Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 11 czerwca 2008, 13:07

Combat Arms - przed premierą

Czy kolejna darmowa strzelanka sieciowa zostanie ciepło przyjęta przez graczy i zdobędzie popularność na miarę Enemy Territory czy Counter-Strike?

Jedna z wielu nauk udzielanych nam przez życie głosi, że rzadko kiedy otrzymujemy coś za darmo. Cieszę się, że mogę zaprezentować wyjątek od tej reguły. Combat Arms, shooter online tworzony przez koreańskie studio Nexon, od samego początku planowany był jako produkt, za którego użytkowanie nie trzeba uiszczać żadnych opłat. Wszyscy lubimy takie tytuły, czego dowodem jest choćby popularność multiplayerowego Enemy Territory. By darmowa strzelanka sieciowa została ciepło przyjęta przez graczy, musi mimo wszystko prezentować pewien poziom. Obecnie trwają zamknięte beta-testy CA, lada chwila gra będzie gotowa do pobrania, a my już teraz możemy przyjrzeć się jej dokładnie i ocenić, czy będzie tym, czego oczekujemy.

Niewątpliwie produkcją najbardziej podobną do Combat Arms jest Counter-Strike. Mamy tu bowiem do czynienia z dwiema niewielkimi grupami graczy, które zdobywają broń za pieniądze. Ich zadanie polega na strzelaniu do wrogów i podkładaniu ładunków wybuchowych w oznaczonych lokacjach (w odróżnieniu od CS’a o ratowaniu zakładników i eskortowaniu VIPów nic nie wspomniano. Prawdopodobnie skończy się na dwu trybach rozgrywki). Przypuszczam, że fani takich gier, jak WarRock, uwolnionego od opłat za multi Postala 2 czy właśnie Conuter-Strike’a mogą zainteresować się dziełem Nexona – łączy ono bowiem ideę zabawy z kilkoma rozwiązaniami znanymi z nowszych produkcji.

Innowacje polegają na doborze sprzętu i broni. Grę rozpoczynamy ze standardowym osprzętem – jeden z gorszych karabinów, pistolet, nóż i ewentualnie granacik. Wykonując ciążące na drużynie zadania, otrzymujemy punkty (tzw. GP). Stanowią one swoistą walutę w świecie CA – możemy za nią wypożyczać pukawki i kupować amunicję oraz broń miotaną.

Nie ma lekko – na własne, unikatowe zabawki trzeba najpierw zapracować.

Załóżmy, że po paru godzinach obcowania z grą mamy ochotę na rzucenie wysłużonego M16 w kąt i zabawienie się z karabinem snajperskim w ręku. Wchodzimy do sklepu i rozglądamy się za interesującym nas uzbrojeniem. Znajdujemy upragnioną broń i płacimy z góry, powiedzmy, 8000 GP za dwutygodniowe wypożyczenie sprzętu. Potem stwierdzamy, że dobrze by było również wziąć i tłumik… a i powiększony magazynek też by nie zaszkodził. Te dodatkowe elementy również wypożyczamy na przykładowe dwa tygodnie.

Broń i wyposażenie można będzie wypożyczać na niemal dowolną ilość czasu. Zgodnie z zasadą przyświecającą abonamentom, im dłuższy okres wybierzemy, tym stosunkowo mniej zapłacimy. Asortyment umieszczonego w grze sklepu ma być całkiem imponujący – porównywalny z tym, co mamy okazję obejrzeć w komercyjnych produkcjach, takich jak SWAT 4, Call of Duty 4 czy kilka ostatnich odsłon serii Rainbow Six. W ofercie znajdziemy mnóstwo karabinów szturmowych, wspomnianych snajperek, pistoletów, broni ciężkiej i strzelb. Dla każdego rodzaju uzbrojenia zostanie przygotowanych sporo dodatkowych elementów, takich jak lunety, większe magazynki, tłumiki, granatniki czy dodatkowe uchwyty. Oprócz broni zakupimy też coś dla siebie. Hełm lub kamizelka kuloodporna to świetne prezenty dla osób wybierających się na wojnę. Nie należy zapominać również o granatach – tych także będzie kilka rodzajów. Oprócz opcji wypożyczania sprzętu obecny ma być również osobny system mikrotransakcji, lecz na razie wiemy o nim tylko tyle, że po prostu będzie.

Jak widać, nie sposób odmówić grze bogactwa uzbrojenia, natomiast realizmu już tak. Nie należy się spodziewać, że Combat Arms będzie wierniej niż inne shootery odwzorowywać prawdziwe strzelanie. Tu chodzić ma o czystą zabawę płynącą z wypalenia serii w kierunku biegającego po planszy gościa w masce gazowej – przypuszczam, że pod tym względem CA będzie bardzo przypominać CoD4.

O arcade’owym charakterze gry świadczą również wielkie, krzykliwe napisy wyświetlane w czasie rozgrywki. Fani serii Unreal Tournament zapewne doskonale pamiętają odzywki lektora, wypowiadającego raz po raz „double kill” czy „godlike”. Combat Arms oferuje coś podobnego, tylko że zamiast głosu towarzyszącego naszym postępom są napisy. Rujnuje to klimat nowoczesnej i śmiertelnie poważnej walki. Całość jest przez ten jeden bzdurny element degradowana do radosnego walenia z karabinów, okraszonego tu i ówdzie współczesnymi realiami militarnymi.

Na wstępie wspomniałem, że CA przypomina Counter-Strike’a. Podobieństwo wynika nie tylko z niewielkiego rozmachu prowadzonych walk (gra dopuszcza tylko szesnastu graczy na serwerze), jednakowych trybów rozgrywki, elementów ekonomii i nowoczesnej broni. Uderzające podobieństwo do CS'a prezentują także mapy. Z opublikowanych dotąd materiałów wynika, że szczególnie zainspirowały twórców takie lokacje, jak cs_italy czy de_inferno. Mapki są zatem małe, a walki na nich toczy tylko piechota – popularne ostatnimi czasy w świecie gier pojazdy nie znajdą się w CA. Jedną z ważniejszych różnic między omawianą grą, a Counter-Strikiem jest to, że w powstającej produkcji gracze będą się odradzać podczas rundy. Beta-testy wykazały jednak, że respawn może być frustrujący, bowiem projekty plansz są na tyle niedopracowane, że umożliwiają łatwe osaczenie punktu odrodzenia wroga. Ustrzelenie przeciwnika, który dopiero co zjawił się na polu bitwy, okazuje się być dość łatwe, nawet pomimo 3-sekundowej tarczy chroniącej gracza po respawnie.

„Mieczów ci u nas dostatek…”

Na dziś wiemy, jak wyglądają zurbanizowane mapki i myślę, że możemy z niezłą skutecznością zgadywać, skąd ich projektanci czerpali inspiracje. Twórcy zapowiadają, że różnorodność plansz będzie dużo większa – pojawią się m.in. pola bitew osadzone w tropikalnej dżungli. Martwi mnie jednak, że do tej pory ich nie pokazano. Może są niedopracowane? A co, jeśli w ogóle jeszcze nie istnieją? Do premiery pozostało niewiele czasu, więc jeśli producent jej nie przesunie, możemy dostać darmową, lecz zabugowaną gierkę.

Grafika w CA jest troszkę nierówna. Z jednej strony uzbrojenie i plansze nieporadnie starają się osiągnąć poziom znany z Half-Life 2, ale z drugiej spotykamy tutaj wściekle zielone celowniki, średniej jakości animacje (z rag-dollu kompletnie zrezygnowano) i krew w postaci paskudnych sprite’ów, przywodzącą na myśl m. in. pierwsze części takich serii jak Ghost Recon czy Max Payne. Te gry liczą sobie już parę ładnych latek, a Combat Arms niestety zdaje się wciąż bazować na rozwiązaniach z tamtych czasów.

Przykre jest także to, że w jedynym trailerze prezentującym gameplay oprawę dźwiękową gry zastąpiono jednym podniosłym utworem, przypominającym główny motyw muzyczny z filmu Twierdza (z tym, że dużo szybciej się nudzi). Czyżby udźwiękowienie stało na poziomie, którym nie warto się chwalić? Pozostaje jedynie czekać na jakieś próbki pracy dźwiękowców w nadziei, że wywiążą się ze swojego zadania przyzwoicie.

Combat Arms raczej nie zdobędzie popularności porównywanej z tą, jaką cieszy się Enemy Territory czy wspominany już kilka razy Counter-Strike, ale może stanowić miłą odskocznię od znanych od dawna produkcji. A już na pewno będzie kolejnym argumentem potwierdzającym tezę, że można grać w gry, nie wydając wielu pieniędzy.

Maciej „Sandro” Jałowiec

NADZIEJE:

  • mnóstwo zaczerpniętych z rzeczywistości elementów wyposażenia i rodzajów broni;
  • interesujący system zdobywania uzbrojenia;
  • świetna propozycja dla niezbyt wymagających domorosłych militarystów – nieskomplikowane zasady walki grup współczesnych żołnierzy.

OBAWY:

  • oprawa graficzna trąci myszką;
  • kuleje projekt map;
  • system wypożyczania broni z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu.

Maciej Jałowiec

Maciej Jałowiec

Specjalista do spraw marketingu gier wideo. Łączy pasję do gier ze spostrzeżeniami na temat branży i światowej gospodarki. Zawodowo związany z firmą Techland, a wcześniej m. in. z Activision i Perfect World.

więcej

Combat Arms

Combat Arms