„Nigdy nie stajemy się właścicielem kupionej gry komputerowej” - o Stop Killing Games rozmawiamy z prawnikiem
Całe to wydawnicze pie*****nie o licencjach, "kupujesz licencję a nie grę", "nie jesteś właścicielem gry" to jedna wielka manipulacja, chochoł i swoisty gaslighting.
Nikt, kto mówi "kupiłem grę", "posiadam tę grę" nie myśli "nabyłem prawa do gry", "teraz jestem właścicielem praw do tej gry".
"Posiadam grę" naprawdę powinno rozumieć się samo przez się i znaczy - lub powinno znaczyć - to samo, co znaczy "posiadam książkę", czyli:
- jestem prawowitym właścicielem danego przedmiotu, egzemplarza czy "dobra elektronicznego", które legalnie nabyłem, i którego nikt nigdy nie może mi odebrać;
- mogę ten przedmiot odsprzedać;
- mogę go archiwizować, zabezpieczać, tworzyć jego kopie na własny użytek;
- mogę go użyczyć lub podarować innym.
I tyle.
Nie znaczy to natomiast że:
- mogę sobie przypisać autorstwo danego utworu / dokonać plagiatu;
- mogę go skopiować i rozpowszechniać zarabiając na tym.
To naprawdę nie powinna być wielka filozofia. Nie widzę żadnego powodu, by gra wideo miała być traktowana fundamentalnie inaczej niż książka, a nikt nie zawiera licencji, by przeczytać książkę i książkowe wydawnictwa nie grożą nam, że pewnego dnia mogą wpaść nam do domu i splądrować naszą domową bibliotekę.
Krótko mówiąc, postulat graczy powinien brzmieć: przywrócić zdrowy rozsądek. Niech prawo odzwierciedla ten zdrowy rozsądek, a nie że my musimy redefiniować najbardziej elementarne pojęcia pod korporacyjne pie*****nie.
Nie muszę być jej właścicielem, bo to raczej logiczne że nie mam do tego praw autorskich. Kupuję za to kopię do prywatnego użytku i każdy produkt cyfrowy powinien być dostępny do kupienia w takiej formie jak jest na GOG bez zabezpieczenia. Z muzyką, filmami czy ebookami jest na szczęście prościej. Czyli gdy jakaś platforma zniknie, a ja zadbam o własną kopię to ją po prostu będę miał. To tak samo jak w sklepie nie kupisz już na płycie choćby gry Doom 3, ale skoro kupiłeś ją w okolicach premiery czy w późniejszych reedycjach to ją po prostu masz. Bo tłoczona nie jest od dawna i sklepu też może już nie być w którym została kupiona.
To jest kolejny powód, a może i główny koronny powód, dla którego używam Linuksa oraz WOLNEGO oprogramowania jeśli chodzi o programy użytkowe. Uważam, że system operacyjny oraz najbardziej podstawowe programy systemowe nie powinny być oprogramowaniem WŁASNOŚCIOWYM. Bo zawsze jego właściciel może zabronić dalszego korzystania z niego - a wtedy wszelkie oprogramowanie i sprzęt oparte o taki system - automatycznie staje się bezużyteczne(w teorii, w praktyce już mamy Wine/Protona).
Z tego samego powodu lepiej się trzymać wolnego oprogramowania użytkowego(takich jak LibreOffice, Gimp'a/Krita, Audacity itp.) jak i gdzie to tylko możliwe!
Wielu nie rozumie i pyta, co niby oznacza ta "wolność" w Linuksie i oprogramowaniu FLOSS. Właśnie oznacza głównie wolność od takich właśnie problemów, jakie opisuje ten artykuł.
Dlatego nie warto się uzależniać od własnościowego oprogramowania i własnościowych rozwiązań - czyli rzeczy, których zawsze właściciel jest w stanie zabronić ich legalnego dalszego użytkowania.
Gry to trochę inna sprawa, gdyż rzeczywiście, bez gier teoretycznie można się jakoś obejść. Jednak uważam, że prawo powinno się jednak zmienić bardziej na korzyść normalnego człowieka, gdyż obecnie wydawca ma prawo ot tak zabronić korzystania z danej gry bez podania powodu i BEZ ZWROTU PIENIĘDZY - idea "All Right Reserved" to umożliwia.
Dlatego całe globalne prawo powinno się zmienić z "All Right Reserved" na "Some Right Reserved". Bo póki co, to nadal prawa klienta i konsumenta to bardziej zbiór bajek i baśni.
jak często w historii stało się, że właściciel zabronił komuś korzystania z oprogramowania? Zabronił to złe słowo, poprawnym jest: uniemożliwił.
Dla przykładu: steam uniemożliwia granie w gry wydane na W7 (i wcześniejsze systemy) poprzez brak wsparcia dla tej platformy, w ten sposób 60% biblioteki za którą zapłaciłeś realnymi pieniędzmi idzie do kosza. Adobe uniemożliwia aktywację jakiegokolwiek pakietu CS wydanego na płytach (a więc wszystkie do wersji 6.5) kazać płacić sobie abonament, pomimo że nie częściej wydałeś kasę na zakup tego oprogramowania. MS uniemożliwia korzystanie z Windowsów do wersji 8.1 poprzez brak możliwości aktywacji.
Facet powyżej ma dużo racji.
* oczywiście istnieją możliwości obejścia tego problemu, sam korzystam z w7, w10 i w11. Jednak nie jest to rozwiązanie dostępne dla wszystkich, którzy wcześniej o tym nie pomyśleli lub korzystają z tylko 1 komputera.
Gdyby kwestia kompatybilności była jedynym problemem na Steam....
Steam ma pełna możliwość zbanowania i pozbawienia całkowitego dostępu do całej biblioteki gier bez podania przyczyny - tak sobie nawet to zastrzegli.
Tak więc można tam zostać pozbawiony wszystkiego na co wydało się realne pieniądze nie tylko za cheatowanie w jakiejś jednej grze, ale i również za brak "poprawności politycznej" na ich forum.
Tak więc można tam zostać pozbawiony wszystkiego na co wydało się realne pieniądze nie tylko za cheatowanie w jakiejś jednej grze, ale i również za brak "poprawności politycznej" na ich forum.
Valve co najwyżej nakłada VAC ban za cheatowanie, który uniemożliwia jedynie granie na serwerach z VAC. Do tego o co chodzi z tym rzekomym "brakiem poprawności politycznej"? Na forach możesz się wypowiadać dość swobodnie, o ile nie propagujesz jakichś skrajnych ideologii jak nazizm/komunizm, nie grozisz komuś śmiercią lub nie namawiasz do piractwa. Oczywiście na początku posty skasują, ale jak się to ponownie powtórzy to karą za pisanie takich rzeczy jest tymczasowy community ban (a w przyszłości na stałe), ale on nie blokuje grania w gry.
Halcyforn - rozumiem o czym mówisz, ale są programy, które nie działają na w10 i właśnie w tym tkwi problem. Mam także w7 i chętnie byłbym na nim pograł w te gry, które na nim działają defaultowo, a które jednocześnie wymagają kombinacji przy uruchomieniu na w10 lub się nie uruchamiają na nim (nie mówiąc już o w11).
Obecnie jedyne co możesz zrobić, to zainstalować steam na w10 czy w11 i pobrać grę dedykowaną na w7, a później odpalić ją (czasami nie daje rady) na w11 lub w10. Mi chodzi o to, że skoro Steam sprzedaje wersję programów na w7, to powinien także i w tym środowisku działać, a nie zmuszać mnie do kombinacji.
To że gry nie działają na nowym systemie to tylko wina studia które stworzyło te gre. To nie Gog że mają własnych ludzi którzy robią co mogą by stare gry dało sie odpalić na nowych systemach.
jesli gry które chcesz nie wymagają jakiś kosmicznych windows frameworków. to każdą odpalisz na protonie/wine. nawet nieoficjalnie instalujac sobie steam windowsowy przez wine na linuxie. I nie linux nie jest jakimś kosmicznym wytworem gdzie musisz klepać tysiace komend by go zainstalować no chyba że upszesz sie na gentoo. Kubuntu, Debian lub opensuse i wszystko działa proste instalatory oczywiscie nie jest to wcisnij jeden przycisk i samo sie instaluje jak w win 11.
W takim razie piracenie gier to nie kradzież skora dana gra przestała w cudzysłowie "istnieć" więc jak nie istnieje to nie można ukraść czegoś co nie ma racja?
Jesteś tak głupi czy udajesz? Nie ma czegoś takiego ja gra nie istnieje. Prawa do własności intelektualnej, jaką jest dana gra należą do firmy. Nadal pobranie z torentów pirata, bo producent zaprzestał udzielać ci licencji albo zniszczyłeś płytę, to zwykła kradzież. Przywłaszczasz sobie produkt co stanowi zysk ekonomiczny dla ciebie, czyli masz korzyść majątkową.
Jeśli za to zapłacił, to NIE JEST to żadna "zwykła kradzież".
I w ten właśnie sposób dochodzimy do kolejnego idiotycznego kuriozum WŁASNOŚCIOWEGO oprogramowania, którego istoty nie powinno się obdarzać pełnym zaufaniem. Bo jak ufać komuś, kto - nawet po tym, jak mu uczciwie zapłaciłeś - nadal ma cię za złodzieja?
To jest właśnie kolejny problem i wręcz rodzaj zagrożenia prawnego, które płynie z korzystania z własnościowego oprogramowania.
A jak by to jeszcze połączyć z brakiem odpowiedzialności za cokolwiek ze strony wydawcy i jego oprogramowania to otrzymujemy istną patologię prawno-ekonomiczną.
Tutaj już nawet pewnych dwóch wydawców(nie pamiętam już których) poszli po rozum do głowy i zapowiedzieli, że jeśli ktoś z jakiegoś powodu był zmuszony do skorzystania z pirackich wersji ich gier, bo nie mogli korzystać z kupionych od nich oryginałów, to nie będą takiego kogoś ścigać ze swojej strony.
Piractwo to nie kradzież, tylko naruszanie własności intelektualnej. W przypadku gier jest to korzystanie z gry bez posiadania do niej licencji.
Tak, pobranie pirata, to kradzież w świetle prawa. Korzyść majątkowa na rzecz złodzieja, to właśnie kradzież.
art. 278 § 2 kk
Konstrukcja bezprawnego uzyskania cudzego programu komputerowego (art. 278 § 2 KK) jest odmienna od zwykłej kradzieży. Działanie sprawcy bowiem nie musi pozbawiać posiadacza programu władztwa nad komputerowym jego nośnikiem, lecz może polegać na bezprawnym uzyskaniu samego programu, jego kopiowaniu itp.
I to jest właśnie idiotyzm, polegający na możliwości zaprzeczania faktu, że jednak ktoś zapłacił pełną cenę za coś, z czego powinien mieć prawo do korzystania.
Nadal nie widzę faktu, gdzie autor/wydawca gdziekolwiek poniósł stratę, z powodu że ktoś pobrał piracką wersję oprogramowania, bo oryginalna mu się zniszczyła. Kradzieżą byłoby, jakby tej oryginalnej wersji nie kupił, nie zapłacił
To, że wg. źle sformułowanego przepisu(który już dawno powinien się zmienić) taki przypadek nazywany jest "kradzieżą", wcale nie znaczy że rzeczywiście to była kradzież, a tym bardziej to, że masz prawo kogoś takiego nazywać złodziejem.
Myślę, że nawet sąd(jeśli miedzy ławnikami siedzi normalny człowiek, a nie skorumpowana ameba systemowa) mógłby taki przypadek potraktować inaczej, gdyby ew. doszło do procesu. A to, że ten ktoś jednak zapłacił wydawcy, to podniesie każdy adwokat.
Pcmrepic - Grzechu pisał o pobraniu programu, który już wcześniej miałeś jako oryginał, a straciłeś go z różnych powodów.
Jeżeli zakupienie czegoś nie czyni nas właścicielem, to może należy przestać nazywać to zakupem? Na platformach np. Steam oraz w sklepach internetowych przycisk KUP powinien zostać zastąpiony przez np. "uzyskaj tymczasowy dostęp". I powinien być podany gwarantowany minimalny okres wsparcia.
Tak, dokładnie. W ten sposób dodatkowo Valve robi z ludzi idiotów.
Tylko, że wtedy już pewnie by tak ludzie nie klikali tak chętnie w przycisk "Uzyskaj tymczasowy dostęp", a na pewno nie o to im chodzi.
Ale to jednak jest powodem do tego, by oskarżyć ich o oszustwo.
Jeżeli chcesz kogoś oskarżać o oszustwo, to oskarż wszystkie pozostałe sklepy, bo Steam jest jedynym sklepem, który nie oszukuje nikogo w tej kwestii i wyraźnie informuje o zakupie licencji już w koszyku.
Tak ale zrobili to po tym jak przymusiło ich do tego prawo, a nie z własnej woli.
Otóż nie - na Steamie nie kupujesz nawet licencji, tylko ją WYPOŻYCZASZ na czas nieokreślony za pełną cenę(co się ładnie nazywa subskrypcją). Tak więc nadal jest to oszustwo. Tu nie masz nawet licencji na używanie tej gry - tylko wypożyczyłeś do niej dostęp!
Szkoda czasu, Grzechu ma traumę ze Steamem i będzie obwiniał go o wszystko, co złe, z rynkiem gier. Nieważne, że inni robią gorsze rzeczy, nieważne, że Steam jako jeden z niewielu dba o graczy i pilnuje wydawców - wszystkiemu zawsze winien jest Steam.
I Grzechu byłby najszczęśliwszy gdyby Steam padł, nawet jeśli jego miejsce miałyby zająć Ubi, EA itd. wprowadzając wszystkie najgorsze praktyki.
Może to dlatego, że dobrze wiem, jak to jest nie mieć internetu i być zmuszonym do odwiedzania znajomych, żeby móc z niego skorzystać.
Dlatego tym bardziej uważam, że wymóg bycia online do gier jednoosobowych, bądź wymóg aktywacji online jest debilizmem.
I nie - nie chodzi tu tylko o sam Steam, choć to właśnie o nim często się mówi. Ale dla mnie Epic, Uplay, EA i wszystkie inne, które też stosują DRM, mało czym się od Steama różnią.
Jeśli już, to ucieszyłbym się jakby miejsce Steama i innych podobnych jemu serwisów zajął GOG, albo jakikolwiek inny serwis oferujący gry DRM-Free. A już na pewno byłbym bardzo zadowolony, jakby DRM szybko zdechł śmiercią naturalną. I życzę sobie i wszystkim, który rozumieją całą tą sprawę, żeby tak się właśnie stało.
"Na jakiej podstawie twierdzisz, że na Steamie licencję się wypożycza, a nie kupuje? Z regulaminu Steama oraz z powyższej rozmowy z prawnikiem jasno wynika, że licencję się kupuje na czas nieokreślony (chociaż prawo określa czas kupna na 5 lat), a nie wypożycza."
To tym razem źle powiedział. Wypożycza się licencję, bo zawsze możesz stracić dostęp do biblioteki gier - takie prawo sobie zastrzegli. Bo nie kupujesz stałej, gwarantowanej dożywotniej możliwości grania w daną grę, a tylko tymczasowy dostęp do niej, na czas nieokreślony. Jakbyś kupił licencję, to byś ją miał na stałe, niezależnie od tego, czy dalej miałbyś konto(bądź internet) czy nie - podobnie jak to było za czasów gier pudełkowych bez DRMu.
Dlatego, nabywanie czegokolwiek na Steamie, Epicu, czy EA, gdzie dostęp do gry zależy wyłącznie od posiadania dostępu do konta a co za tym idzie - do internetu, jest wypożyczaniem licencji, a nie jej zakupem. Bo nie masz gwarancji, że tego nie stracisz z powodów, dla których nigdy nie straciłbyś jakiejkolwiek gry czy oprogramowania bez DRM.
Już pomijam kwestię idiotycznej dyskryminacji legalnych klientów ze względu na dostęp do sieci, gdyż taki warezowy pirat nie będzie się tym przejmował.
Nie muszę być jej właścicielem, bo to raczej logiczne że nie mam do tego praw autorskich. Kupuję za to kopię do prywatnego użytku i każdy produkt cyfrowy powinien być dostępny do kupienia w takiej formie jak jest na GOG bez zabezpieczenia. Z muzyką, filmami czy ebookami jest na szczęście prościej. Czyli gdy jakaś platforma zniknie, a ja zadbam o własną kopię to ją po prostu będę miał. To tak samo jak w sklepie nie kupisz już na płycie choćby gry Doom 3, ale skoro kupiłeś ją w okolicach premiery czy w późniejszych reedycjach to ją po prostu masz. Bo tłoczona nie jest od dawna i sklepu też może już nie być w którym została kupiona.
Kupuję za to kopię do prywatnego użytku i każdy produkt cyfrowy powinien być dostępny do kupienia w takiej formie jak jest na GOG Dokładnie tak powinno być i jest to uczciwe podejście. Kupujesz kopie do prywatnego użytku i powinieneś mieć prawo do korzystania z niej, a nie jedynie „przejawiania nadziei”, że launcher niezbędny do odpalenia gry kiedyś zniknie albo uniemożliwi ci jej pobranie. Kupiłeś, robisz kopię na dysku, korzystasz. Tak właśnie powinna wyglądać sprzedaż wersji cyfrowej, a nie to co odpr. bogacze typu Gaben i te gadania o „wypożyczeniu licencji”. Niestety jednak ludzie głupi są i dają sobie strzelać w kolano.
A już sprawa się robi zabawna gdy mowa o grach w wersjach pudełkowych sprzed 20 - 30 lat gdzie twórcy już dawno nie istnieją na rynku a często nawet nie wiadomo kto jest właścicielem praw autorskich (zagubiła się dokumentacja, ktoś nie żyje, kogoś nie mozna odnaleźć - ludzie z GOGa wiedzą coś o tym). Wtedy to już w ogóle mówienie o "prawach autorskich" jest kuriozalne.
Całe to wydawnicze pie*****nie o licencjach, "kupujesz licencję a nie grę", "nie jesteś właścicielem gry" to jedna wielka manipulacja, chochoł i swoisty gaslighting.
Nikt, kto mówi "kupiłem grę", "posiadam tę grę" nie myśli "nabyłem prawa do gry", "teraz jestem właścicielem praw do tej gry".
"Posiadam grę" naprawdę powinno rozumieć się samo przez się i znaczy - lub powinno znaczyć - to samo, co znaczy "posiadam książkę", czyli:
- jestem prawowitym właścicielem danego przedmiotu, egzemplarza czy "dobra elektronicznego", które legalnie nabyłem, i którego nikt nigdy nie może mi odebrać;
- mogę ten przedmiot odsprzedać;
- mogę go archiwizować, zabezpieczać, tworzyć jego kopie na własny użytek;
- mogę go użyczyć lub podarować innym.
I tyle.
Nie znaczy to natomiast że:
- mogę sobie przypisać autorstwo danego utworu / dokonać plagiatu;
- mogę go skopiować i rozpowszechniać zarabiając na tym.
To naprawdę nie powinna być wielka filozofia. Nie widzę żadnego powodu, by gra wideo miała być traktowana fundamentalnie inaczej niż książka, a nikt nie zawiera licencji, by przeczytać książkę i książkowe wydawnictwa nie grożą nam, że pewnego dnia mogą wpaść nam do domu i splądrować naszą domową bibliotekę.
Krótko mówiąc, postulat graczy powinien brzmieć: przywrócić zdrowy rozsądek. Niech prawo odzwierciedla ten zdrowy rozsądek, a nie że my musimy redefiniować najbardziej elementarne pojęcia pod korporacyjne pie*****nie.
Same truth bomby zrzuciles
Ludzie zapominają z czego te licencje wynikają.
Gry i oprogramowanie NIE są jak książki czy inne fizyczne przedmioty, ponieważ oprogramowanie można łatwo kopiować. I tak na początku to funkcjonowało - jedna osoba coś kupiła, a potem całe osiedle to miało.
Więc powstały umowy licencyjne, zawierane w momencie instalacji, które zabraniały kopiowania. Albo ustalały liczbę instalacji / użytkowników. Oczywiście zwykły piwniczak w ogóle sobie z tego sprawy nie zdaje bo egzekwowanie postanowień tej licencji u zwykłego piwniczaka to była ciężka sprawa. W firmach takie kontrole już były częstsze i trzeba było pilnować licencji.
Dla gier za to pojawiały się inwazyjne DRM, zabezpieczanie płyt przed kopiowaniem, wymóg rejestracji, a w końcu wymóg połączenia z internetem. Te zabezpieczenia potrafiły być bardzo upierdliwe, a Steam to znacznie uprościł.
Nie widzę żadnego powodu, by gra wideo miała być traktowana fundamentalnie inaczej niż książka
To otwórz oczy
Gry i oprogramowanie NIE są jak książki czy inne fizyczne przedmioty, ponieważ oprogramowanie można łatwo kopiować. I tak na początku to funkcjonowało - jedna osoba coś kupiła, a potem całe osiedle to miało.
A książek nie można łatwo kopiować? Mogę w domowym zaciszu skserować kupioną książkę dla całego osiedla. Mogę nawet w ogóle się nie męczyć i po prostu pożyczyć ją każdemu po kolei. Albo jeszcze lepiej - zeskanować ją i udostępnić w internecie dla całego świata - teraz nikt nie musi jej kupować. To nawet łatwiejsze niż w przypadku gier, bo fizyczna książka nie ma żadnych zabezpieczeń, które musiałbym łamać. A mimo to fizyczne książki nadal są z nami i nadal się sprzedają.
A to, że gry mają generalnie większe wzięcie niż książki, to nie argument, by własność obydwu rzeczy była traktowana w różnych kategoriach.
Więc jeszcze raz: nie widzę żadnego powodu, by gra wideo miała być traktowana fundamentalnie inaczej niż książka.
A książek nie można łatwo kopiować?
Nie tak łatwo. Ksero / skaner wymaga więcej czasu, trochę kosztuje i rezultat jest niższej jakości. Możesz stać przy skanerze godzinę skanując książkę strona po stronie, uzyskując kilka kopii max. A oprogramowanie bez zabezpieczeń możesz w chwilę skopiować albo wrzucić na serwer. Poza tym książki są dużo tańsze więc strata mniejsza i mało komu chce się bawić w takie "piractwo".
Mogę w domowym zaciszu skserować kupioną książkę dla całego osiedla
I to też będzie nielegalne. Ale zabawne - no pokaż jaki fajter jesteś i zniszcz system kopiująć książki dla całego osiedla xD
A mimo to fizyczne książki nadal są z nami i nadal się sprzedają.
Napisanie i wydanie książki wymaga mniej pracy, pieniędzy i czasu niż produkcja gry AAA. I jakkolwiek sobie zaklinasz rzeczywistość - stworzenie gry AAA i wypuszczenie jej bez żadnego DRMa w większości wypadków skończy się klapą finansową. No powiedz mi że tak by nie było.
Więc jeszcze raz: nie widzę żadnego powodu
Bo nie chcesz. Usilnie próbując ignorować te proste realia tylko robisz z siebie rozhisteryzowanego dzieciaka, którego nikt nie będzie chciał brać na poważnie.
Nie tak łatwo. Ksero / skaner wymaga więcej czasu, trochę kosztuje i rezultat jest niższej jakości. Możesz stać przy skanerze godzinę skanując książkę strona po stronie, uzyskując kilka kopii max.
Spiracona gra też jest w pewnych aspektach gorszym produktem i nie oferuje w 100% tego, co oryginał: nie mam dostępu do trofeów, automatycznych updatów, przypuszczam że gra w multi też jest kłopotliwa.
Poza tym podałem inne przykłady: mogę książkę pożyczyć nie tracąc czasu na kserowanie lub ją zeskanować i udostępnić online. Przez to, że taki plik byłby lżejszy od gry, jego rozpowszechnianie byłoby nawet łatwiejsze: mogę taką książkę rozsyłać chociażby mailem.
A oprogramowanie bez zabezpieczeń możesz w chwilę skopiować albo wrzucić na serwer.
Jak wyżej - dokładnie tak jak książkę.
Poza tym książki są dużo tańsze więc strata mniejsza i mało komu chce się bawić w takie "piractwo".
Oczywiście, ale różnica jest ilościowa, a nie jakościowa. Dlatego mówię o braku FUNDAMENTALNEJ różnicy.
I to też będzie nielegalne. Ale zabawne - no pokaż jaki fajter jesteś i zniszcz system kopiująć książki dla całego osiedla xD
Źle mnie rozumiesz. Ja nie argumentuję za piraceniem książek/gier, tylko za tym, że powinienem móc posiadać grę tak, jak posiadam książkę.
I jakkolwiek sobie zaklinasz rzeczywistość - stworzenie gry AAA i wypuszczenie jej bez żadnego DRMa w większości wypadków skończy się klapą finansową. No powiedz mi że tak by nie było.
Oczywiście że nie. Pierwsza gra, która mi przychodzi do głowy: Cyberpunk. Na pewno jest więcej przykładów.
Ale abstrahując od tego: to jest problem, z którego rozwiązaniem powinien trudzić się twórca/wydawca, a nie klient. Kombinowanie, jak zachęcić potencjalnego klienta do tego, by wydał pieniądze na jego produkt, to robota tego, kto go wypuszcza. Da się to zrobić, jak choćby CDPRed udowadnia - ludzie kupowali nawet po kilka kopii ich gier na różnych platformach, by ich wspierać i głosować za ich - swego czasu wzorową - strategią marketingową i podejściem do klienta. Piractwo będzie istnieć zawsze, ale można je ograniczać tworząc różnego rodzaju zachęty i nadal dobrze na tym wychodzić.
I sam - chociaż to nie moja robota - mogę na poczekaniu wymyślić kilka takich zachęt (poza uczciwym podejściem do klienta), które wydawca może stosować, by zachęcić klienta do kupna jego gry, choćby powrót do fizycznych, kompletnych wydań gry, które będą ładnie prezentowały się na półce. Z dołączonymi drobnymi dodatkami, typu jakiś przewodnik, mapa itp. - tak jak to było kiedyś. A że wydawca być może nie zarobi na tym aż tyle, ile zarobi udostępniając mi przez internet same pliki? Może, ale nie mów mi że nie da się tego zrobić, gdy jedyne, co stoi na przeszkodzie, to chciwość wydawcy.
Więc nie traćmy z oczu prawdziwej przyczyny tej dyskusji: tego, że po prostu w interesie wydawcy - i tylko jego - leży to, by mieć całkowitą kontrolę nad produktem który sprzedaje/udostępnia. Cały czas pisałem o papierowych książkach, bo przecież z elektronicznymi książkami dzieje się to samo co z grami: ebook powiązany z jedną platformą (np. Amazon), zabezpieczony przed kopiowaniem, często przed drukowaniem, dostęp do niego mamy tylko tak długo, jak właściciel platformy będzie wykazywał się dobrą wolą.
Niefizyczna natura gier pozwala wydawcy na całkowitą kontrolę nad nimi (wewnątrz danej platformy) i wyłącznie to stoi za tym, że nagle posiadanie kupionego produktu przestało być takie oczywiste. Wydawca gry - w przeciwieństwie to tradycyjnego wydawnictwa książkowego - może kontrolować to co kupiliśmy więc oczywiście będzie z tej możliwości wyciskał wszystkie soki. Tylko to stanowi istotną różnicę między posiadaniem papierowej książki a gry. I dlatego wierzę w to, że obie sytuacje powinny być zrównane, zgodnie z interesem klienta.
"Ludzie zapominają z czego te licencje wynikają.
Gry i oprogramowanie NIE są jak książki czy inne fizyczne przedmioty, ponieważ oprogramowanie można łatwo kopiować. I tak na początku to funkcjonowało - jedna osoba coś kupiła, a potem całe osiedle to miało.
Więc powstały umowy licencyjne, zawierane w momencie instalacji, które zabraniały kopiowania. Albo ustalały liczbę instalacji / użytkowników. Oczywiście zwykły piwniczak w ogóle sobie z tego sprawy nie zdaje bo egzekwowanie postanowień tej licencji u zwykłego piwniczaka to była ciężka sprawa. W firmach takie kontrole już były częstsze i trzeba było pilnować licencji."
I czy coś to zmieniło(poza firmami)? No właśnie, nic. Dalej były warezy, pirackie wersje przemieszczały się po torrentach itp. a piractwo kwitło w najlepsze.
Zresztą, ogromna ilość osób domowych, nawet nie czyta tych umów, tylko bezmyślnie klika "Akceptuję". Poza tym jakby taki zwykły Kowalski miałby przeczytać i w pełni zrozumieć większość tych EULI, bez pomocy prawnika specjalizującego się w IT? Umowy licencyjne to najczęściej jest to prawniczy bełkot wykraczający poza percepcję zrozumienia przez zwykłego człowieka.
Co do egzekwowania tych umów, to gdyby w przypadku osób domowych byłyby skutecznie egzekwowane, to popularność Windowsa i innego znanego własnościowego oprogramowania w Polsce - przynajmniej w domach - nie wyszłaby ponad 10-20%. Za to systemy Linuksowe cieszyłyby się tutaj ogromną popularnością już na początku lat 2000.
Może to byłoby nawet dobre?
"Dla gier za to pojawiały się inwazyjne DRM, zabezpieczanie płyt przed kopiowaniem, wymóg rejestracji, a w końcu wymóg połączenia z internetem. Te zabezpieczenia potrafiły być bardzo upierdliwe, a Steam to znacznie uprościł."
Ale nie rozwiązał. Dyskryminacja legalnych klientów bez internetu ciąg dalszy, zaś pirat - jak już nie raz wspominałem - sięgnie sobie po wersję piracką(ew. będzie musiał sobie na nią poczekać) ze stron warezowych i nie musi się martwić o byciu online. I w razie czego, to on będzie mógł dalej korzystać, a nie ten, który zapłacił. No, rzeczywiście genialnie!
"I jakkolwiek sobie zaklinasz rzeczywistość - stworzenie gry AAA i wypuszczenie jej bez żadnego DRMa w większości wypadków skończy się klapą finansową. No powiedz mi że tak by nie było."
Tak by było, gdyby nie wygody i inne korzyści oferujące graczom platformy cyfrowe.
Bo właśnie TO jest prawdziwą przyczyną dla którego to piractwo tam bardzo znacznie spadło w ciągu ostatnich, kilkunastu lat.
Bo nie ma co zaprzeczać - lepiej i wygodniej jest kupić grę przez platformę cyfrową, mieć je wszystkie razem w jednej bibliotece, mieć wygodny dostęp do automatycznych aktualizacji, "achievementów", którymi można się pochwalić przed innymi i innych "błyskotek" - niż szukać po torrentach, długo czekać na ściągnięcie gry, która nie wiadomo czy się poprawnie zainstaluje, często jest nieaktualna i kto wie, czy nie posiada złośliwego oprogramowania/wiruda. Jeszcze ta zabawa z crackami...
Tak, właśnie dlatego większość wolała kupować na platformach cyfrowych, niż szukać piratów. To właśnie dzięki temu, a nie dzięki DRM, wymogu aktywacji online, czy bycia stale online podczas grania w trybie jednoosobowym.
Gdyby nie te korzyści i wygody, to niewiele by się zmieniło pod względem piractwa, a sam DRM na nic by się nie zdał, co więcej - byłby częściej i może skuteczniej łamany, a scrackowane wersje nadal lądowałyby na torrentach i warezach.
A zakład o to, że tak by właśnie było?
Pewnie za chwilę napiszesz o tym, że DRM przynajmniej przez pierwszy okres do jego złamania pozwala wydawcom na zarobienie wystarczającej sumy, w okresie premiery, gdy zainteresowanie grą jest największe.
Ok i pewnie nawet mógłbym tutaj przyznać rację.
Tylko nadal nie rozumiem jednego - jaki dalej byłby sens nie udostępniania wersji bez DRM do kupienia po 5-10 latach, gdy scrackowane wersje już dawno latają po warezach?
Ech, już nawet nie czytam tych murów tekstu.
Na pewno te Wasze mentalne fikołki nie zmienią rzeczywistości - oprogramowanie jest dużo łatwiej kopiowalne niż zwykłe produkty, jak również droższe w produkcji, więc jasne jest, że wydawcy jakoś muszą się bronić przed kopiowaniem. Licencje dają im ku temu prawne podstawy. Biadolenie, że nie powinno być żadnych DRMów i produkt cyfrowy powinien byc traktowany jak każdy inny jest tylko tym - biadoleniem dzieciaka, którego nie obchodzi nic ponad czubek jego własnego nosa.
Widzisz, ja zdołałem jakoś przeczytać cały twój bełkot i nawet na niego odpowiedzieć.
Wielki orędowniku niewolnictwa mentalnego, pogódź się z faktami - DRM niewiele zmieniło w sprawie piractwa, a normalni ludzie mają dość tej nieskutecznej walki z piractwem, która gwałci ich prawa klienta/konsumenta.
Ja jako klient nigdy nie zaufał nikomu, który nawet jeśli mu zapłacę, nadal będzie miał mnie za złodzieja.
No dobra nawet jeśli nabywamy tylko te pseudo "licencje" to co jeśli gra jest offline? Jak twórcy mieliby nam niby zabronić czy grę 'wyłączyć' jeśli nawet internetów do niej nie potrzebujemy? :D
Dlatego największy rak to wymaganie połączenia z internetem w grach SINGLE, bo inaczej NIE BĘDZIESZ mógł grać. No chyba, że to tylko takie pierdoły jak np. Doom Eternal, gdzie można napotykać wzmocnione demony co zabiły innych graczy, więc bez internetu ich nie ma, ale tak to grać możemy offline i to nie przeszkadza. A więcej nawet ponoć pomaga, bo jeśli Doom się nie chcę połączyć z serwerami Bethesdy to podobno, czas ładowania po każdej śmierci się wydłuża, ale jeśli internetu nie ma, to nie ma się z czym łączyć i gramy prawie od razy :D.
Jest w sumie na to recepta ..Można odpuścić gry od danych producentów...Albo całkiem póki nie zmądrzeją. Starych gier mam chociaż pudełka, a po niektórych tytułach maja zostać jedynie wspomnienia? To się nie opłaca jeśli nic nie mam fizycznego za co zapłaciłem, ani pudełka, ani gry działającej...Wycwanili się cyfryzacją....W tym układzie gry powinny być o połowę tańsze skoro nic nie kupujemy poza prawem do gry na jakiś czas.
A ten cyfrowy szrot to się okazuje o wiele droższy niż gry fizyczne ==> PS Store.
Mimo, że ani nie ma pudełka, ani płyty, ani dostawy, a płacisz czasami więcej, albo tyle samo co na premierę w pudełku mimo, że gra ma np. kilka lat xD.
Tak w PS Store nie zawsze tak jest, a czasami są nawet bardzo dużo promocje nawet ponad 60%, ale nadal nie zmienia faktu, że tam zwykle jest drogo.
Na szczęście należę do znacznej większości, którzy nie potrzebują Photoshopa, AutoCADa czy innego drogiego własnościowego oprogramowania do szczęścia i życia.
Jak ktoś pracuje jak inżynier/projektant/grafik, to oczywiste że stać ich na licencję na te programy jak i na Windowsa.
Ale większość takimi zawodowcami nie jest, a z oprogramowania do grafiki, wideo, czy czegokolwiek jak już - to korzysta hobbistycznie, prywatnie, w domu. Jaki sens w takim razie miałoby kupowanie drogich licencji na takie oprogramowanie, skoro wielu nawet nie będzie w stanie wykorzystać pełnego potencjału ich darmowych odpowiedników.
Zawsze od bardzo wielu lat czytam wiecznie ten sam argument "Linux to syf to nie ma na niego Photoshopa". Tylko że to najczęściej tymi hejterami okazują się ci, którzy korzystają z pirackiej wersji PSa do prostych zadań, przy okazji mając też pirackie Windowsy.
Ile razy trzeba tłumaczyć że sformułowanie "kupiłem grę" to skrót myślowy od "kupiłem licencję na używanie gry".
Przecież prawnie to niczego nie zmienia: kupiłem produkt który ma działać do mojej śmierci. A nawet dłużej bo moje licencje gier mogę przekazać w spadku.
Krótko mówiąc - twórcy gier... a raczej nie tyle sami twórcy co wydawcy - mają wszystkie prawa. A klient (gracz) ma zero praw. W zasadzie jest śmieciem - a sądząc po ciągłych narzekaniach korporacji na graczy, którzy ich "nie rozumieją", za chwilę będą próbowali wprowadzić obowiązek, żeby każdy wytwór korpo kupować i chwalić... to znaczy raczej płacić za niego, ale bez żadnych praw.
Niech piszą na stronach wynajem na czas xx.xx.xxr po tym okresie tracisz prawo do używania wynajmowanej gry tak żeby rodzice to widzieli płacąc za ten scheet i do tego jawne pokazywanie ile ogółem pociecha wydała z karty kredytowej ojca na gre usługę zawsze widziane w rogu ekranu w zł nie gównianej cyfrowalucie ja bym tak zmodyfikował prawo że tym złodziejom odechciało by się kombinatorstwa.
Jak sobie pomyślę że za 10 lat nie będzie można zagrać w W3 CP77 lub rdr2 to mnie to trochę przeraża. Zresztą rdr1 już nie ma wersji pl na Xbox a z chęcią bym zagrał bo nie grałem. Co z W1 działa na nowszych systemach pewnie są jakieś patche?
Zresztą co tu dużo gadać jeżeli masz grę na płycie a plytę ci szlak trafi to trzeba ją drugi raz kupić by mieć ją na jakimś np game pass. Trzeba zrobić coś podobnego ze starszymi grami i tyle. Bo inaczej takie gry jak przykładowo G1 zniknie tak jakby nigdy nie istniała a wg mnie była lepsza od G2