Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 6 listopada 2008, 10:56

autor: Paweł Surowiec

War Leaders: Clash of Nations - recenzja gry

Seria Total War od lat święci triumfy i cieszy się niesłabnącą popularnością. Nic dziwnego, że pojawiają się tytuły, próbujące przenieść jej mechanikę i rozwiązania w rejony dotychczas skrzętnie omijane przez Creative Assembly. Taką grą jest War Leaders.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Seria Total War od lat święci triumfy i cieszy się niesłabnącą popularnością. Nic dziwnego więc, że od czasu do czasu pojawiają się pozycje, które próbują ulokować jej mechanikę i rozwiązania w rejonach dotychczas omijanych przez Creative Assembly. Tak było np. z całkiem udanym Imperial Glory przenoszącym zabawę w wiek XIX, choć nie mam najmniejszych wątpliwości, że zbliżająca się wielkimi krokami premiera nowej odsłony TW usunie dzieło Pyro Studios głęboko w cień. Kolejnym tytułem próbującym osłabić pozycję czempiona jest War Leaders, mało znanego hiszpańskiego studia. Nie wiem wprawdzie, jak daleko sięgały ambicje dewelopera (taki ci on jakiś… enigmatyczny), jeśli jednak pragnął, by jego produkt przynajmniej dorównał Total War i zapracował na podobny splendor, którym wspomniany tytuł zasłużenie się cieszy to… No cóż, próbę tę można kąśliwie skwitować jednym krótkim bezlitosnym (i modnym ostatnio): failed.

Słuchaj, Adziu, nie podskakuj, bo przy mnie to ty jesteś… ooo… taki malutki.

Historia będzie dla mnie łaskawa, ponieważ mam zamiar ją napisać. (Churchill)

War Leaders pozwala wcielić się w rolę jednego z przywódców siedmiu potęg (Niemcy, Wielka Brytania, USA, ZSRR, Cesarstwo Japonii, Włochy, Francja) w przededniu wybuchu II wojny światowej (a rozgrywkę toczymy aż do początku lat 50-tych). Polskich graczy na pewno zmartwi więc nieco fakt, że nie jesteśmy, niestety, grywalną nacją. Skoro gra jest klonem Total War (co chyba wyraźnie dałem do zrozumienia powyżej), to podobnie jak on umożliwia szeroko rozumiane kierowanie sprawami wybranego państwa w systemie turowym i rozgrywanie bitew w trybie czasu rzeczywistego.

Różnice, które dosyć szybko wychwycimy, sprowadzają się do tury trwającej tydzień czasu prawdziwego i części strategicznej rozgrywającej się nie na mapie, ale na całym, wielkim globie ziemskim (aczkolwiek trochę mało czytelnym i „ciasnawym” w rejonie Europy). Również pola („prowincje”), po których przestawiamy pionki naszych wirtualnych armii stanowią całość i nie ma znaczenia, w którym miejscu danego terytorium wyląduje jedna z figurek. Wyżej wspomniane „sprawy państwa” to nic innego jak aneksja sąsiednich krajów, rozbudowywanie infrastruktury (szkoda, że wyłącznie wojskowej), rekrutowanie i modernizowanie jednostek, rozsyłanie na cztery strony świata szpiegów, mogących m.in. zabijać liderów państw, kraść technologie czy dokonywać aktów sabotażu. Sprawujemy pieczę nad posunięciami nie tylko „duchowych ojców” narodu, ale również generałów i bohaterów (autentycznych i fikcyjnych), którzy pojawiają się w naszych armiach wraz z kolejnymi podbojami. Dbamy także o rozwój technologiczny państwa: na szczycie drzewka technologicznego zawieszono tu bombkę atomową. Brzmi to wszystko bardzo fajnie, przyznacie, ale w praniu okazuje się raczej nieskomplikowane – gdzie tej warstwie strategicznej do głębi i złożoności takiego Hearts of Iron czy choćby do TW. Dla jednych takie uproszczenia będą wadą, inni uznają je za zaletę – każdy musi chyba rozsądzić tu sam i samemu zdecydować, jakiej zabawy oczekuje po WL...

Kampanię dostępną w grze można rozegrać w trzech trybach zgodności historycznej (wysokim, średnim i niskim). Ten ostatni jest chyba najciekawszym wariantem rozgrywki. Jako że armie można ładować na okręty (transportowe), a samoloty przebazować z lotnisk lądowych na lotniskowce, nic nie stoi na przeszkodzie, by dla przykładu dokonać III Rzeszą inwazji na Stany Zjednoczone (taki niemiecki Overlord), równocześnie rozpalając atomowy ogień na ich podwórku. Inwazji ramię w ramię z np. Wielką Brytanią, bo War Leaders to także dyplomacja umożliwiająca zawieranie szereg sojuszów (w niskim trybie zgodności historycznej nawet mocno wyssanych z palca).

Francuski generał do ostatnich swoich chwil z nadzieją spoglądał w niebo... Nie przyleciały.

Szczery dyplomata jest jak sucha woda albo drewniane żelazo. (Stalin)

No właśnie, polityka zagraniczna trochę tu kuleje. Już pomijam fakt, że by nawiązać stosunki dyplomatyczne z innym państwem, nie trzeba wysyłać tam odpowiednio przeszkolonego dżentelmena, wystarczy je po prostu kliknąć. Chodzi o to, że główne postacie są jakby, ten tego, nie do końca zrównoważone w sensie... psychicznym. W mojej rozgrywce prym wiódł nie kto inny, tylko Churchill, który skłócił się dosłownie ze wszystkimi, aż mu się herbatka rozlewała i cygara łamały, a charakterystyczną dla Anglików flegmę i dystans do świata schował był sobie chyba do kieszeni. Nie lepszy okazał się japoński premier Hideki Tojo (ksywa Brzytwa), najwyraźniej mający głęboko w… poważaniu honorowy kodeks samurajskich przodków: najpierw zaoferował mi sojusz, płacąc za niego sowitą daninę w mamonie i technologii, a turę potem… bezceremonialnie zerwał go, wypowiadając wojnę. Koniec końców wujek Adi o posępnym obliczu, za którego poczynania w grze odpowiadałem ja, okazał się być w całym tym chaosie i dyplomatycznej loteryjności najbardziej zrównoważonym i godnym zaufania mężem stanu. Nie wiem, może to tylko wynik moich zaniedbań w rozgrywce (czyt. skąpienia kasy itp. na prezenty dla pozostałych adwersarzy), jeśli jednak nie, to trochę inaczej wyobrażałem sobie sferę dyplomatyczną w War Leaders.

Jeszcze jednym nie całkiem przekonującym mnie niuansem jest zaniechanie dalszej walki przez dowolne z głównych państw po zabiciu jego przywódcy bądź zdobyciu stolicy. Taki kraj staje się wówczas neutralny i – jak gdzieś wyczytałem – nigdy nas sam z siebie nie zaatakuje, co daje nam czas na zbrojenia i skoncentrowanie uwagi na innym froncie. Pudło, bo przecież nietrudno jest (grając np. Niemcami) zapędzić Mussoliniego (gdy stanie się już zbędny) w kozi róg, przepraszam – włoski but albo sprawdzić, czy de Gaulle jest w stanie przepłynąć o własnych siłach kanał La Manche. Tudzież pochować Winstona Ch. w ziemi ojców po dokonaniu szybkiej inwazji na Wyspy. I co wtedy? Nawet takie Imperium Brytyjskie rozciągające się od terytoriów dzisiejszej Kanady przez Afrykę i Indie po Australię będzie stało z opuszczonymi gatkami, pokornie czekając na wyrok. Prędzej czy później – wobec tej szwankującej nieco dyplomacji – musimy więc korzystać z jeszcze jednego, ostatecznego narzędzia prowadzenia polityki, czyli wojny. I zetrzeć się z odpornym na inne argumenty przeciwnikiem na polu bitwy, w trybie taktycznym.

Kocham to. Boże dopomóż, kocham to. Kocham to bardziej niż własne życie. (Patton, patrząc na pole po bitwie)

Batalie rozgrywane w środowisku 3D i w czasie rzeczywistym (z opcją aktywnej pauzy) raczej nie różnią się wielce od typowych RTS-ów, z którymi ma do czynienia na co dzień przeciętny gracz. Mamy tu więc „paski życia” nad jednostkami, medyków stawiających na nogi nawet konających żołnierzy, saperów potrafiących naprawiać pojazdy w szczerym polu i pod ogniem, ciężarówki zaopatrzeniowe i obozy podobnego przeznaczenia rozsiane po planszach itp. Znajdzie się jednak także kilka niecodziennych rozwiązań, obecnych tylko w War Leaders. Jednym z nich jest możliwość skorzystania ze wsparcia artyleryjskiego okrętów stojących przy brzegu (o ile „prowincja”, w której toczymy bój, znajduje się przy brzegu morza i postaramy się wcześniej, by taki Schleswig-Holstein zacumował w pobliżu z „przyjacielską wizytą”). Kiedy dodamy do tego sposobność wezwania bombowców czy zrzucenia na kluczowy punkt planszy spadochroniarzy, bitwa naprawdę nabiera rumieńców i rozmachu!

Okazało się, że z de Gaulle’a wyjątkowo kiepski pływak.

Kolejny patent to oddanie oddziałów pod komendę generała znajdującego się na polu bitwy, wydanie temu ostatniemu rozkazu zajęcia bądź utrzymania danej pozycji i przyglądanie się, jak poradzi sobie z jego wykonaniem. Chociaż ja bym tam na umiejętności takiego ajkowego (od AI) Rommla czy Pattona specjalnie nie liczył... Całą zabawę psuje trochę niecodzienny interfejs gracza, który nie do końca się tutaj sprawdza i wszechobecne bugi. Batalie, w których nie biorą udziału armie lądowe (czyli bitwy morskie i powietrzne), przedstawione są już niestety w uproszczony sposób i nie mamy żadnego wpływu na ich przebieg, a rozstrzygane są „z automatu”. Nie zawsze sprawiedliwie.

Poza kampanią dla jednego zawodnika gra oferuje jeszcze szereg „szybkich bitew” na 56 (!) planszach z kampanii i tryb wieloosobowy. O tym drugim mogę napisać jedynie tyle, że umożliwia stoczenie z żywym graczem (a nawet czterema) nie tylko pojedynczej bitwy, ale również rozegranie całej kampanii (7 śmiałków maksimum). Powód braku dalszych szczegółów – kompletny brak serwerów gry w momencie, gdy pisałem te słowa. Jeśli zaś chodzi o mapy pod „szybkie bitwy”, to trzeba zaznaczyć, że są one dość zróżnicowane (mamy starcia w krajobrazach wiejskich, na pustyni, w dżungli czy tundrze) i różne rozmiarowo (od 1 do kilku km2). Odstają tu tylko batalie „miejskie” – nie dość, że mało ciekawe taktycznie ze względu na teren, nad którym autorzy specjalnie nie popracowali, poprzestając tylko na „zapchaniu” go całą masą chałup, to jeszcze ta masa budynków ciągnąca się po kres horyzontu (ów można jednak wyłączyć w opcjach) porządnie obciąża komputer. W rzeczy samej gra wymaga jeszcze pewnej optymalizacji, szczególnie na tych planszach, na których stoi jakieś większe lub mniejsze miasto.

Miłośników wielkich „ustawek” i posiadaczy superkomputerów z pewnością uraduje fakt, że w bitwie może wziąć udział nawet do kilkuset jednostek po każdej z czterech stron.

W owym trybie „szybkich bitew” doskwiera trochę niemożność wybrania sił dla komputerowego przeciwnika, a że z kolei wykazuje on paskudną tendencję do posługiwania się tylko jedną kompozycją wojska, to z czasem owe starcia zaczynają po prostu nużyć. No, bo ileż można grać przeciwko komputerowi, który wystawia ciągle tylko od groma czołgów (albo – w wersji niezmechanizowanej – artylerię polową) i garstkę piechoty?

Z właściwych tylko dla War Leaders patentów wymienię możliwość spojrzenia na pole walki przez… lornetkę albo przeniesienia się z kamerą w powietrze, by podążać za znajdującymi się w nim samolotami. To drobnostki, ale zwiększają poczucie bycia tam, na froncie.

Przepraszam, ale… te żabie udka, które przed chwilą zjadłem… były cokolwiek nieświeże...

Jeśli wszyscy myślą tak samo, to ktoś nie myśli wcale. (Patton)

Tak łatwo skwitować intelekt komputera w potyczkach to się w tym przypadku nie da. By opisać sztuczną inteligencję komputerowego przeciwnika, posłużę się może obrazowym przykładem. W jednej z pierwszych bitew broniłem siłami amerykańskimi jakiejś mieściny położonej na brzegu rzeki, przez którą przerzucone były dwa mosty. Komputer dysponował mniej więcej kompanią niemieckich czołgów ciężkich Tygrys (czyli miał ich do kilkunastu wozów), ja również posiadałem parę Shermanów. Umocniłem się na swoim brzegu rzeki, umieszczając spadochroniarzy w budynkach i bunkrach oraz okopując „puszki” i czekając na atak przeciwnika. Moje zdziwienie było spore, gdy maszyna rozdzieliła swoje siły na dwie grupy (jedną mniejszą) i ruszyła na mnie oboma przeprawami. Kiedy jednak rozbiłem ten mniejszy pododdział nieprzyjaciela i sam przeszedłem do kontrataku (zostawiając na swoim brzegu garstkę obrońców), SI wycofało się z drugiego mostu, broniąc się przez chwilę w wiosce za nim, a potem uciekając na położone nieopodal wzgórze i tam okopując Tygrysy. Byłem naprawdę bardzo ciekaw, co stanie się dalej, więc uderzyłem na wroga z obu skrzydeł. Mój atak się nie powiódł, „kociaki” spaliły wszystkie amerykańskie Shermany i wtedy… komputer sam przeszedł do kontrofensywy! Ponownie rzucił się przez mosty, znowu rozdzielając swoje pojazdy i poniosłem druzgocącą klęskę. Oczywiście nic nie trwa wiecznie i w pewnym momencie wszystkie te „ochy” i „achy” nad inteligencją komputera ustępują miejsca przyzwyczajeniu (SI nadużywa rozdzielania sił, zbyt często zajmuje pozycje defensywne na dostępnych wzgórzach, a zbyt rzadko w terenie zabudowanym), jednak faktem jest, że na początku rozgrywki można odnieść wrażenie pojedynkowania się z żywym i całkiem rozgarniętym graczem. Tym bardziej, że wojska komputera nie pchają się na przysłowiowego chama, lecz próbują zachować odpowiedni szyk defensywny bądź ofensywny (nasi ludzie również to potrafią). Często zmieniają też pozycje, starając się uchronić przed kolejnym nalotem lub reagując na nasze posunięcia. Dyskusyjny jest jednak kompletny brak „mgły wojny” w tych bitwach – co komputerowi po tak wyrafinowanych manewrach, jeśli przeciętnie uważny gracz widzi je wszystkie jak na dłoni? Wyklucza to całkowicie element zaskoczenia.

Strona wizualna programu przyciąga oko nieźle wykonanymi modelami pojazdów i żołnierzy głównych stron konfliktu, jednak w przypadku pozostałych, deweloperzy poszli na uproszczenia, unifikując umundurowanie wojaków. Trochę gorzej prezentuje się otoczenie w bitwach 3D, jednak trzeba przyznać, że twórcy włożyli w nie sporo pracy, dodając niezliczoną ilość detali – jakieś rowery czy motocykle oparte o budynki, studnie, psie budy, nawet… kwiatki na parapetach okien. Popracowano także nad zmiennymi warunkami atmosferycznymi w czasie potyczek (pogoda nie ma jednak większego wpływu na mobilność czy zdolności bojowe jednostek). Do całego tego miksu dodajmy jeszcze efekty HDR, bloom i powinniśmy mieć już lepszy obraz całości – całkiem niebrzydki. Nie przypadły mi do gustu chyba tylko słabiej wykonane eksplozje, choć zwolennicy realizmu ucieszą się na widok amunicji eksplodującej w zniszczonych pojazdach. Warto także dodać, że program oferuje wiele opcji dostosowania wyświetlanej grafiki do posiadanego sprzętu.

Nieźle w całość wpasowują się animacje żołnierzy – cześć z nich jest całkiem zwyczajna, niektóre ponadprzeciętne (np. przeskakiwanie wojaków przez płotki), a jeszcze inne widziałem chyba pierwszy raz w życiu (np. ściąganie za kołnierz martwego kolegi, który złożył głowę na parapecie okna). Co ciekawe w grze nie zaimplementowano żadnego modelu zniszczeń budynków. To znaczy: wydaje mi się, że on jest (widziałem go na trailerach z gry), ale nie „ujawnia się” ze względu na wspomniany niżej błąd z budynkami.

Na całym tym graficznym tle udźwiękowienie programu wypada raczej standardowo, nie budząc większych emocji.

Gdzie się pchasz z tą lufą, chamie!?

Jedna śmierć to tragedia, milion – to statystyka. (Stalin)

A kilkadziesiąt z grubsza bugów w programie to koszmar gracza – o takie słowa mógłbym rozwinąć powyższy cytat. Zacznijmy od rzeczy najbardziej uprzykrzającej rozgrywkę, czyli zniechęcającej niestabilności programu, której nie powstydziłby się nawet pacjent leżący na OIOM-ie. Wyobraźmy sobie sytuację, że najpierw czekamy kilka długich minut na przejście z bitwy do mapy strategicznej (albo załadowanie sejwa), a kiedy to w końcu nastąpi, klikamy jedną z figurek armii i… zostajemy bezpardonowo wykopani na pulpit. Ech, naprawdę, można otworem paszczowym odgryźć wówczas spory kawałek klawiarki! W pewnym momencie już po prostu nie miałem ochoty ponownie odpalać gry i raz jeszcze wykonywać tych samych ruchów czy rozgrywać tych samych bitew (brak autosejwa po starciu).

Jakby tego było mało, gra jest w sporym stopniu zabugowana, przede wszystkim w trybie bitew. Ze śmieszniejszych baboli wymienię tylko naparzanie przez jednostki wroga do budynku, którego obrońcy już dawno przenieśli się do lepszego świata (owa chałupa nie ma jednak ochoty lec w gruzach). Albo „gratisową” technologię z drzewka, którą często dostajemy po jednej z licznych „zwałek”. To chyba miała być taka „rekompensata” za te wszystkie crashe, ale przecież uczciwemu graczowi nie o takie zadośćuczynienie chodzi...

Tylko martwi ujrzeli koniec wojny. (Platon)

Mnie zaś może nie starczyć cierpliwości, by ukończyć grę. Wszystkim zainteresowanym zakupem War Leaders radzę z dobrego serca poczekać, aż dostępna będzie łata w wersji 1.2 PL. Skądinąd wiem, że poprawia ona tragiczną niestabilność programu, optymalizację, zbalansowanie rozgrywki, skraca czasy ładowania sejwów i usuwa szereg innych bolączek. Po jej zaaplikowaniu gra może być całkiem miodna, nawet mimo swojego nieskomplikowania i jakby mniej precyzyjnego wykonania. Jednak na dziś ocena nie może być wysoka, mimo że nie żywiłem żadnych uprzedzeń względem gry i początkowo moja jej ocena oscylowała w granicach 70-75%, to z każdym „wyskokiem na pulpit” cenzurka leciała na łeb na szyję w dół.

Paweł „PaZur_76” Surowiec

PLUSY:

  • toć to Total War (choć mniej skomplikowany) w ramach czasowych II wojny światowej;
  • sztuczna inteligencja taktyczna w bitwach.

MINUSY:

  • koszmarna niestabilność programu w wersji 1.0 – czekamy na patch!
  • zabugowana na potęgę;
  • niemiłosiernie długie czasy ładowania zapisanych stanów gry i wychodzenia z bitwy do części strategicznej;
  • optymalizacja też pozostawia trochę do życzenia.
War Leaders: Clash of Nations - recenzja gry
War Leaders: Clash of Nations - recenzja gry

Recenzja gry

Seria Total War od lat święci triumfy i cieszy się niesłabnącą popularnością. Nic dziwnego, że pojawiają się tytuły, próbujące przenieść jej mechanikę i rozwiązania w rejony dotychczas skrzętnie omijane przez Creative Assembly. Taką grą jest War Leaders.

Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne
Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne

Recenzja gry

Laysara: Summit Kingdom jest doskonałą pozycją dla graczy, którzy uwielbiają logistyczne przeszkody stające na drodze do budowy miasta idealnego. Polskie studio Quite OK Games zdecydowanie wie, co robi, oby tylko Early Access okazał się dla niego łaskawy.

Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Bardziej swojskiej strategii jeszcze długo nie będzie
Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Bardziej swojskiej strategii jeszcze długo nie będzie

Recenzja gry

Polski średniowieczny city builder Manor Lords ma potencjał, by okazać się jedną z najciekawszych gier tego roku. Jak jednak wygląda na początku swojej przygody z Early Accessem? I czy spełnia pokładane w nim nadzieje? Sprawdziłem.