Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Trials of Mana Recenzja gry

Recenzja gry 24 kwietnia 2020, 16:30

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Trials of Mana – naiwna podróż w epokę 16-bitów

Stworzenie remake'u dwudziestopięcioletniej gry to nie jest sprawa prosta. Square Enix postanowił jednak przywrócić współczesnym graczom serię Mana, tym razem serwując im tytuł, który wcześniej dostępny był jedynie w Japonii.

Recenzja powstała na bazie wersji Switch. Dotyczy również wersji PC, PS4

PLUSY:
  1. Interesujące historie poszczególnych bohaterów;
  2. narracja zależna od wyboru trójki postaci w drużynie;
  3. udana próba przystosowania 16-bitowego oryginału do współczesnych wymagań;
  4. rozwój postaci;
  5. mechanika potyczek;
  6. świetni bossowie;
  7. oprawa muzyczna.
MINUSY:
  1. prawie całkowicie liniowy gameplay;
  2. przesadny backtracking;
  3. kiepska sztuczna inteligencja towarzyszy;
  4. problemy z kamerą w trakcie walk;
  5. doczytywanie się tekstur i obiektów na Switchu.

Wydany dwa lata temu remake Secret of Mana, czyli druga część serii japońskich gier RPG Senkei Densetsu, spotkał się z dosyć mieszanym przyjęciem, wobec czego fani niekończącego się cyklu opowiadającego o Drzewie Many i mieczu umieszczonym w kamieniu mogli czuć się niepewnie. Trials of Mana to tytuł, który w krajach Zachodu dostępny był do tej pory jedynie w kompilacji Collection of Mana na Nintendo Switch, wydanej zaledwie rok temu. Czy Square Enix wyciągnęło odpowiednie wnioski i tym razem nie zawiodło naszych oczekiwań? Uważam, że jak najbardziej, choć 16-bitowe naleciałości oryginału widać i czuć w grze niemal na każdym kroku.

Remake, ale wierny oryginałowi

Jak każdemu przyzwoitemu światu fantasy, tak i światu Many grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Jego twórczyni, Bogini Many stworzyła ów świat poprzez wykucie potężnego Miecza Many, a następnie pokonała osiem przerażających monstrów, więżąc je w Kamieniach Many. Zmęczona bogini postanowiła odpocząć, zamieniła się w Drzewo Many i usnęła [za mało tej many w akapicie, Ghost! – redakcja]. Ta potężna moc kusiła jednak złych ludzi, w następstwie czego mana będąca eteryczną energią wszystkich krain zaczęła zanikać. W tym miejscu do zabawy dołącza sześcioro bohaterów, z których jednak jedynie trójka weźmie na swoje barki ratowanie sytuacji.

Zawiązanie fabuły nie jest więc jakoś szczególnie oryginalne, a jej dosyć prosta struktura nie daje o sobie zapomnieć przez niemal całą grę. Nieco lepiej sprawa wygląda w przypadku bohaterów, którzy staną się członkami naszej drużyny.

Troje z sześciorga

W grze mamy do wyboru szóstkę postaci, ale tylko trzy z nich zabierzemy ze sobą na wyprawę. Co więcej, jedno z trójki bohaterów musi zostać naszym głównym protagonistą, którego osobistą historię i stojące za nią motywacje poznamy w największym stopniu. Niemniej Trials of Mana pozwala rozegrać także tzw. flashbacki pozostałej dwójki, choć nie jest to już obligatoryjne. Pozostałe, niewybrane przez nas postaci, również zostaną wrzucone w wir wydarzeń i napotkamy każdą z nich podczas rozgrywki przynajmniej raz, ale będą one stanowić już tylko tło wydarzeń.

Wybór głównego bohatera ma zasadniczy wpływ na styl naszej rozgrywki. Dostępnych jest kilka klas postaci, od tych walczących najlepiej w pełnym zwarciu do sepleniącej piętnastolatki o specjalności healera. To fajny pomysł i warto chwilę zastanowić się nad odpowiednim wyborem. W trakcie samej zabawy w każdej chwili za pomocą jednego przycisku pada możemy zmienić sterowanego przez siebie ludzika. Zabawne jest to, że nasza drużyna może składać się z samych książąt i księżniczek, co jest chyba mocno czytelnym odbiciem standardów lat 90.

W mojej drużynie główną postacią był Duran, Angela zajmowała się rzucaniem czarów, a złodziejk Hawkey wsparciem. To zapewniało dużą siłę ataku, choć brak postaci leczącej bywał czasem problematyczny. Tu warto dodać, że ponowne przejście gry w innym składzie całkowicie zmieni narrację związaną z naszą grupką, pozostawiając jednak główną oś fabularną nietkniętą. To nieco podnosi stopień regrywalności.

Słodki urok lat 90.

Mankamentów sprawiających, że remake nie do końca udało się przygotować w zgodzie ze współczesnymi wymaganiami, jest więcej. Rażą często kulawe dialogi i nikła interakcja ze światem przedstawionym. Odwiedzane miasteczka odnajdziemy kilku mieszkańców, którzy mają niewiele do powiedzenia. Krążenie pomiędzy nimi niby nieco rozwija świat przedstawiony, ale przez cały czas miałem wrażenie, że uwiązano ich na wyjątkowo krótkim łańcuchu. Wkurzają nawet takie rzeczy, jak identyczny wygląd wszystkich sprzedawców wykonujących jakieś dziwne, taneczne ruchy. Poza tym gracz przez cały czas jest prowadzony za rączkę poprzez oznaczanie osób, z którymi trzeba w mieście porozmawiać i niemal zupełnie liniową rozgrywkę poza miastami, gdzie dominują wąskie korytarze. I przyznam, że sztuką było poukrywanie w nich licznych znajdziek, co akurat trochę mi zaimponowało.

Backtracking jest przeogromny. Niektóre fragmenty lokacji przechodzimy po kilka razu i jedyne, co potrafi się w nich zmienić, to rodzaj przeciwników. Nie powiem żeby zabijało to chęć dalszej zabawy, ale szkoda, że twórcy nie pokusili się o większą różnorodność dróg pozwalających dotrzeć do celu. Ostatni raz coś takiego przeżywałem w Dragon Age II, choć to akurat zupełnie inna bajka. Trochę w unikaniu konieczności powrotu z jakiegoś dungeonu ratuje magiczna lina przenosząca nas do wejścia do jaskini, ale zamiast z niej korzystać, wolałem natłuc trochę doświadczenia na odradzających się co i rusz mobkach. Mechanika walki w tej grze daje ogromną satysfakcję, o czym w dalszej części tekstu.

Fantastyczna jest również oprawa muzyczna gry. Melodii towarzyszącym wyprawie słucha się z przyjemnością, ale jeśli chcielibyśmy posłuchać ścieżki dźwiękowej oryginału, to w każdej chwili możemy przełączyć odpowiednią opcję w menu. Niestety tego samego nie można powiedzieć o angielskim dubbingu, szczególnie denerwującym w przypadku Charlotte kaleczącej moje uszy wymawianiem „w” w miejscach, gdzie w wyrazie powinna znaleźć się głoska „r”. Można ten problem zniwelować przełączając się na dubbing japoński.

Problemy techniczne

Pozostając jeszcze w temacie narzekania, to niestety wersja na Nintendo Switch, którą miałem przyjemność ogrywać, nie do końca radzi sobie z grą od strony technicznej. Głównym problemem są doczytujące się tekstury i pop-up obiektów pojawiających się znienacka. Trochę szkoda, bo gra jest całkiem ładna, prezentując dosyć zróżnicowane, klimatycznie i plastycznie krainy, przypominając mi nawet nieco oprawę graficzną Dragon Quest XI, ale wymienione wyżej braki psują rodzącą się immersję. Nieco mniej razi skaczący framerate, który od czasu do czasu daje o sobie znać w nieprzyjemny sposób. Przez zdecydowaną większość zabawy animacja była jednak wystarczająco płynna.

Mechanika walki rządzi

Największą wartością gry jest wciągający, płynny i niegłupi zręcznościowy system walki i mechanika rozwoju postaci. Starcia toczą się w czasie rzeczywistym i przez cały czas trzeba być czujnym i mieć sprawną koordynację wzrokowo-ruchową. W dowolnym momencie możemy jednak skorzystać z przedmiotów zalegających w ekwipunku lub wyprowadzić cios specjalny albo czar, korzystając z wygodnych i intuicyjnych menu pojawiających się na dole ekranu. Akcja zostaje wtedy spauzowana, a my mamy czas, aby się zastanowić nad kolejnym ruchem. Uniki przydają się w momentach, kiedy stwory zamierzają skorzystać ze swoich ataków specjalnych, oznaczając teren ataku na czerwono. Dotyczy to zarówno zwykłych mobków, jak i potężnych bossów wymierzających ciosy obszarowe.

I choć generalnie bardzo sobie sposób walki w Trials of Mana cenię i przez cały czas zabawy sprawiał mi on niezwykłą frajdę, to jednak nie mogę nie zganić sztucznej inteligencji sterującej pozostałą dwójką podopiecznych. Najbardziej uwidacznia się to właśnie podczas starć z wielkimi potworami, które wyprowadzają atak obszarowy, wobec czego próbujemy uciec z zaznaczonego obszaru, przełączyć się na kolejną postać i nią też wydostać się na zewnątrz czerwonego okręgu. W tym samym czasie porzucony bohater jak gdyby nigdy nic wkracza ponownie do zagrożonej strefy. Grrr…

Muszę także wspomnieć o słabo działającej w wąskich przejściach kamerze, która często ustawia się tak, że w ogóle nie widzimy, komu zadajemy ciosy. W takim przypadku konieczna jest ręczna korekta. Jednak niektóre starcia trwają tak krótko, dosłownie kilka sekund, że każdorazowe obracanie kamery doprowadza do szewskiej pasji.

Świetny rozwój postaci…

Nie mogę się za to w żaden sposób przyczepić do rozwoju postaci. Nowe umiejętności poznajemy dość często, ale do czasu kilkukrotnej zmiany klasy bohatera mamy bardzo ograniczoną liczbę slotów, do których moglibyśmy je przypisać. Każda z klas ma przypisane oddzielne umiejętności, ale nie brakuje i takich, których mogą używać wszyscy bohaterowie. System jest elastyczny i pozwala rozwijać postać w taki sposób, aby jak najbardziej pasował on do naszego stylu zabawy.

Rozwój postaci następuje w sposób półautomatyczny. Część statystyk rośnie nam z każdym nowym levelem, a część rozwijamy w tym samym menu, w którym odblokowujemy nowe umiejętności. Począwszy od 18 poziomu doświadczenia, w ściśle określonych miejscach otrzymujemy możliwość zmiany klasy, co wiąże się z kolejnym rozwojem i zwiększeniem mocy. Gra pozwala wybrać jedną z dwóch wersji każdej klasy – light i dark. Różnią się one trochę od siebie, więc warto się dobrze zastanowić nad zmianami. Na szczęście Nocny Market w jednym z miast oferuje nam możliwość zmiany całego drzewka rozwoju w razie gdybyście podjęli złą decyzję.

Mana makes the world go around

Po blisko trzydziestu godzinach spędzonych z Trials of Mana czuję, że ukończyłem bardzo fajną grę, dającą mi ogromną satysfakcję z zabawy, choć miejscami tkwiącą korzeniami bardzo mocno w epoce 16-bitów. Co jednak szczególnie mi nie przeszkadzało, bo swoją edukację „grową” rozpocząłem właśnie w tych odległych czasach. Fantastyczna mechanika walki, przystępna, a jednocześnie wymagająca wiele uwagi jest w tym przypadku creme de la creme tej produkcji. Owszem, jest nieco chaotyczna, ale do mnie przemawia bardziej określenie „uporządkowany chaos”. Gdyby tylko sztuczna inteligencja była nieco lepsza… Mimo wszystko warto temu tytułowi poświęcić nieco czasu i dać się wciągnąć w tę niezwykle kolorową, naiwną przygodę.

O AUTORZE:

Ukończenie Trials of Mana na normalnym stopniu trudności zajęło mi niecałe 27 godzin. Na co dzień bardzo lubię gry RPG, ale po ich japońskie odpowiedniki sięgam dosyć sporadycznie, co mam nadzieję zacznie się zmieniać, ponieważ to dla mnie wciąż mało rozpoznany gatunek. Jeżeli jesteście w podobnej sytuacji, to myślę, że Trials of Mana będzie dobrym tytułem, aby rozpocząć swoją przygodę z jRPG.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry Trials of Mana – naiwna podróż w epokę 16-bitów
Recenzja gry Trials of Mana – naiwna podróż w epokę 16-bitów

Recenzja gry

Stworzenie remake'u dwudziestopięcioletniej gry to nie jest sprawa prosta. Square Enix postanowił jednak przywrócić współczesnym graczom serię Mana, tym razem serwując im tytuł, który wcześniej dostępny był jedynie w Japonii.

Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie
Recenzja gry Stellar Blade - piękna i bestie

Recenzja gry

Stellar Blade to dzieło ewidentnie stworzone z pasji, stanowiące ucztę dla oczu i uszu, serwujące niezłą fabułę oraz wyposażone w angażujący system walki, który jednak nie stanie kością w gardle osobom szukającym po prostu dobrej rozrywki.

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.