Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 6 października 2005, 11:39

autor: Paweł Fronczak

Worms 4: Totalna Rozwałka - recenzja gry

Z jednej strony jest to gra przyjemna, lekka i zabawna. Z drugiej niemal się nie odróżnia od swoich trójwymiarowych poprzedniczek. Polonizacja jest zaś po prostu dobra. Czy jednak nowe Wormsy pozwalają się w nich zatracić?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Na początku mam do Was wielką prośbę. Zanim przeczytacie poniższy tekst zadajcie sobie pytanie: „Czego oczekuję od gry Worms 4?”. Ja podszedłem do tej odsłony robali pełen entuzjazmu. Czemu? Według mnie po ostatniej części Wormsów – Oblężenie – z serią mogło być już tylko lepiej. W końcu kto robiłby tę samą grę po raz trzeci, dodał numerek wyższy o jedno oczko i oczekiwał, że produkt będzie na tyle grywalny, by skusić potencjalnych graczy? No cóż, Team 17 Software.

W Menu mamy do wyboru całkiem sporo różnych opcji. Jeżeli nigdy nie grałeś w wersję 3D, warto odwiedzić Sekcję szkoleniową. Kilka misji zgrabnie wprowadza do gry i zaznajamia ze sterowaniem. Po pierwszym spotkaniu z przerywnikami filmowymi i dialogami robaków rzuca się w oczy infantylność Wormsów 4. Im dalej brnąłem w głąb Robali tym bardziej miałem wrażenie, że gram w produkt, który przeznaczony jest po prostu dla małych dzieci. Tęsknię za wizerunkiem tłustego robala z żelastwem w rękach i w pełnym uzbrojeniu.

Istotą single player jest Tryb historii, czyli zwykła kampania. Dodatkowo mamy jeszcze sporo możliwości. Możemy zmierzyć się z poszczególnymi wyzwaniami osobno, stworzyć własne bronie i przeglądać trofea za wykonywanie zadań. Można też kreować własne style gry, czyli ustawiać, jaką ilość danej broni mamy na początku misji itd. Nie zabrakło też oczywiście rozgrywek wieloosobowych.

Widok z lotu ptaka. Jedna z wysepek na dzikim zachodzie.

Worms 4: Totalna Rozwałka?

Grając w kampanię single player stwierdziłem, że tytuł nowych Wormsów jest najzwyczajniej mylący. Rzadko trafia się misja, w której mamy naszą pełną drużynę robaków i musimy zetrzeć na proch zespół komputera. W Historii jest więcej misji zręcznościowych – jak choćby strzelanie do celów, pokonanie robakiem toru przeszkód czy latanie za pomocą Plecaka Rakietowego i „łapanie” przedmiotów potrzebnych do ukończenia misji. Nie ukrywam, że jest to przyjemne, jednak mogłoby występować w mniejszej ilości. Milej by się mordowało drużynę komputera w konkretnej kampanii, zamiast odpalać kolejną „szybką rozgrywkę” – czyli pojedynczą mapkę.

Jednak Wormsy – tego ukryć się nie da – są przeznaczone do gry z przyjaciółmi. Za pośrednictwem Internetu albo w trybie „naprzemiennym” – czyli stare, dobre „gorące krzesła”. Oczywiście i tutaj mamy taką możliwość. Możemy rozegrać zwykły deatchmatch, deathmatch, w którym posiadamy własną fortecę, grę do ostatniego robaka (na planszy znajduje się po jednym robaku z każdej drużyny i na miejsce zmarłego pojawia się kolejny) oraz do zniszczenia zabudowań przeciwnika (nie jest to oczywiście tak rozbudowane jak w Worms: Oblężenie). Wszystko ładnie i fajnie ale... no właśnie, ale nic ponadto. Grywalność gdzieś się ulotniła. Miło jest pograć z kumplem, lecz przy Totalnej Rozwałce nie gubiliśmy czasu i nie zatracaliśmy się w zmagania robaków, jak to bywało przy starych odsłonach Wormsów. Nie wstrzymywaliśmy oddechu, gdy woda prawie nas dosięgła (znana Nagła Śmierć), czas rundy się kończył, a jeden z nas musiał dobrze wymierzyć z bazooki przy porywistym wietrze.

Generał HopkinZ w czasie odprawy wojskowej.

Robak zawodowiec

Sama rozgrywka się nie zmieniła. Dostajemy zadanie na początku misji (single player) i robimy wszystko, by wykonać je w jak najkrótszym czasie (jeżeli pobijemy ustalony rekord czasowy, zostajemy nagrodzeni monetami, które możemy wydawać w sklepie). Aby osiągnąć cel, jak zwykle mamy masę sprzętu robako-bójczego oraz różne środki pomocy. Korzystamy ze spadających z nieba skrzynek i staramy się utrzymać naszych śliskich bohaterów przy życiu. A na wszystko mamy kilku, kilkunasto, kilkudziesięciosekundowe tury.

Asortyment broni niewiele się zmienił. Wciąż podstawowym narzędziem zagłady są wszelkiej maści granaty (zwykłe, rozpryskowe, bananowe, „poświęcone”), strzelby, naloty bombowe oraz bazooka (jak zwykle podlegająca działaniu wiatru). Nie zabrakło jednak też tych udziwnionych jak owieczka (również ta latająca), starsza pani, czy nawet jeszcze bardziej egzotycznych. Jest Betonowy Osioł, który nie tylko zabija robaka ale i potrafi potężnie zniekształcić teren. Warto też zwrócić uwagę na Nalot Grubasów czy Porwanie przez UFO. Zabawek jest sporo i wykonane są nieźle. Denerwujące jest jednak to, że w kampanii dostajemy je „po kolei”, więc z tych najciekawszych możemy skorzystać dopiero w ostatnich misjach.

Pojawia się też wiele środków transportowych. Od najbardziej dopracowanego spadochronu, aż po najbardziej przydatny Plecak Rakietowy. Z jego pomocą możemy przebyć każdy dystans. Niestety sterowanie i jego funkcjonalność jest tak niedopracowana, że korzystałem z niego tylko w wypadkach ekstremalnych. Kolejny przyrząd do latania to Napój Ikara. Dzięki niemu Robal dostanie skrzydełek i będzie mógł wykonywać „skok podczas skoku”, czyli za pomocą ciągłego wciskania spacji (domyślny klawisz dla skakania) będzie wznosił się w powietrze. Na końcu jeszcze „wielka przegrana” nowych Wormsów czyli Lina (Ninja Rope). Ponownie jest ona okropnie denerwująca w obsłudze, niemożliwe jest praktycznie przy jej pomocy zrobienie dwóch skoków po sobie i dodatkowo bardzo łatwo się zaklinować na wszelkich gzymsach. Kolejna wada, której Team 17 nie dopracował przez te dwa lata od premiery Worms 3D.

Ta dziura w ziemi to efekt Betonowego Osiołka.

The Sims: Worms

Istnieje jak zwykle możliwość tworzenia własnej drużyny. Tym razem nie tylko wybieramy imiona milusińskich, ale też według własnego życzenia kreujemy ich wygląd. Można zmieniać nakrycia głowy, okularki i opaski na oczy, wąsy czy rękawiczki. Jest tego całkiem sporo i trzeba przyznać, że to całkiem fajny bajer. Natomiast żeby było ciekawiej, twórcy zrobili również sklep. Za zarobione pieniądze (dostajemy je za wygrane potyczki) można odblokować nie tylko nowe ubrania dla Wormsów ale też mapy, podkłady muzyczne czy style gry (które i tak sami możemy sobie kreować).

Ostatnią nowinką jest sposobność tworzenia własnej broni. Na to też ostrzyłem sobie ząbki – dopóki samemu nie wziąłem się za projektowanie „idealnej” spluwy. I tutaj twórcy ograniczyli graczowi możliwości. Można zdecydować o wyglądzie broni, jej sile rażenia i kilku innych dodatkach. Jednak co z tego, skoro gdy ustawimy parametry lekko ponad „przeciętne” już pojawia się na ekranie okrągły licznik, który informuje nas, że taka broń jest za silna. Nie można jej wtedy ukończyć – jedyne wyjście to obniżenie jej współczynników. To sprawia, że żadnej niesamowitej i naprawdę potężnej broni po prostu w grze nie da się skonstruować. Tym samym w praktyce ta opcja to tylko nieużyteczny dodatek.

Robaczywa gra

Robaki od strony audio-video też nie świecą pośród tłumu. Grafika nie uległa żadnej zauważalnej zmianie, a wymagania odnośnie procesora i karty graficznej wzrosły dwukrotnie! Wprowadzono jeszcze więcej „bajkowości” nie tyle w samym terenie co w rzucających się w oczach, komiksowych wybuchach. Tym, co natomiast cieszy, jest mimika robaków. Worm zasłaniający się rękoma, podczas gdy celujemy do niego z karabinu snajperskiego potrafi rozśmieszyć :).

Oddzielny temat to praca kamery. Ponownie nie jest ona zadowalająca, aczkolwiek z pewnością nie jest już to czynnik, który uniemożliwia grę. Po jakimś czasie można się nawet przyzwyczaić do różnych jej kaprysów. Ponadto istnieje też ustawianie widoku z perspektywy pierwszej osoby oraz od góry. Patrząc „z lotu ptaka” nie można jednak poruszać naszymi robaczkami.

Strasznie jest też z muzyką. Praktycznie przewija się jeden motyw muzyczny w menu i jeden podczas potyczek. W sklepie można odblokować resztę, ale pieniądze lepiej wydać na nowe mapy niż muzykę. Co prawda Robaki podczas gry wciąż wydają swoje sławne dźwięki, jednak denerwujący głos, którym trajkoczą podczas przerywników filmowych sprawiał niekiedy, że sam chciałem chwycić w łapy bazookę i przywalić w głośniki.

Uśmiechnij się do... celownika!

Trudno jest mi ocenić najnowszą część Wormsów. Z jednej strony jest to gra przyjemna, lekka i zabawna. Z drugiej natomiast niemal się nie odróżnia od swoich trójwymiarowych poprzedniczek i nie wystrzegła się wielu robaków... to jest chciałem powiedzieć bug’ów. Mały plusik dostaje też za polonizację, która jest po prostu dobra (w czasie gry wyłapałem może ze dwa potknięcia językowe). Czemu jednak Team 17 Software w czasie ostatnich dwóch lat nie potrafił wypracować czegoś nowego, co przykuwałoby do monitora na wiele godzin? Nie lubię być surowy, ale twórcy gry nie oczekują chyba, że wydając co roku niemal ten sam produkt będą na nim zbijać pieniądze? Worms 4: Totalna Rozwałka to pozycja godna polecenia TYLKO tym, którzy nie grali jeszcze w żadną odsłonę Robaków w 3D. A cena w stosunku do wcześniejszych części nie zmieniła się ani o grosz.

Paweł „HopkinZ” Fronczak

PLUSY:

  • to wciąż te same Wormsy;
  • spory asortyment destrukcyjnych zabawek;
  • rzetelna polonizacja;
  • gra się przyjemnie...

MINUSY:

  • ... przez krótki czas;
  • dziecinna narracja fabuły single player;
  • multiplayer wcale grywalnością nie nadrabia;
  • denerwująca praca kamer;
  • to znowu te same Wormsy.
Worms 4: Totalna Rozwałka - recenzja gry
Worms 4: Totalna Rozwałka - recenzja gry

Recenzja gry

Z jednej strony jest to gra przyjemna, lekka i zabawna. Z drugiej niemal się nie odróżnia od swoich trójwymiarowych poprzedniczek. Polonizacja jest zaś po prostu dobra. Czy jednak nowe Wormsy pozwalają się w nich zatracić?

Worms 4: Mayhem - recenzja gry
Worms 4: Mayhem - recenzja gry

Recenzja gry

Team 17 nie ustaje w dążeniu do stworzenia idealnej wersji Worms. Czy Worms 4: Mayhem jest tym, czym być powinno?

Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne
Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne

Recenzja gry

Laysara: Summit Kingdom jest doskonałą pozycją dla graczy, którzy uwielbiają logistyczne przeszkody stające na drodze do budowy miasta idealnego. Polskie studio Quite OK Games zdecydowanie wie, co robi, oby tylko Early Access okazał się dla niego łaskawy.