Bulletstorm - już graliśmy! - Strona 2
Graliśmy w pierwsze etapy gry Bulletstorm - efektownej strzelaniny firmy People Can Fly, twórców popularnego Painkillera.
Przeczytaj recenzję Bulletstorm - recenzja gry
W początkowej fazie gry, którą testowaliśmy na potrzeby niniejszego tekstu, Grayson mógł wykonać kilkadziesiąt skillshotów. Niektóre z nich dostępne były tylko w określonych sytuacjach (np. wyposażonego w dwa miniguny bossa należało najpierw ogłuszyć, potem kopnąć w zadek, a na koniec posłać mu serię w plecy), inne tylko przy użyciu konkretnych pukawek.
Za zdobyte w wyniku użycia skillshotów punkty można w specjalnych kapsułach kupować broń, usprawniać ją, a także nabywać do niej amunicję, zarówno zwykłą, jak i specjalną (tzw. dopalacze). Konieczność stosowania efektownych wykończeń wytłumaczono nawet fabularnie – niezbyt przekonująco zresztą – ale po prawdzie nie ma to większego znaczenia. Zależność jest prosta. Jeśli nie zabijasz wrogów w wyszukany sposób, nie zarabiasz pieniędzy potrzebnych do kupna amunicji i upgrade’ów, a to z kolei utrudnia przeżycie na placu boju. Koło się zamyka.
Twórcy Bulletstorma zadbali, by gracz nie narzekał na brak wrażeń. I nie chodzi o liczne starcia z wrogami, które są tu przecież codziennością, ale o różne niestandardowe akcje, w miły sposób urozmaicające zmagania. Już na początku rozgrywki Grayson chwyta za stery działa laserowego i niczym Luke Skywalker w Nowej Nadziei ostrzeliwuje ogromny statek kosmiczny. Kilkadziesiąt minut później nasz śmiałek ląduje na pokładzie kolejki i stamtąd odpiera nacierających zewsząd wrogów. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie jeden szczegół – tuż za uciekającym pociągiem pędzi ogromny czerpak, który chwilę wcześniej „oderwał się” od wielgachnej koparki wielonaczyniowej. To cholernie emocjonujący fragment i na długo zapadnie Wam w pamięć. Aż strach pomyśleć, co zobaczymy w pełnej wersji gry.

Od strony wizualnej Bulletstorm prezentuje się całkiem przyzwoicie, mimo że pracuje na starzejącym się silniku Unreal Engine 3. Ogromną rolę w pozytywnym odbiorze oprawy wizualnej odgrywa bardzo żywa kolorystyka, a także wykonany z dużym rozmachem projekt poziomów. Prezentowane w Internecie obrazki dość dobrze oddają stan rzeczy – gracz non stop atakowany jest feerią barw, co nasuwa skojarzenia z takimi produkcjami jak choćby Serious Sam. Jeśli chodzi o udźwiękowienie, trudno również się do czegoś przyczepić. Poszczególni bohaterowie mają świetnie dobrane głosy (zwłaszcza Grayson), a dynamiczna i momentami bardzo agresywna muzyka znakomicie komponuje się z jatką prezentowaną na ekranie, o ile nie jest akurat zagłuszana przez krzyki i jęki mordowanych wrogów.
Początkowe etapy Bulletstormem to zdecydowanie za mało, żeby ferować ostateczne wyroki, ale muszę przyznać, że to, co zobaczyłem, sprawiało sympatyczne wrażenie. Niby mamy tu prostą, odmóżdżającą sieczkę, jakich w ostatnich latach pojawiło się wiele, ale z drugiej strony wymaga ona czegoś więcej niż przylepienia palca wskazującego do lewego przycisku myszy. Podoba mi się, że trzeba kombinować, podoba mi się, że pomiędzy standardowe starcia wepchnięto wiele pomysłowych patentów, podoba mi się świat, który w Bulletstormie zwiedzamy, i podoba mi się towarzyszący zmaganiom klimacik. Jeśli to wszystko uda się utrzymać do końca przygody, będzie naprawdę dobrze. Czekamy. Zostały dwa tygodnie.
Krystian „U.V. Impaler” Smoszna