owi. Tych postaci zabrakło w czwórce, ale Capcom nie wyklucza wypuszczenia kilku dodatków, uwzględniających brakujących fighterów. Nowych zawodników jest pięciu i są to kolejno: Abel – ogromny facet mający w arsenale potężne rzuty, Crimson Viper – rażąca prądem i wykonująca ogniste kopnięcia laseczka, Rufus – tłusty, ale paradoksalnie szybki wojownik, El Fuerte – meksykański zapaśnik lubiący gotowanie oraz Seth – główny boss. Ukryci fighterzy to zbieranina postaci z różnych części Ulicznego Wojownika (Fei Long, Cammy, Sakura, Rose, Dan, Gen, Akuma, Gouken). Jedni są silniejsi od drugich, a balans pomiędzy postaciami nie jest zachowany. Taka już specyfika serii. Zaprawiony w boju gracz, który poświęcił sporo czasu na trening, może być równie niebezpieczny co player kierujący silniejszą postacią.