16 razy tańszy od Johna Wicka 4. Ten film pokazuje Hollywood, jak wydawać pieniądze
Musiałoby powstać 16 filmów z serii Sisu, aby kosztowały tyle, co John Wick 4. A za budżet Szybkich i wściekłych 10 udałoby się nakręcić 56 takich produkcji. Ten fiński akcyjniak to niskobudżetowe kino wysokooktanowe, które wizualnie nie odstaje.

Kapitalizm trochę już się nam znudził i zobojętnił. Zdążyliśmy się przyzwyczaić, że Kylian Mbappe jest wyceniany przez piłkarskich analityków na 200 milionów euro, że na nieprzeprowadzone wybory kopertowe idzie z budżetu państwa 70 milionów złotych, a do stworzenia hollywoodzkiego filmu akcji ze stojącymi na wysokim poziomie efektami specjalnymi potrzeba co najmniej 100 milionów dolarów. Czy na kimś te abstrakcyjne kwoty robią jeszcze wrażenie?
Cóż, jeśli nie to może powinny zacząć, bo okazuje się, że da się inaczej. Sport i politykę odstawmy tymczasowo na bok, gdyż chciałbym skupić się na niepozornym filmie akcji prosto z Finlandii, który – miejmy nadzieję – obudzi twórców z fabryki snów i powie „sprawdzam” paru wytwórniom szastającym pieniędzmi na prawo i lewo, a potem wypuszczającym potworki z CGI śmierdzącym green screenem. Sisu w reżyserii Jalmari Helandera został sfilmowany – według wielu źródeł – za nieco ponad 6 milionów dolarów, nakręcono go w plenerze, stroniąc od warunków studyjnych, a w konsekwencji wygląda i brzmi wyśmienicie. Przy okazji racząc widza flakami, wybuchami i płomieniami.

Żyła złota
Małomówny protagonista (głównie stękający bądź krzyczący z bólu), pies u boku oraz życiowe wypalenie, złość i zemsta wymalowane na pokrytej błotem i siwą brodą twarzy – dokładnie w tej kolejności. Skądś te niektóre elementy układanki kojarzymy, prawda? Sisu nie ukrywa swoich inspiracji Johnem Wickiem, bardzo wyraźnie nawiązuje też do najnowszego Mad Maxa, bo całą fabułę filmu można sprowadzić do tego, że pojazdy najpierw jadą w jedną stronę, a potem w drugą, przy okazji wdając się w niemałe batalie. A i fani gier wideo znajdą tu coś dla siebie, bo w widowiskowy, wręcz groteskowy sposób przetrzepywana i rozcinana jest skóra nazistów, a więc William Blazkowicz wysyła pozdrowienia wprost z zamku Wolfensteina. Całość z kolei podzielona zostaje na wyraźnie sygnalizowane wizualnie akty, co nadaje całości bardzo komiksowy charakter, a także strukturalny sens, pozwalający z przyjemnością przeżyć skromne 90 minut seansu.
Sisu nie jest być może tak kolorystycznie rozbuchany jak John Wick, nie pędzi tak jak Mad Max (a wręcz przeciwnie, posuwa akcję cierpliwie i powolnie), nie ma się co tu spodziewać nazistów w robotach rodem z The New Order. Ale! Ani przez chwilę nie czułem, jakbym obcował z tanim filmem. Ujęcia są odpowiednio skomponowane i upiększone zachodami słońca, mgłą oraz innymi cudami natury, z kolei kostiumy, sprzęt wojenny, jak i cała scenografia, choć jest tego niewiele, od razu wrzucają nas w ciężkie wojenne klimaty, a muzyka dociska pedał gazu swoją agresywnością i prawie metalowym zacięciem. Z kolei sceny akcji nie boją się pokazywać sztyletów wbijanych w głowę, łamanych kości czy wybuchających na setki kawałków szeregowych. Brutalność i szeroko pojęte gore potrafią tu wykrzywić twarz, a nawet obrzydzić, ale ani przez chwilę nie sprawiają wrażenia nieprzystających do konwencji bądź przerysowanych. Nazwać Sisu kinem klasy B to raczej obraza.
Liczne inspiracje i popkulturowe tropy nie przykrywają jednak unikatowego charakteru Sisu, bo ten da się wyczuć od samego początku za sprawą malowniczych, choć jednocześnie opustoszonych i nastroszonych minami lądowymi lapońskich wzgórz. Raz na jakiś czas popatrzymy także na spalone miasteczko czy zbombardowaną metropolię, ale to głównie dzikie skandynawskie pobojowiska służą za tło akcji. Zresztą klimat odpowiada specyficznym czasom, bo mówimy o krańcu II wojny światowej, kiedy to niemieccy żołnierze zdają sobie sprawę z nadchodzącej porażki w wymiarze globalnym, więc kierują się nie tyle pobudkami terytorialnymi, co egocentrycznymi, siejąc krwawy chaos i próbując przygotować się na czasy powojenne. Dlatego też zadzierają ze starym, samozwańczo emerytowanym wojskowym, który stracił w swoim życiu już prawie wszystko, a dopiero co zyskał wykopane własnoręcznie złoto. Zgadnijcie, kto ten cenny kruszec chce głównemu bohaterowi bezczelnie odebrać.

Nieśmiertelny
Pomimo prostolinijnego głównego wątku fabularnego i przykuwających oko, efekciarskich „atrakcjonów” Sisu nie raz, nie dwa pokazuje nieco głębsze oblicze. Bo choć nie zabrzmi to na początku poważnie, to jest to kino historyczne, utrzymane w twardym, patriotycznym duchu (z paroma feministycznymi akcentami). Jasne, posoki i mordu przyprawiających o poznawczy szok przemieszany z maniakalnym śmiechem tu nie brakuje, ale pomiędzy nimi przekaz jest dość wyraźny, bo zakomunikowany w dwóch krótkich monologach – jedynych na przestrzeni całego filmu.
Protagonista, zwany Nieśmiertelnym, funkcjonuje jako miejscowa legenda. Jest nie tyle nie do unicestwienia, co „odmawia bycia zabitym”. Jego tajemnicza postać zostaje postrzelona, wysadzona i pociachana tyle razy (choć, standardowo dla filmów akcji, 90% pocisków wlatuje wprost w powietrze bądź pochłania je plot armor), że trudno nie odbierać jej jako istoty o nadludzkich, superbohaterskich siłach – pewnej symbolicznej figury. Potrafi użyć misy do płukania złota niczym Kapitan Ameryka tarczy, a dzierżony kilof to atrybut godny Mjollnira. Podczas seansu należy w tę nieśmiertelność protagonisty uwierzyć, inaczej ciężko będzie w pełni cieszyć się tą gatunkową rozpierduchą.
Po co komu jednak te wspomniane monologi? By uświadomić widzom, że główny bohater zabił w przeszłości 300 rosyjskich okupantów w pojedynkę (jednoosobowy odpowiednik Spartan w Termopilach) i zawsze wraca silniejszy. Nawet jeśli wszyscy myślą, że już od dawna wącha kwiatki od spodu. Tych parę sygnałów w dialogach ustanawia więc niby dążącego do zarobku spokoju i zarobku poszukiwacza złota jako wybrańca narodu, a nawet jako uosobienie Finlandii w czasach wojennych, muszącej użerać się zarówno z siłami radzieckimi, jak i nazistowskimi. Jako Polacy takie historyczne położenie doskonale rozumiemy.
Lapońska wojna w wersji pop
Mamy więc do czynienia z ważnym dla tożsamości Finlandii okresem przedstawionym na ekranie w sposób komiksowy i zmitologizowany. Tak, aby lokalny widz mógł siedzieć w kinie jak na szpilkach, a po wyjściu z sali poczuć się dumny z tego, jaki kraj na co dzień zamieszkuje. Z kolei zagraniczny odbiorca może nacieszyć oczy północną florą, ubrudzić oczy przy scenach gore, a potem przecierać je ze zdumienia przy samym finale. Jednym zdaniem: docenić kino europejskie w wydaniu iście hollywoodzkim.
Za „hollywoodzki” uważam oczywiście sam rozmach, ale rozmach przede wszystkim realizacyjny, nie ten finansowy. To, jak dobrze prezentuje się Sisu za tak śmiesznie mało (w porównaniu do reszty branży) kasy, sprawia, że muszę pogratulować wszystkim członkom ekipy produkcyjnej – od operatorów aż po dźwiękowców – bo to coś więcej niż zwykła rzemieślnicza robota. To spryt i umiejętność wyciśnięcia maksimum potencjału ze sprzętu i środków, którymi się dysponuje. Może więc i Sisu wbił się w kalendarz premier akurat pomiędzy gigantów pokroju Johna Wicka 4 oraz Szybkich i wściekłych 10, przez co trudniej mu będzie porządnie zarobić, ale w sumie co z tego, skoro przy takim niewielkim budżecie już prawie wyszedł na zero. Hollywood co prawda ten mały fenomen z pewnością zignoruje, ale ja, jako widz, będę bardziej krytyczny wobec każdej wątpliwej jakości eksplozji z Vinem Dieselem na pierwszym planie.
Film:Sisu
premiera: 2022wojennyakcjahorrorwesternprzygodowy
Komentarze czytelników
Secvent Pretorianin

Filmy w USA dużo kosztują, bo też dużo jest wytwarzane pod konkretny film, jak np. Sceneria gdzie toczy się akcja, to generuje koszty, bo ludziom trzeba zapłacić za pracę, za materiał też, a to poniekąd ma wpływ na gospodarkę USA, która te dobra musi wyprodukować, więc siłą rzeczy filmy są droższe, ale mają też wkład w PKB gospodarki USA, dzięki czemu więcej ludzi ma pracę. A ten tutaj mało kosztował, więc i wkład w PKB miał znikomy, a czy film jest lepszy, bo był tańszy... No może ten tutaj był, ale czy potrafią nakręcić kolejne trzy części na równie dobrym poziomie przy zachowaniu niskich kosztów? Jakoś nie sądzę, bo przy niskich listach produkcji zapewne nie mają wystarczająco dużego kapitału aby móc zrealizować kolejne części, a na to też potrzeba kasy...
Kwisatz_Haderach Senator

Filmy w USA duzo kosztuja bo Hollywood to pralnia/przejadalnia pieniedzy na ogromna skale. Miejsce gdzie kreatywny, dobry i niebojacy sie "ubrudzic rak" manilupacja slupkami ksiegowy jest warty w złocie doslownie tyle ile wazy.
Tyle.
Druga czesc to gaze aktorow. Jak widze ze ktos dostaje (zwlaszcza za te marvelowe pseudofilmy) 10-30 milionow za role, to juz tylko pozastaje zaplakac nad nienormalnoscia tego swiata (choc pewnie oczywiscie zaraz znajda sie ludzie wytykajacy mi zazdrosc).
jamesb Legionista
" Carnival Row " jest dużo tańszy od Rodów Smoka, Wiedźminów i Pierścieni Władzy a wciąga je nosem. Najlepszy serial fantasy. Właśnie go kończę. Mega.
Sinic Legend
Same przekonanie, ze ktos gdzies zdecydowal by widzowie czy krytycy mieli mowic ile aktorzy maja zarabiac czy ile ma produkcja kosztowac badz tez, ze koszty decyduja bezposrednio o jakosci jest jakims nieporozumieniem.
To jest wolny rynek i on decyduje, nikt i nic innego.