Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

The Callisto Protocol Recenzja gry

Źródło fot. KRAFTON
i
Recenzja gry 2 grudnia 2022, 08:46

Recenzja Callisto Protocol - gra, w której bawi... bałem się świetnie!

The Callisto Protocol zapewne mógłby być kolejnym rozdziałem serii Dead Space. Zamiast tego jest jej godnym duchowym spadkobiercą – jeszcze bardziej krwawym, brutalnym i mrocznym. To jedna z najbardziej klimatycznych gier ostatnich lat.

Recenzja powstała na bazie wersji PS5.

„Pamiętajcie, by robić sobie przerwy, odejść od monitora i złapać oddech” – tak brzmi jedna z rad twórców The Callisto Protocol dla graczy. Ale nawet bez takich wskazówek podświadomie odbywałem niezbyt długie sesje z tą grą. I nie dlatego, że była nużąca czy nie wciągała, tylko przez niezwykle przytłaczający, klaustrofobiczny klimat survival horroru, potęgowany jeszcze arcybrutalnymi widokami typu gore. Serio, Sniper Elite ze swoim rentgenowskim killcamem wydaje się grą familijno-edukacyjną przy scenach śmierci głównego bohatera w The Callisto Protocol.

Jeśli tylko zadba się o odpowiednie warunki, czyli granie w ciemnym pokoju ze słuchawkami na uszach, można liczyć na atmosferę, którą da się kroić nożem, na ciągłe napięcie bez absolutnie żadnych chwil luzu, wytchnienia czy wymuszonych żartów. Wprawdzie mógłbym nieco ponarzekać, że część tego straszenia polega na jump scare’ach lub że fabuła staje się z czasem dość przewidywalna, jednak nie zmienia to faktu, iż wyszedł z tego przeklimatyczny survival horror i godny następca serii Dead Space – bo jej DNA czuć w Callisto praktycznie na każdym kroku.

UWAGA NA PROBLEMY NA PC

Callisto Protocol recenzowaliśmy na PS5 i tej konsoli dotyczy nasza ocena. Na to wygląda, że gra ma spore problemy optymalizacyjne na PC (ten wersji nie dostaliśmy od wydawcy), więc na razie polecamy wstrzymać się z zakupem na tę platformę.

The Dead Space Protocol

PLUSY:
  1. kapitalny, mroczny, klaustrofobiczny klimat horroru w kosmosie, skrzętnie budowany przez cały czas;
  2. umiejętne operowanie oświetleniem, które świetnie współgra z projektami lokacji;
  3. bardzo dobra oprawa dźwiękowa;
  4. krwawe, brutalne walki na bliski dystans z przerażającymi biofagami;
  5. dobrze zbalansowane rozwijanie broni do końca rozgrywki;
  6. całkowity brak HUD-a i innych niepotrzebnych elementów pogarszających immersję, co oznacza mocno filmowe doświadczenie.
MINUSY:
  1. z czasem przewidywalna i nieco zbyt hollywoodzka fabuła;
  2. kuriozalna walka z finałowym bossem;
  3. brak możliwości wyłączenia lub pomijania krwawych sekwencji śmierci bohatera;
  4. małe niedogodności podczas walki, jak niefortunnie przypisany przycisk do zmiany broni czy niespodziewane ataki od tyłu przez zbyt klaustrofobiczną pracę kamery.

Autorzy gier już wcześniej udowadniali, że wcale nie potrzebują praw do marki, by kontynuować rozwój dzieła, które kiedyś stworzyli, a fani od razu rozpoznawali, z czym mają do czynienia. Tak było chociażby z seriami Arma czy Call of Duty i tu jest podobnie. Mamy nowe studio, nowy tytuł, nowego bohatera, ale deweloperzy, którzy dali nam kiedyś Dead Space’a, w The Callisto Protocol przypominają o tym na każdym kroku. To nie tylko kwestia podobnej formuły rozgrywki, gatunku survival horroru SF, ciężkiego klimatu, ale i mnóstwa mniejszych detali oraz zapożyczeń.

Protagonista – Jacob – tak jak Isaac nie jest wyszkolonym żołnierzem czy superbohaterem, tylko zwykłym pilotem frachtowca, który nie ma pojęcia o walce, zwłaszcza z potworami, jakie spotyka. Jego pasek zdrowia to implant wszczepiony w ciało, co od razu zostaje wyjaśnione fabularnie. Jest charakterystyczne przydeptywanie wrogów, jest stacja tramwajów, brak jakiegokolwiek HUD-a na ekranie i „wisienka na torcie”, czyli nowa wersja ikonicznego napisu krwią na ścianie. Ekipa Striking Distance Studios oznaczyła The Callisto Protocol Dead Space’em tak wyraźnie, jak dziki kot znaczy swoje terytorium. A tym, co różni te gry od siebie najbardziej, jest system walki, który w Callisto kładzie o wiele większy nacisk na bliskie starcia oko w oko.

Zombie + nekromorfy + clickersi = biofagi

Walka wręcz to spójny element niezwykle klaustrofobicznej rozgrywki. Kamera zawsze jest bardzo blisko Jacoba, a on sam albo przeciska się jakimiś duktami wentylacyjnymi, albo przemierza wąskie korytarze łączące nieduże pomieszczenia. To sprawia, że pojawiające się często z zaskoczenia zombiepodobne biofagi od razu rzucają się do ataku. Przy minimalnym zapasie amunicji do broni palnej pozostaje zadawanie ciosów pałką elektryczną. Każde takie uderzenie daje świetne efekty wizualno-dźwiękowe i da się poczuć moc takiego ciosu, ale szybko przekonujemy się, że pokonywanie wrogów w ten sposób zabiera bardzo dużo czasu, co kończy się tragicznie, gdy atakuje nas większa liczba przeciwników.

Twórcy The Callisto Protocol nie dają zapomnieć, jaką kultową grę kiedyś stworzyli. Nawiązania do Dead Space’a widać na każdym kroku.

Sztandarową bronią Jacoba okazuje się więc rękawica grawitacyjna GRP, dzięki której może on unosić wrogów i ciskać nimi przed siebie niczym Darth Vader. W lokacjach czasem znajdują się przygotowane do tego ściany z kolcami lub wirujące szatkownice, pozwalające momentalnie eliminować zagrożenie. Można też po prostu wyrzucić biofaga poza mapę, jeśli walka odbywa się na jakichś platformach. Z czasem przeciwnicy mutują w potężniejsze odmiany i wtedy przydają się strzelby oraz karabinki zdobywane wraz z postępami w fabule, ale zawsze pozostają jako broń ostateczna – na awaryjne sytuacje.

Zdarzają się też sekwencje ze ślepymi biofagami w dużych grupach, które można opcjonalnie omijać, skradając się. Przypomina to ewidentnie sceny z cichym chodzeniem wokół klikaczy w The Last of Us, ale plus za to, że twórcy nie zepsuli nic żadnymi stożkami poziomu zaalarmowania wrogów. Walka generalnie jest bardzo minimalistyczna i wiarygodna – nie ma żadnych pasków zdrowia, nie wiadomo, kto kiedy padnie i po jakich obrażeniach, nawet boss. O wszystkim przekonujemy się doświadczalnie i wizualnie, obserwując wrogów, z czasem ucząc się ich czytać. Bardzo podobało mi się też to, że gra ogólnie nie „spamuje” przeciwnikami na prawo i lewo, stawiając bardziej na atmosferę niepewności i ciągłego zagrożenia, zwłaszcza przez swoją pierwszą połowę.

Syndrom kuriozalnego bossa

Walka generalnie jest bardzo mocną stroną The Callisto Protocol, choć można by przyczepić się do paru rzeczy. Najbardziej denerwowało mnie to, że narzucone z góry klaustrofobiczne lokacje i praca kamery sprawiają, iż nigdy nie wiadomo, co dzieje się z tyłu, przez co często ginąłem od niespodziewanego ciosu w plecy w trakcie potyczki z innym stworem. Inna rzecz to dość oryginalna mechanika uników – tylko za pomocą wychylenia gałki analogowej, co wymaga przyzwyczajenia się i nie zawsze bywa czytelne w działaniu. Warto w ogóle mieć na uwadze, że Jacob jest dość powolny w ruchach, niczym postać z Soulsów ubrana w ciężki pancerz, i bardzo niemrawo reaguje na wszelkie polecenia. Po części to efekt balansu poziomu trudności i tempa rozgrywki – szybki Jacob byłby tu zbyt skuteczny.

Wydaje mi się też, że twórcy nie mieli pomysłu, jak pogodzić niezbyt mocarnego Jacoba z potężniejszymi przeciwnikami, przez co wszelkie próby wzmacniania ich wypadły średnio. Mamy mutowanie zwykłych biofagów w większe i cięższe, wymagające więcej ciosów, co jeszcze wygląda dobrze, ale dwugłowy miniboss pojawia się już nieco zbyt często, przez co traci na wyjątkowości. A najbardziej kuriozalny pod każdym względem jest boss końcowy i jest to zdecydowanie najsłabszy moment, jeśli chodzi o walkę. O wiele ciekawsze i bardziej klimatyczne są przypadkowe starcia ze zwykłymi biofagami. Osobiście zmieniłbym też przypisanie niektórych funkcji sterowania do pada, bo te na konsoli okazały się mało wygodne.

Każdy survival horror musi mieć obowiązkową wizytę w szpitalu - ten w Callisto naprawdę straszny!

Atmosfera do krojenia nożem

Mimo że krwawe, brutalne starcia są kwintesencją rozgrywki w The Callisto Protocol, w moim odczuciu wizytówką gry pozostaje jednak niesamowity klimat rodem z najlepszych horrorów science fiction. Przez cały czas czuć wszechobecne zagrożenie umiejętnie budowane efektami dźwiękowymi i przede wszystkim kapitalną grą świateł. Trudno opisać, jak strasznie wyglądają skąpane w półmroku ciasne korytarze zbryzgane krwią i kawałkami wnętrzności albo przeciwnicy wyłaniający się z oparów jakiegoś dymu lub mgły. Poziom detali i jakość tekstur być może prezentuje się nieco lepiej w nadchodzącym remake’u Dead Space’a, przynajmniej w porównaniu z wersją na PS5, ale pod względem budowania klimatu oświetleniem Callisto chyba nie ma sobie równych.

Poruszanie się po więzieniu Black Iron na księżycu Jowisza jest bardzo liniowe i Jacob ma tu chyba jeszcze mniej swobody, niż miał bohater niedawno wydanego Evil Westa. Mimo to, w związku ze wspomnianą klaustrofobią i naturalnymi ograniczenia w lokacjach, nie wywołuje to aż takiego dysonansu i uczucia sztucznego blokowania postaci. Wszystko jest tu bardzo filmowe i podporządkowane stałemu tempu rozgrywki, przez co nigdzie nie ma nawet banalnych zagadek środowiskowych. Po prostu idziemy powoli naprzód, od czasu do czasu walcząc oraz znajdując kolejne audiologi.

I tylko szkoda, że fabuła po obiecującym wstępie pod koniec przekartkowuje oklepane hollywoodzkie klisze. Powoli odkrywana tajemnica i rola naszego bohatera w wydarzeniach w Black Iron, czyli powody jego osadzenia oraz źródło przemiany innych więźniów w krwiożercze biofagi, wciągają przez pierwszą połowę gry. Potem wszystko staje się dość przewidywalne aż do zakończenia, które można by ukryć jako scenę po napisach – tu twórcy nieco przeholowali, burząc tak misternie budowany przez cały czas klimat. Historia nie jest jakoś bardzo słaba i na tle wielu innych wciąż wypada naprawdę dobrze, ale zabrakło chyba nieco odwagi do poprowadzenia jej w bardziej oryginalnym stylu.

Szatkownice do mielenia przeciwników to tylko jeden z wielu pomysłów na niezwykle krwawe i brutalne akcje w grze. The Callisto Protocol wręcz ocieka scenami gore.

Mimo pojawienia się kilku łatek w wersji przedpremierowej nie natrafiłem na żadne większe problemy techniczne, choć mógłbym przyczepić się do tego, że nawet w trybie wydajności gra wyciska siódme poty z PlayStation 5 i nie działa jakoś ultrapłynnie w 60 klatkach. Z drugiej strony pasuje to do dość powolnego tempa gry. Poza tym zdarzyły mi się jedynie małe, łatwe do wyeliminowania bugi, w stylu braku polskiego napisu przy jakimś wypowiadanym zdaniu.

Umarł Dead Space, niech żyje The Callisto Protocol

Obok fabularnych klisz sporą wadą The Callisto Protocol jest w moim odczuciu brak możliwości wyłączenia lub choćby pomijania animacji śmierci głównego bohatera. Jest to szczególnie drażniące przy trudniejszych starciach, gdy ginie się wielokrotnie i trzeba przez to długo czekać na kolejną próbę. A już zupełną abstrakcją jest dla mnie dyskusja o możliwości dodania kolejnych akcji tego typu w formie płatnego DLC. Oglądania w fotorealistycznych detalach rozrywania czaszki na pół, wydłubywania oczu czy odrywania kończyn jest aż nadto w podstawce i nawet bez takiego dodatku Callisto bez problemu trafia do grupy najbardziej krwawych i brutalnych gier w historii.

The Callisto Protocol może nie dokona rewolucji w gatunku survival horrorów, nie jest też nagłym objawieniem, które zmiecie inne produkcje w bitwie o tytuł gry roku, ale na pewno zapewni kilkanaście godzin niezapomnianych emocji i wrażeń – bo rozgrywkę raczej trudno nazwać tu zabawą. Nie ma co dyskutować, czy gra jest lepsza, czy gorsza od Dead Space’a – po prostu w udany sposób kontynuuje dziedzictwo tamtej serii i zapewne stanie się wstępem do kolejnej trylogii czy nawet dłuższego cyklu. Może wtedy przyjdzie czas na małe rewolucje? Jeśli w ogóle jakieś są potrzebne. Bo w końcu przecież chodzi głównie o to, by trochę się przed monitorem wystraszyć, a to akurat Callisto robi bardzo dobrze.

OD AUTORA

Ukończenie The Callisto Protocol zajęło mi 14 godzin, przy zmienianiu stopnia trudności. Można więc ten czas trochę wydłużyć, decydując się na najwyższy poziom, choć będzie się to wiązało w paru momentach z nieco frustrującymi walkami. Warto się jednak nastawić na to, że to gra, która największe wrażenie robi za pierwszym razem – ponowne jej przejście nie dla wszystkich będzie równie emocjonujące. W trakcie rozgrywki przegapiłem 7 znajdziek, które łatwo monitorować w menu. Uwielbiam gry z umiejętnie budowanym klimatem, dlatego The Callisto Protocol od razu trafia na moją listę najlepszych produkcji tego roku.

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

sekret_mnicha Ekspert 9 stycznia 2023

(PC) Świetny klimat, rewelacyjna oprawa audio-wideo, mięsista rozgrywka, 10 godzin solidnego space-gore. Ciut gorsza gra niż Dead Space i za droga na premierę, ale ogólnie warto.

8.0
Recenzja Callisto Protocol - gra, w której bawi... bałem się świetnie!
Recenzja Callisto Protocol - gra, w której bawi... bałem się świetnie!

Recenzja gry

The Callisto Protocol zapewne mógłby być kolejnym rozdziałem serii Dead Space. Zamiast tego jest jej godnym duchowym spadkobiercą – jeszcze bardziej krwawym, brutalnym i mrocznym. To jedna z najbardziej klimatycznych gier ostatnich lat.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.