autor: Adam Kaczmarek
Left 4 Dead - recenzja gry
Left 4 Dead udowadnia, że nawet najprostsze pomysły są piekielnie grywalne. Tytuł obowiązkowy dla fanów survival-horrorów.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Autostrada nieopodal miasteczka Riverside. To właśnie tam utwierdziłem się w przekonaniu, że Left 4 Dead jest grą nietuzinkową. Pisanie o tytułach kalibru nowego dzieła Turtle Rock Studios, że zmieniają historię elektronicznej rozrywki, byłoby sporym nadużyciem. Po prostu wykorzystują sprawdzone wzorce i starają się stworzyć swój własny styl. Wracając do autostrady – po wyrżnięciu w pień 1500 zombiaków miałem prawo odczuwać znużenie. Ale nie w tej grze. Zatem pełen nadziei przybyłem wraz z kompanami do amerykańskiej mieściny. Zamiast pomocy ujrzałem jedynie znak drogowy o wymownej treści „Welcome to hell” (nazwa miejscowości została zamazana sprayem). Mając jedynie kilkanaście pocisków do strzelby w zanadrzu, poczułem autentyczną grozę i dreszcze. I nie przeliczyłem się. Chwilę później wyskoczył na mnie tłum żądnych krwi umarlaków. Nie pozostało mi nic innego, jak zagrać rolę ofiary i zostać dekoracją asfaltu. Panie i Panowie – oto jeden z najlepszych stricte multiplayerowych tytułów ostatnich lat.
Pierwszy, który stracił głowę dla Left 4 Dead…
O Left 4 Dead było głośno już od jakiegoś czasu. Głównym argumentem przemawiającym za wysoką jakością tego dzieła była opieka Valve. Gabe Newell w kaszę nie daje sobie dmuchać i czuwa nad wszystkimi projektami wychodzącymi z jego biura. Niemniej do pomysłu FPS-a o rzeźnickim charakterze podchodziłem z dystansem. Nigdy specjalnie nie przepadałem za gatunkiem bezmyślnych strzelanek. Zawsze oczekiwałem od gier czegoś więcej, co zmusi mnie do użycia kilku szarych komórek. Nie będę Was okłamywał – Left 4 Dead to przykład banału, ale ubranego w iście królewskie szaty. Wydawałoby się, że tak prosta z założenia gra nie ma szans na przebicie się na rynku. Zwłaszcza w epoce, w której dominują produkcje nawiązujące do militariów, preferujące trochę bardziej ambitne podejście do rozgrywki. A jednak! Chłopaki z Turtle Rock Studios dopracowali poszczególne elementy i stworzyli iście wybuchową mieszankę.
W teorii jest to FPS o charakterze survival-horroru. Znajdziemy tu jednak sporo odniesień do klasycznych oraz nowoczesnych filmów o zombie autorstwa George’a Romero, Danny’ego Boyle’a, a także drugiej części Grindhouse w reżyserii Roberta Rodrigueza. Zachowania Zarażonych (tak nazywają się w grze) są zgodne ze standardem gatunku. Są głupi i atakują masowo. Szacunek programistów do kanonu „zombie-movies” wydaje się być najmocniejszym punktem Left 4 Dead. Idealnym przykładem jest skład zespołu, którym przemierzamy poszczególne poziomy – wytatuowany od stóp do głów motocyklista Francis, miłośniczka horrorów Zoey, weteran z Wietnamu Bill oraz czarnoskóry analityk systemowy Louis. W skrócie: półgłówek, laska, wapniak i dowód poprawności politycznej. Dobór charakterów pachnie typowym dla tego typu produkcji kultem.