Recenzja gry Hitman - krótki epizod z życia Agenta 47
Seria Hitman powraca wraz z całą gamą dobrych i sprawdzonych pomysłów ze starszych odsłon. Z drugiej strony wprowadza też coś zupełnie nowego – epizodyczny model wydania: jeden miesiąc – jedna misja. Czy można tak długo bawić się pojedynczym zleceniem?
Powiedzieć, że hasło „agent” jest dość popularne w końcówce tegorocznej zimy, to o wiele za mało. Nie zagłębiając się nawet w nagłówki wiadomości czy programy rozrywkowe w telewizji – przykłady płyną ciurkiem z jeszcze gorących premier świata gier i zarówno miłośnicy rozgrywki sieciowej, jak i samotne wilki znajdą coś dla siebie. Raptem kilka dni temu w postapokaliptycznym Nowym Jorku aktywowała się ogromna liczba „uśpionych” agentów, a w tym samym czasie, w zupełnie innej części świata – stolicy Francji – wylądował pewien łysy jegomość, z nieodłączną garotą i zaproszeniem na głośny pokaz mody. Przygody Agenta 47 od lat cieszą się wielką popularnością i mają sporą rzeszę fanów, dlatego zapowiedź kolejnej gry z serii Hitman wywołała niemałe poruszenie. Niestety, wśród interesujących informacji, mówiących o powrocie do najlepszych pomysłów z Krwawej forsy, ogromnej mapie i swobodzie działania, dominowała głównie jedna – dotycząca nietypowego sposobu wydania. Hitman od początku miał ukazać się w formie epizodycznej, ale pomysł z trzema dużymi lokacjami na starcie rozmienił się na drobne. Nie licząc krótkiego prologu, dostaliśmy grę zawierającą tylko jedną mapę, a pozostałe pojawią się w miesięcznych odstępach. W pewnym sensie ma to jakiś klimat i pasuje do stylu pracy znanych z filmów płatnych zabójców, żyjących od zlecenia do zlecenia, ale czy taka formuła sprawdza się w grze komputerowej?
Podobnie jak w przypadku innych gier epizodycznych postanowiliśmy wystawić końcową ocenę kontraktom Hitmana dopiero po ukazaniu się ostatniego epizodu.
Gra rozpoczyna się od prologu, dokładnie tego samego co w testowanej niedawno przeze mnie wersji beta, dlatego tutaj odnotuję tylko, że dwie krótkie misje w tajnej bazie ICA są i możemy tam potrenować w zbitych ze sklejki oraz płyt gipsowych minilokacjach. Właściwa rozgrywka raczy nas bardzo udanym i klimatycznym intrem, zdolnym przekonać nawet największych pacyfistów, że zabijanie to nic innego, jak wyrafinowana forma sztuki i piękna. Co ciekawe, po kilkudziesięciu sekundach filmik urywa się nagle w dość intrygującym momencie i nie sposób nie znaleźć tu pewnej analogii do samego pierwszego epizodu gry, który jakiś czas później pozostawia nas z podobnym wrażeniem. Paryska misja – Showstopper – istotnie kończy się dość szybko, fabularny cliffhanger na końcu zwiększa jeszcze uczucie niedosytu, ale nie jest aż tak źle, żeby spisywać Agenta 47 od razu na straty. Większość moich obaw o mechanikę rozgrywki nie sprawdziła się i Hitman potrafi dać sporo frajdy oraz emocji. Mając w pamięci nauczkę po beta-testach i domyślnie wszechobecne w grze podpowiedzi, nie zaglądałem do osiągnięć i jeszcze przed przekroczeniem bramy pałacu de Walewska wyłączyłem wszystko, co się dało, z interfejsu gry, zaczynając misję totalnie po omacku. Znając tylko wygląd swoich dwóch celów, chciałem sprawdzić, czy istnieje duża różnica pomiędzy takim podejściem a korzystaniem z oferowanej przez grę pomocy.