Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

The Long Journey Home Recenzja gry

Recenzja gry 30 maja 2017, 15:00

Recenzja gry The Long Journey Home – space-sim dla wytrwałych

Eksploracja kosmosu to ostatnio bardzo popularny motyw w grach wideo. Jaki pomysł na ugryzienie tego tematu ma The Long Journey Home od firmy Daedalic? Tę grę wyróżnia różnorodność, kreatywność… i hardkorowość.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. duży, losowo generowany świat;
  2. sporo zróżnicowanych ras i dyplomatycznych relacji;
  3. muzyka dopasowana do kosmicznej podróży;
  4. mnóstwo smaczków i atrakcji, w tym zadania z różnymi rozwiązaniami;
  5. planety o odmiennych biotopach i warunkach atmosferycznych, z występującym na nich cyklem dnia i nocy;
  6. symulacja grawitacji jako bardzo oryginalny pomysł...
MINUSY:
  1. ...który wpędzi do grobu wielu mniej odpornych psychicznie kosmonautów;
  2. nieintuicyjny i niesatysfakcjonujący system sterowania;
  3. irytujące minigry i strzelanie bez pomysłu;
  4. kary za błędy niewspółmierne do frajdy z zabawy;
  5. najniższy poziom trudności („bajeczny”) to mniej więcej „very hard”;
  6. brak stosownej nagrody za wysiłek, cierpliwość i wyrozumiałość.

Jeszcze nie tak dawno, gdy oglądaliśmy piękne zapowiedzi No Man’s Sky, wszystkim nam brakowało tchu. Potem nasz optymizm wessała czarna dziura, a my sami zderzyliśmy się z asteroidą rzeczywistości. Od tamtej pory dryfuję po rynku, chwytając się nawet najwątlejszej nadziei, że któraś produkcja z kosmosem w tle uwiedzie mnie na tyle, bym mógł szczelnie zamknąć śluzy mieszkania, przerwać komunikację z Ziemią i absolutnie odlecieć w stronę gwiazd. Nie stało się tak w przypadku Andromedy, a przygoda ze wspomnianą już grą studia Hello Games zdecydowanie ostudziła mój hurraoptymizm, z kolei w stronę Star Citizen, owszem, patrzę, ale z dystansem i niemałą podejrzliwością. Na szczęście dzisiejszy rynek jest przepastny jak rozszerzający się wszechświat i czasami da się z niego wyłowić prawdziwe… gwiazdy. Taką perełką miało być The Long Journey Home.

Prawda, że ładny tytuł? Studio Daedalic West pomysł na grę miało prosty, ale bardzo atrakcyjny. Na początku wybieramy czterech śmiałków, których zabierzemy w podróż do gwiazd – od tej decyzji zależy powodzenie naszej kosmicznej odysei. Lepiej będzie wziąć inżyniera, naukowca czy pilota? Gdy już ustalimy skład załogi, możemy wskazać statek i lądownik planetarny. Oczywiście wszystko opisują rozmaite parametry o kolosalnym znaczeniu. Nie ma statków idealnych, a w kosmosie łatwo o awarię – czy wolimy więc lepsze poszycie, większy bank paliwa czy silnik zdolny do większej liczby skoków w nadprzestrzeń? W końcu, po przejściu samouczka, w trakcie którego – zaręczam – rozbijecie swój lądownik o marsjańskie nieużytki, pora na pierwszy skok. Odpalamy silniki, statek wchodzi w nadświetlną i... buuum!

Nasi kosmonaucy chętnie wypowiedzą się o każdym przedmiocie w ekwipunku. Ich wypowiedzi uzależnione są od ich roli i wykształcenia.

Teoria Wielkiego Wybuchu

Znajdujemy się miliony lat świetlnych od domu, sami, zagubieni we wszechświecie, statek jest uszkodzony, a ktoś z załogi narzeka na ból w krzyżu. Kosmiczne podróże to nie przelewki – pora skierować nasz pojazd ku pierwszej planecie, wypuścić lądownik i spróbować zgromadzić surowce potrzebne do przeżycia. A przeżyć, możecie być pewni, jest niezwykle trudno.

The Long Journey Home to gra indie, której ambicja zaczyna się gdzieś przy docenionym FTL: Faster Than Light, a kończy na skrytykowanym No Man’s Sky. No właśnie – ambicja, bo realia są jednak znacznie skromniejsze. Po wyborze załogi i okrętu rozpoczynamy podróż, ze zgrozą obserwując kontrolki liczników sygnalizujące stan poszycia, zdrowie astronautów i paliwo. Celem gry jest powrót na Ziemię – żeby go osiągnąć, potrzebujemy wzmocnić statek i zawiązać sojusze z obcymi rasami. Przemierzamy więc kosmos, orbitujemy wokół planet, lądujemy na nich, aby zebrać surowce, wdajemy się w kłótnie z inteligentnymi rybami, które skolonizowały wszechświat, i ogólnie staramy się przetrwać.

Niech nie zwiodą Was trailery – przez większość czasu nasz statek symbolizuje poruszająca się po elipsach orbit mała strzałka. Strzałką tą można dowolnie obracać, zwiększając ciąg i wpływając tym samym na trajektorię lotu. The Long Journey Home pokazuje bowiem, jak to się robi w kosmosie. Nie sposób więc obrać sobie dowolnego kierunku lotu i w linii prostej ruszyć w stronę upatrzonej gwiazdy – takie manewry kosztują tyle paliwa, że w praktyce jest to nieosiągalne. Gra symuluje działanie grawitacji, więc lepiej korzystać z siły inercji – rozpędzone ciało sunie ściągane przez orbity planet, a przy pomocy silników da się korygować kurs.

Próba kolonizacji Słońca spaliła na panewce.

Początkujący astronauci powinni jednak pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze, orbity są elipsami, więc nieustannie zataczamy kręgi wokół ciał niebieskich i czasami trzeba naprawdę astronomicznej cierpliwości, aby w końcu wystrzelić w pożądanym kierunku. Wszystko w porządku, gdy krążymy wokół małej planety, ale w grze spotykamy wszelkie znane typy gwiazd, w tym ogromne czerwone olbrzymy, których okrążenie zajmuje więcej czasu (zwłaszcza że musimy to robić w odpowiedniej odległości – gwiazdy emitują bowiem śmiercionośne dla naszych astronautów promieniowanie).

Po drugie, nasi śmiałkowie wyruszyli statkiem z absolutnie zepsutym i irytującym sterowaniem, którego opanowanie skutecznie utrudnia komfortowy lot. Przygotujcie się więc, że będziecie kląć pod nosem, gdy nieposłuszna strzałka bezpardonowo wleci w sam środek rozpalonej gwiazdy. Po prawdzie gra się wówczas nie kończy – kontrolę przejmuje autopilot, który wyprowadza nas na bezkolizyjny kurs, jednak kosztem znacznego uszkodzenia statku. Zatem już na początku przekonujemy się, że The Long Journey Home bezlitośnie testuje dwie nasze cechy – cierpliwość i wyrozumiałość.

Maciej Pawlikowski

Maciej Pawlikowski

Redaktor naczelny GRYOnline.pl, związany z serwisem od końca 2016 roku. Początkowo pracował w dziale poradników, a później mu szefował, z czasem został redaktorem prowadzącym Gamepressure, anglojęzycznego projektu adresowanego na Zachód, aby w końcu objąć sprawowaną obecnie funkcję. W przeszłości recenzent i krytyk literacki, publikował prace o literaturze, kulturze, a nawet teatrze w wielu humanistycznych pismach oraz portalach, m.in. Miesięczniku Znak czy Popmodernie. Studiował krytykę literacką i literaturę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Lubi stare gry, city-buildery i RPG-i, w tym również japońskie. Wydaje ogromne pieniądze na części do komputera. Poza pracą oraz grami trenuje tenisa i okazyjnie pełni funkcję wolontariusza Pokojowego Patrolu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

więcej

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.

Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami
Recenzja gry Helldivers 2 - to jedna z najlepszych pozycji w historii do grania z kolegami

Recenzja gry

Helldivers 2 pokazuje, co może zrobić doświadczony zespół specjalizujący się w określonym gatunku gier, mając wsparcie dużego wydawcy pokroju Sony. Zdecydowanie nie sprawi, że serwery będą działać stabilnie po 14 dniach po premierze.