Gryf terroryzujący ukraińskich budowlańców. Ciekawe historie z Witcher: Monster Slayer
Michał Pajda
24
- Wiedźmin: Pogromca potworów - zleciłem żonie mordowanie utopców na autostradzie
- Gryf terroryzujący ukraińskich budowlańców
Gryf terroryzujący ukraińskich budowlańców
Pierwszym zadaniem fabularnym w Wiedźminie: Pogromcy potworów jest – uwaga, spoiler – likwidacja gryfa, który zabił konia kupcowi Thorsteinowi (zleceniodawcy questa). Długo zwlekałem z wypełnieniem tej misji, skupiając się najpierw raczej na szlachtowaniu przydomowych bestii.
W końcu od miejsca realizacji zadania dzieliło mnie jakieś trzy kilometry w linii prostej, ale aby dostać się do wskazywanej przez aplikację lokacji, zmuszony byłem ruszyć okrężną drogą, która miała już kilometrów z siedem (a na taką wycieczkę trochę czasu wolnego trzeba wygospodarować – raczej nie da się tego zrobić z doskoku). Natrafiła się jednak okazja, gdy moja lepsza połówka wysłała mnie do hipermarketu w celu zapełnienia świecącej już pustkami lodówki.
„Najpierw udam się ubić gryfa, potem pojadę do sklepu, bo nie chcę, żeby się mrożonki rozmroziły” – rzuciłem, wychodząc. Zdążyłem jeszcze zarejestrować pełne rozbawienia spojrzenie żony i pojechałem na wycieczkę. Apka opieprzyła mnie z trzy razy, abym nie grał, prowadząc samochód. Nie grałem. Wreszcie dojechałem na miejsce. Okazało się, że aplikacja wskazuje... teren budowy. Pracowali tam krzyczący do siebie po ukraińsku budowlańcy, którzy w spiekocie i skwarze przenosili worki z cementem, rozsypywali piach i wykonywali inne tajemne rytuały, jakie zazwyczaj obserwuje się na budowach.
Skonsternowany zastanawiałem się, co robić – chodziłem wzdłuż płotu, szukając możliwości wejścia na budowę, ale był to trud daremny. Po bokach placu stały inne budynki. „No nie dostanę się tam, nie ma szans” – pomyślałem. Potem doszedłem do wniosku, że trzeba po prostu wejść na teren budowy i wyjaśnić całą sytuację. Zimny dreszcz przebiegł mi przez plecy na myśl, że będę musiał teraz tłumaczyć starszym facetom, iż chcę wejść na ten prywatny teren, by... szukać gryfa. Muszę to zrobić, bo inaczej nie ruszę z questem, a tym samym nie napiszę recenzji. Co robić? Co robić? Co robić? Kolejne minuty mijały.
Wreszcie zebrałem się w sobie i wkroczyłem na pewniaka, jak gdyby nigdy nic, nikomu się nie tłumacząc i wgapiając wzrok w telefon. Chyba pomyśleli, że idę do biura – bo faktycznie w kierunku tabliczek z takim napisem się kierowałem. Szybko odpaliłem walkę z gryfem, który pojawił się na ekranie, wykonałem kilkadziesiąt błyskawicznych ruchów paluchem i zdecydowałem się na taktyczny odwrót. Nikt nie zadał mi żadnego pytania.
W czasie opisanych działań zachowałem ostrożność i pewność, że nie znajduję się w strefie pracy maszyn budowlanych. Pamiętajcie, żeby grając zawsze zachować rozsądek i nie narażać swojego i czyjegoś życia.
Gargulec ukrywający się pod Ikeą
Razu pewnego zawędrowałem pod Ikeę w poszukiwaniu króla gargulców – okazał się on jednak zbyt potężny na mój ówczesny poziom, a nie miałem przy sobie żadnych petard, którymi mógłbym delikwenta poczęstować podczas pojedynku (mogłem je kupić za walutę premium, ale kto normalny wydaje prawdziwe pieniądze w grze, która jest za darmo, prawda?). Postanowiłem odpuścić, podnieść level i scraftować parę wybuchających niespodzianek, by zaatakować gagatka innym razem. Przekonałem więc żonę po wspomnianym wyżej wyjeździe na łono natury, że „w drodze powrotnej nie pojedziemy od razu do domu, tylko zajedziemy na podziemny parking pod Ikeą, gdzie spotkałem króla gargulców po raz pierwszy”.
Pech jednak chciał, że o tej porze szlabany przy parkingu były już opuszczone, przynajmniej pod Ikeą. Zostawiłem więc żonę i moje pięciomiesięczne dziecko na parę chwil na podziemnym parkingu drugiego, otwartego jeszcze centrum handlowego, dość opustoszałego o tej porze. Dzielne dziewczyny – pusty parking, cisza i ja odchodzący w dal, by pokonać króla gargulców. Po kilku minutach wróciłem z ubitą bestią, ciesząc się, że nie muszę przychodzić po trofeum z tego kamiennego stwora na piechotę. Gdy wracałem, żona uspokajała małą, mała wrzeszczała, bo była głodna, a ja cieszyłem się, że żaden morderca nie włamał się do naszego samochodu i nie porwał mi rodziny. W dobrych humorach opuściliśmy więc wszyscy parking i wróciliśmy ze szlaku do domu – cali i zdrowi.
Questów w świecie Wiedźmina na smartfony jest wiele. I bardzo fajnie, że twórcy zdecydowali się na model misji podobnych do tych, które zaliczaliśmy w Dzikim Gonie. To jednak jedynie pretekst do podróżowania od punktu do punktu – i doświadczania sytuacji, których może i nie będą opiewać bardowie w swych pieśniach, ale do których będzie miło i ciekawie wrócić za jakiś czas. Prawdziwe questy są jak podróż – liczy się droga, a nie cel, do którego wędrujemy. Do zobaczenia na szlaku!

