autor: Grzegorz Bobrek
Warhammer 40.000: Space Marine - wrażenia z gry w singla - Strona 2
Twórcy Dawn of War próbują swoich sił w grze akcji. Czy Space Marine ma szansę powtórzyć sukces bestsellerowych strategii?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine
Choć Space Marine do Bayonetty daleko, każdy z czterech typów broni białej ma predefiniowanych kilka rodzajów prostych kombosów. W etapach testowych wystarczały one w zupełności, aby z sieczenia zielonoskórych czerpać ogromną przyjemność. Wrogowie tracą kończyny, głowy, są piłowani, miażdżeni, wkopywani w glebę. Brutalne wykończenia wyglądają odmiennie w zależności od rodzaju namierzonego przeciwnika: scenki powtarzają się w miarę rzadko, a ich różnorodność jest spora. Mnie najbardziej przypadło do gustu okładanie ciężko opancerzonego orka jego własną tarczą. Nie będzie się już za nią tak czaił, podlec. Ładowany z czasem pasek furii pozwala wejść w stan świętego uniesienia – przez parę sekund wrogowie padają jak muchy, a Titusa litrami zalewa krew (oponentów).
Na tle walki wręcz zaskakująco słabo wypada wymiana ognia. Broń nie jest pozbawiona uroku – stary, dobry bolter topornie wypluwa z siebie pociski, a plazmowy pistolet charakterystycznie skwierczy przy przegrzaniu. Niestety, arsenałowi brakuje przeważnie mocnego „kopa”. Czy to typowy ork, czy jego bardziej umięśniony kuzyn, o Space Marine Chaosu nie wspominając, każdy z nich jest w stanie wytrzymać nieadekwatnie długi ostrzał. Czasami aż chciałoby się całe to żelastwo rzucić w diabły – jego nieskuteczność w starciach z tłumami wrogów wydaje się być sporo przesadzona. Oczywiście, tak jak wspomniałem, bez broni palnej się nie obejdzie – często wrogowie pokazują się na niedostępnych na piechotę platformach albo rażą z dużej odległości. Brak większych emocji to także efekt niewielkiego wpływu pocisków na otoczenie – tu dziura, tam dziura, ale ściany za Chiny Ludowe przestrzelić się nie da.

W tym aspekcie szwankuje też dynamika. Rozumiem, że Titus nosi na sobie pancerz o wadze lotniskowca, ale ciężar postaci jest oddany nieco zbyt dosłownie. Przy namierzaniu kolejnych celów „czuć” niewielką zręczność Titusa – bliżej mu do nosorożca niż Marcusa Feniksa. Co ciekawe, w trakcie walki wręcz wojownik ten się rozkręca i potrafi płynnie rozdawać ciosy na prawo i lewo czy nawet oponentom za jego plecami.
Szkoda też, że przeciwnicy ustawiają się jak na strzelnicy, robiąc jedynie jakieś niby-uniki, przeskakując z nogi na nogę, nie zmieniając jednak właściwie swojego położenia, nie próbują też zajść drużyny Space Marines z flanki. W przeciwieństwie do Szarańczy z Gears of War tutaj druga strona konfliktu nie przejawia cienia instynktu samozachowawczego. Przy typowych Chopakach może bym to jeszcze przełknął, ale elitarni ciemnozieloni komandosi pozbawieni choć jednej szarej komórki?
Pewne niedopatrzenia mechaniki, które w dużym stopniu rozwiązałoby zwiększenie mocy pocisków i elastyczności sterowania, nie są jednak znaczące przy ogólnej frajdzie z pokonywania kolejnych etapów. Poszczególne misje znacznie różnią się od siebie bestiariuszem oraz klimatem: zwiedzamy wielkie hale fabryczne, zrujnowane linie obronne Gwardii Imperialnej, kolosalne świątynie. Stopniowo odblokowujemy coraz potężniejszy arsenał i choć jego siła jest skutecznie niwelowana przez wytrzymalszych przeciwników, to samo odkrywanie kolejnych elementów ekwipunku nie tylko fanom uniwersum powinno przypaść do gustu. Słabo zapowiadająca się fabuła nie powinna mieć wpływu na wczucie się w atmosferę 41. stulecia. Ciągnące się kilometrami huty, gotycka ornamentyka, niepokojące symbole – na pewno nie jest to świetlana przyszłość ludzkości.

Pozytywnie rokują także sekwencje z użyciem plecaka odrzutowego. W owych fragmentach perspektywa i taktyka zmieniają się całkowicie. Titus przekształca się w pierwszej wody szturmowca, potrafiącego jednym lotem nurkowym znacznie przetrzebić szeregi wroga albo z wysoka obrzucić je granatami odłamkowymi. Na różnorodność rozgrywki raczej nie powinniśmy więc narzekać.
Reasumując, chociaż kampania dla jednego gracza nie zapowiada się na żadną rewolucję, a Gears of War może czuć się niezagrożone na swojej pozycji lidera wśród trzecioosobowych strzelanin, fani nie powinni Space Marine skreślać z listy najbardziej oczekiwanych tytułów najbliższych miesięcy. Pomieszanie kilku stylów rozgrywki z soczystą, niezobowiązującą rozwałką może okazać się idealnym remedium na jesienną chandrę.
Grzegorz „Gambrinus” Bobrek