8 rzeczy, którymi The Mandalorian ocalił Star Wars
Po miażdżącej krytyce (czy do końca zasłużonej, to już temat na osobną dyskusję), która spadła na twórców trylogii sequeli, jedyną iskierką nadziei dla Star Wars okazał się Mandalorianin. Ale co dokładnie sprawiło, że w pojedynkę ocalił całą markę?
Spis treści
- 8 rzeczy, którymi The Mandalorian ocalił Star Wars
- Wyrazisty główny bohater
- Baby Yoda!
- Mnóstwo easter eggów
- Spójny i konsekwentnie prowadzony wątek główny
- Aktorski debiut Ahsoki Tano
- Chemia między bohaterami
- I wreszcie – „Mando” to nie odgrzewany kotlet
Spójny i konsekwentnie prowadzony wątek główny
- Czy widzieliśmy to w trylogii sequeli: nie
- Gdzie najbardziej tego zabrakło: w całej trylogii sequeli
- Najlepiej widać to: w Mandalorianinie (s02e02)
To chyba jednocześnie największa wada trylogii sequeli i największa zaleta Mandalorianina. W serialu od początku widać, że Jon Favreau nie błądził po omacku, tylko miał przyszykowany plan na kilka sezonów. Niemal każdy element wydaje się tu nieprzypadkowy, ma swój cel, którego showrunner tej produkcji może nie zdradza od razu, niemniej nie jest on skleconym naprędce pomysłem na ugłaskanie fanów. Być może w pierwszym sezonie nie okazuje się on szczególnie bogaty – w kontekście wątku Mando i Baby Yody poza stopniowym budowaniem relacji między przybranym dzieckiem a opiekunem nie dzieje się zbyt dużo. Znacznie lepiej serialowi robi jednak fabularna ubogość niż dziesiątki niedokończonych wątków trylogii sequeli.
Zostało jeszcze 55% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie