autor: Artur Justyński
Kleopatra: Droga do tronu - recenzja gry
Cleopatra: A Queen’s Destiny - przygodówka której twórcy postanowili oddać ducha czasów tytułowej królowej. Wygląda na to, że wyszło im to nawet nie najgorzej...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Zapewne nie raz i nie dwa, każdy z Was zastanawiał się jak to było kiedyś. Czy to, co wyczytujemy w podręcznikach do historii jest prawdą, czy filmy ukazują choć po części jak naprawdę wyglądało życie kilkaset czy kilka tysięcy lat temu? Czy producenci gier w minimalnym stopniu starają się ukazać prawdziwe losy bohaterów tamtych czasów? Czy grając w serię Medal of Honor zastanawialiście się kiedykolwiek jak naprawdę wyglądał desant aliantów na plażę Omaha? Z drugiej strony, czy to w ogóle jest istotne? Gracze w większości przypadków stawiają na grafikę, grywalność, fabułę, a nie na to, czy jacyś tam Egipcjanie mówili kiedyś po angielsku, francusku, grecku czy w jeszcze kilku innych językach…
Gry przygodowe są bardzo specyficzne. W przeciwieństwie do pozostałych gatunków, znajdziemy tutaj bogatą fabułę (no dobra, nie zawsze), grafikę na przyzwoitym poziomie, mnóstwo dialogów i przede wszystkim – ogromną ilość zagadek do rozwikłania, oczywiście pomijając fakt, że sama gra w sobie jest jedną wielką łamigłówką. Skoro już jesteśmy przy łamigłówkach, warto wspomnieć wydaną w 2006 roku grę Safecracker stworzoną notabene przez tych samych ludzi co Cleopatra: A Queen’s Destiny – Kheops Studio. Była to jedna z nielicznych przygodówek, które wciągnęły mnie na bardzo długo. Mimo, iż nie posiadała fabuły, wynagradzała to ilością zagadek, w większości logicznych, które to okazały się kluczem do mnie. Niestety w przypadku „Kleopatry” jest zgoła odmiennie. Nie znajdziemy tutaj niezliczonej ilości poskramiaczy szarych komórek, na próżno nam szukać znanych powszechnie gierek logicznych typu „Master Mind” czy też skomplikowanych puzzli. Tym razem twórcy postawili na coś innego – na fabułę oraz czar tamtych czasów.
Nie, niestety nie będzie nam dane zniszczyć całej latarni…
Już na samym początku musimy zdecydować, który z pośród pięciu ówczesnych Bogów będzie sprawował nad nami opiekę, a na poważnie posłuży jako profil, na którym można zapisać stan gry. Ale to nie wszystko – po powyższej czynności musimy wybrać znak zodiaku, który już ma wpływ na dalszą rozgrywkę. W pewnych fragmentach gry możemy trafić na błogosławieństwo Bogów lub też ich złośliwość, przez co czasem zagadki będą znacznie mniej skomplikowane, na swej drodze spotkamy większą ilość przedmiotów itp. System jest losowy, więc wszystko tak naprawdę zależy od naszego szczęścia na który scenariusz trafimy. Nie do końca rozumiem twórców, po co umieszczają dwa dodatkowe znaki, które odblokujemy dopiero po ukończeniu gry. Jeden poprowadzi nas od początku do końca ścieżką boskiej przychylności, natomiast drugi tą gorszą. Wszystko pięknie, cacy, ale po co to komu? Różnice są na tyle minimalne, że nie ma sensu przechodzić gry drugi raz, o trzecim razie nawet nie wspominając. Chyba, że ktoś jest zapalonym maniakiem przygodówek, nie ma co robić lub przejdzie ją po raz kolejny na upartego.