Recenzja gry Playerunknown’s Battlegrounds – PUBG to fenomen roku, ale nie gra roku
Zgodnie z obietnicą, Playerunknown’s Battlegrounds wyszło z fazy wczesnego dostępu jako niewątpliwie bardziej dopracowany i lepszy produkt niż parę miesięcy temu. Nie oznacza to jednak, że to już ukończona i bogata w zawartość gra.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- świetny balans pomiędzy przystępnością a realizmem;
- bardzo dobra mechanika strzelania z poprawioną balistyką;
- unikatowość każdej kolejnej bitwy, mimo tej samej mapy;
- emocje towarzyszące każdej wymianie ognia i potyczce;
- nowa pustynna mapa pełna ciekawych lokacji i wymuszająca inne strategie walki.
- nadal sporo błędów technicznych i problemów (ciągle czuć, że to wczesny dostęp);
- systemu motywacji i progresji może być lepszy;
- rozczarowująca zawartość na premierę, brak nowych strojów czy prostych wyzwań.
Firma Apple nie wynalazła tabletu, ale to właśnie jej niezwykle przyjazny dla użytkownika iPad sprawił, że takiego sprzętu zapragnęły miliony osób. Nieco podobną historią może pochwalić się gra Playerunknown’s Battlegrounds – sieciowa strzelanka z gatunku battle royale. Wcześniejsze bliźniacze tytuły, jak Rust, The Culling czy H1Z1 (King of the Kill), nie narobiły takiego zamieszania na rynku jak słynne PUBG, które jeszcze w fazie wczesnego dostępu w ciągu paru miesięcy znalazło ponad 25 milionów nabywców i pobiło rekord, jeśli chodzi o liczbę grających na platformie Steam.
Graczy nie odstraszała nawet niesławna faza wczesnego dostępu. Pomimo oczywistych błędów i niedoróbek rozgrywka i tak sprawiała niemałą frajdę i dostarczała emocji, a tytuł stał się wielkim hitem na niezliczonych streamach. Po dziewięciu miesiącach testów i kolejnych łatek Playerunknown’s Battlegrounds w końcu zmieniło się w oficjalnie wydaną grę. W porównaniu z pierwszą odsłoną z marca tego roku wersja 1.0 przynosi naprawdę sporo istotnych nowości oraz pomniejszych szlifów i usprawnień. Jeśli jednak cały czas uczestniczyliśmy w rozgrywkach na serwerach testowych, premierowa zawartość niczym nas nie zaskoczy, a to niestety sprawia, że pomimo dobrego oddania esencji zabawy typu battle royale oficjalna wersja gry jednak odrobinę rozczarowuje.
Jeśli jakimś cudem jeszcze nie wiesz, co to battle royale...
Battle royale to tryb rozgrywki wieloosobowej, podczas której setka graczy walczy ze sobą na ogromnej wyspie – do ostatniego żywego osobnika bądź ekipy. Przydatny ekwipunek oraz uzbrojenie rozrzucone są w wielu budynkach na mapie, a odpowiednie tempo rozgrywki dyktuje stopniowo zmniejszający się w losowy sposób obszar gry. Każdy ma tylko jedno życie – nie można się odradzać, a co za tym idzie, nie da się skorygować błędnych decyzji. Rozgrywka opiera się w równym stopniu na sprytnej taktyce, umiejętnościach, jak i pewnej dozie szczęścia.
Ojcem gatunku battle royale jest Brendan Greene, czyli tytułowy Playerunknown we własnej osobie. Zaczął od stworzenia modów battle royale do gier z serii ARMA, później była współpraca z Sony przy H1Z1 i trybie King of the Kill, by wreszcie połączyć siły z koreańskim studiem Bluehole i w końcu bez żadnych ograniczeń zrobić takie battle royale, o jakim zawsze marzył – Playerunknown’s Battlegrounds.
Skąd te rekordy?
Przyczyny ogromnego sukcesu Playerunknown’s Battlegrounds przeanalizowano już chyba na wszystkie sposoby. Zasady gry są proste i przystępne dla każdego z marszu – znajdź broń i nie daj się zabić. Świadomość, że nie ma tu odrodzeń, a każdy zgon to nasza porażka i wyrzucenie do ekranu powitalnego, sprawia, że o wiele bardziej zależy nam na przetrwaniu niż w innych grach. Zachowujemy się ostrożniej, ale kurczący się teren rozgrywki i tak zmusza do działania, więc emocje stale rosną, a napięcie, jakie pojawia się przy kilku tylko zawodnikach na mapie, przewyższa to, czego doświadczamy w większości popularnych strzelanek sieciowych.
Gra łączy niesłychaną prostotę z niekończącą się liczbą losowych sytuacji i możliwych strategii działania. Przebieg każdego meczu niby jest podobny, ale w szczegółach kompletnie inny. Mapy są tak ogromne, że za każdym razem możemy wylądować w trochę innym miejscu, znaleźć trochę inny sprzęt, przemieszczać się w innym kierunku, a przeciwnicy zawsze zaskoczą nas swoją obecnością. To raj dla kamperów i szturmowców, świetna gra dla samotników i zgranych ekip, gdzie emocje są trochę równoważone podobną dawką śmiechu i zabawy.
Do tego dochodzi jeszcze realistyczna otoczka, tak inna od tej kreskówkowej z Fortnite Battle Royale. Odczucia podczas strzelania z rzeczywiście istniejących modeli broni są lepsze niż chociażby w Rainbow Six: Siege czy Ghost Recon Wildlands. Dokładnie czujemy ogromną moc każdego wystrzelonego pocisku, karabiny można wzbogacać o realne akcesoria, a celowniki zerować na wybraną odległość. Wymiany ognia odbywają się na wyludnionych, jakby opuszczonych w pośpiechu wyspach, co dodaje jeszcze odrobinę tajemniczego, postapokaliptycznego klimatu. Pomimo braku fabuły PUBG jest po prostu spójne i wiarygodne. Wszystkie elementy pasują do siebie jak kompletna układanka i sprawiają, że w ten tytuł po prostu gra się dobrze, nawet po raz enty z rzędu.