autor: Szymon Liebert
Aion - test przed premierą - Strona 3
NCsoft wprowadził na rynek gier MMO kilka wielkich hitów (Lineage II), ale i trochę spektakularnych niewypałów (Tabula Rasa). Do której kategorii zalicza się Aion?
Przeczytaj recenzję Aion - recenzja gry
Czas na jeden z głównych punktów programu, czyli latanie. Nie jest ono dostępne wszędzie. W każdej lokacji możemy co najwyżej poszybować. Fruwać da się tylko w kilku miejscach. Podobno ten element gry rozwija skrzydła (dosłownie) dopiero w późniejszej fazie zabawy (np. w Abyss). Latanie opatrzone jest też pewnymi ograniczeniami. Postać wytrzymuje w powietrzu tylko kilkadziesiąt sekund. Po ich upływie musimy gdzieś przycupnąć i odpocząć. Rozwiązanie jest kontrowersyjne, ale według niektórych opinii sprawdza się nieźle, bo dynamizuje zabawę. Skrzydła mają także zastosowanie praktyczne – w powietrzu unoszą się np. kawałki wspomnianego aetheru, który można wydobywać. Dzięki tej zdolności dostajemy się też na wysokie półki skalne. W jednym z zadań zostajemy np. nieopatrznie teleportowani na szczyt wysokiej góry, w dodatku na terenie wroga. Wystarczy skoczyć w przepaść i poszybować w dół – wygląda to całkiem widowiskowo.
Mocno podkreślanym aspektem nowej produkcji NCSoft jest oprawa graficzna, stworzona dzięki mocy technologii CryEngine. Rzeczywiście postacie i lokacje prezentują się ładnie, chociaż trzeba uczciwie przyznać, że nie jest to szczyt możliwości dzisiejszych komputerów. Spore wrażenie robi na przykład jaśniejące pomiędzy chmurami Sanktuarium (miasto frakcji Elyos). Z drugiej strony zwiedzamy również bardziej przyziemne i niestety nijakie miejsca, jak np. szarobure bagna czy przejaskrawione filtrami graficznymi lasy. Niektóre segmenty gry zostały zaprojektowane w średnio imponujący sposób, czasem powodujący także zaskakująco klaustrofobiczne odczucia. Wspomniane Sanktuarium, naprawdę niezły obiekt architektoniczny, jest znowu za duże, przez co bieganie pomiędzy ważnymi punktami któryś raz z rzędu staje się żmudne. Przemieszczanie się ułatwiają teleporty i inne środki „transportu” (scrolle, statki, magia).

W odbiorze Aion jest bardzo przyjemny i bezproblemowy (oczywiście, o ile ktoś grał już w jakąś produkcję MMO). Interfejs jest bardzo przejrzysty i stanowi mniej więcej skrzyżowanie Lineage’a z World of Warcraft. Od razu ruszamy po zadania, których zresztą jest bardzo dużo (przynajmniej w początkowej fazie zabawy) i zawsze otrzymujemy w miarę dokładne informacje, co i gdzie trzeba zrobić/zabić/zebrać. Fajnym pomysłem jest wbudowanie małej encyklopedii z linkami. Gdy w opisie questa znajduje się np. gatunek potwora albo konkretny bohater, to przeważnie możemy kliknąć i uzyskać informacje, gdzie go zlokalizujemy (wraz z zaznaczeniem na mapie). Bez większych kłopotów można też tworzyć grupy (sojusznicy są widoczni na mapie), handlować z innymi ludźmi lub założyć własny sklepik (to rozwiązanie na pewno ma plusy i minusy). Handel to także dom aukcyjny, tutaj pojawiający się pod nieco inną nazwą, ale pełniący podobną funkcję.
Po kilkunastu godzinach spędzonych z Aionem nasuwa się prosta refleksja. Jest to dość typowy dla tego gatunku produkt, w którym naprawdę trudno wyróżnić jakieś cechy charakterystyczne (a przynajmniej nie były one jeszcze, może z wyjątkiem latania, widoczne w becie). Zarówno zadania, lokacje, przeciwnicy, umiejętności, jak i czary przypominają to, co znamy z innych gier. Pojawia się np. farma opanowana przez pewien gang. Zbieramy na niej dynie, rozwalamy obstawę, a potem ruszamy po głównego bossa (motywy wyjęte żywcem z World of Warcraft). Twórcy zastosowali sporo uniwersalnych rozwiązań, które już widzieliśmy. To jednak paradoksalnie może być dużym plusem tytułu, gdyż sprawia, że doświadczony gracz od razu czuje się jak w domu. Jak każda prawie produkcja z tego gatunku Aion po prostu wciąga i ma szanse zainteresować także sporą rzeszę europejskich graczy. Spróbować warto – w te wakacje czeka nas jeszcze kilka okazji.
Szymon „Hed” Liebert