Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Riders Republic Przed premierą

Przed premierą 25 sierpnia 2021, 17:00

Graliśmy w Riders Republic - ekstremalna jazda z kurczową trzymanką

Kolejna gra Ubisoftu o sportach ekstremalnych to podręcznikowy przykład sandboksa tej firmy. Specyficzny klimat i niszową tematykę ratuje jazda na wirtualnym rowerze, świetny tryb kooperacji i jeden niezwykły tryb rozgrywki…

Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.

Artykuł powstał na bazie wersji PC.

Firma Ubisoft nie ustaje w próbach stworzenia szalonej gry o sportach ekstremalnych i po zimowym Steep przyszedł czas na Riders Republic. To generalnie wciąż ta sama koncepcja brania udziału we wszelkiego rodzaju zawodach, jakie można zorganizować w górskich plenerach, tyle że tym razem nie zawsze potrzebny jest śnieg. Alpy zamieniono na ogromną mapę obejmującą kilka amerykańskich parków narodowych, do nart i snowboardu dołączył rower górski (oraz szosowy), a wingsuit doczekał się silników odrzutowych! Co z tego wyszło?

Riders Republic jest dość specyficzną produkcją, która początkowo od razu mnie odrzuciła. Zapewne przez wszechobecny klimat nieco infantylnej imprezy z podejrzanie za mocno wyluzowanymi, ciągle gibającymi się ziomalami przybijającymi żółwiki. Na dodatek każdy z nich musi się wyróżniać i jest wystrojony w dziwną czapkę lub przebrany za kreskówkową pandę, T-rexa czy żyrafę. To nie tylko nie moje klimaty, ale i coś przekraczającego granicę komfortu psychicznego – „ciężki stuff”. Złe wrażenie na szczęście mija, gdy wskakujemy na rower i zaczynamy downhill – zwłaszcza po przełączeniu widoku na kamerę FPP i z dużym ekranem TV przed oczami. Co tam „halucynacyjne” żyrafy – dopiero wtedy zaczyna się ostra jazda!

„U-a-ha rowery dwa...”

Dzięki intuicyjnemu, prostemu sterowaniu (przynajmniej w przypadku pada) i niesamowitemu wrażeniu prędkości zjazdy na złamanie karku w dół wzgórza są wręcz upajające. Nie ma mowy o jeździe „na pałę”, bo ścieżki są wąskie, w dodatku co chwilę trzeba omijać jakieś drzewa. Kolizje z przeciwnikami ograniczono do minimum, co wydaje się całkiem rozsądnym pomysłem – w innym wypadku rozgrywka byłaby zbyt frustrująca.

Wrażenie robią zwłaszcza momenty, gdy mkniemy niemal pionowo w dół, albo próby pokonania ekstremalnie trudnych tras, kiedy jedzie się po górskiej grani tak wąskiej, że ostrze brzytwy wydaje się trójpasmową autostradą. Zaraz za nią czeka skok w przepaść i kilka niewielkich półek skalnych oddalonych od siebie o dystans sporego wieżowca, w które trzeba idealnie trafić, by zaliczyć kolejny checkpoint.

Raiders Republic staje się czasem hardcore’ową platformówką, w której liczą się ułamki sekund na wybranie właściwego kierunku jazdy. Nie ma żadnych band trzymających nas na trasie, a przy tych prędkościach bardzo łatwo gdzieś źle skręcić i stracić orientację, bo do dyspozycji jest jedynie krótkie cofanie czasu lub reset przed ostatnią bramkę. W singlu można jeszcze coś ugrać po wpadce, ale ścigając się z innymi, warto postawić na rozwagę i przeczekanie, aż większość rywali wyłoży się przez swoje błędy.

Rozczarowało mnie jedynie wykorzystanie roweru szosowego. Kiedy go otrzymałem w nagrodę po jednym z wyścigów, oczekiwałem jakichś zawodów po asfaltowych górskich serpentynach, tymczasem okazało się, że wyścigi na nim nie różnią się za bardzo od tych na góralach. Asfalt pojawia się jedynie w krótkich momentach pomiędzy kolejnymi downhillami po wertepach, które kompozytowa kolarzówka i jej cienkie opony znoszą szokująco dobrze.

I deski z wiązaniami

Zawody na nartach czy snowboardzie wyglądają nieco podobnie, ale tutaj emocje pojawiają się głównie podczas omijania drzew na ekstremalnie stromych stokach. Przy nartach wymóg obecności śniegu automatycznie ogranicza krajobraz dookoła, a to tylko część powodów, dla których rower wydał mi się sprzętem oferującym o wiele więcej frajdy. Nie był go w stanie przebić nawet odrzutowy wingsuit. Wrażenia są, gdy śmiga się lotem koszącym przy ziemi, ale wszelkie próby nabrania wysokości (gdzie znajduje się większość okręgów – checkpointów do zaliczania) przynoszą już brak poczucia prędkości i okropne pogorszenie jakości grafiki, z pop-upami pojedynczych drzew, które silnik rysuje jedynie na kilka metrów przed nami.

Narty i snowboard trochę lepiej spisują się na zamkniętych arenach, gdzie liczy się tylko wykonywanie tricków na punkty przez odpowiednie wciskanie przycisków do robienia combosów. To dobra odmiana i zapewne znajdzie swoich fanów, ale dla mnie po emocjach downhilla zbieranie punktów było nieco nudne. Zyskuje ono jedynie w ekipie znajomych i multiplayerze.

W kupie zabawa

Jeśli przebieranki za pandy i żyrafy mogły się wydawać szalone, to był to zaledwie wstęp do prawdziwego szaleństwa, jakim są „wyścigi masowe”. Raz na jakiś czas w społecznym hubie na mapie pojawia się zapowiedź rywalizacji dla aż 64 graczy. Podczas startu na odpowiednio szerokiej skarpie masa jednakowo odzianych klonów zaczyna przelewać się w dół. Pod przebraniami nie widać rowerów czy nart, więc przypomina to lemingi rzucające się ślepo w przepaść albo hordę eleganckich zombie z przyspieszeniem prosto z filmu World War Z.

Nie trzeba zgadywać, że początek takiego wydarzenia to istny chaos, podczas którego nie liczy się strategia czy umiejętności, tylko nieco szczęścia. Dopiero po pewnym czasie sytuacja zaczyna się klarować, peleton rozrzedzać i można skupić się na uważnej jeździe przed siebie. Wyznam, że widok przeciwników zaliczających nagłe spotkania z drzewami i przesunięcie się choćby do pierwszej dziesiątki sprawia ogromną satysfakcję. Podczas wyścigu co jakiś czas zmienia się środek transportu (od roweru przez narty po wingsuit) i generalnie jest sporo czasu, by nadrobić jakiś błąd. W zasadzie warto zagrać w Riders Republic choćby dla tego masowego zjazdu, bo to naprawdę niezwykłe doświadczenie.

BFG – Big F...unny Game

A co ponadto oferuje Riders Republic? „A Ubisoft Game...”, czyli, co zapewne nie jest żadną niespodzianką, ogromną mapę usianą znacznikami. Podczas prezentacji nasz przewodnik zabrał nas w okolicę jednego typu znajdziek, bodajże był to jakiś balon sterczący pośrodku niczego. Wymowny napis przy nim „1/500” nie wymaga chyba komentarza. Gra będzie zapewne rajem bądź przekleństwem dla fanów otwartych światów – zależnie od upodobań. Plusem jest to, że mimo tak rozległych terenów mapa nie wydaje się wymarła. Nawet gdy eksplorujemy ją na spokojnie, zawsze gdzieś śmignie nam jakiś bot – narciarz, rowerzysta, inny gracz bądź zwierzak.

I jak się zdaje, ciągle będzie co robić na tej mapie. Są zawody, sezony, wyzwania, czasowe wydarzenia, tryb kariery, gwiazdki do zdobywania, reputacja, sklepy, tryb foto, emotki i co tylko w sandboksach jeszcze wymyślono. A na deser tona sprzętu rowerowego i narciarskiego do odblokowania oraz tyle samo przebrań, kostiumów czy pojedynczych ciuchów. Bogate możliwości personalizacji wyglądu niczym w Fortnicie mogłyby być zachętą dla młodszych graczy, jednak trochę kłóci się z tym wysoki poziom trudności niektórych zjazdów.

Nie jestem wielkim fanem kolarstwa górskiego czy sportów zimowych, więc po paru godzinach z grą w wersji beta odniosłem wrażenie, że to przede wszystkim świetny tytuł do rozerwania się w trybie kooperacji i wyścigów w PvP. W grupie znajomych można się przecież pośmiać z przebrań, a przy prawdziwej rywalizacji zabawa nabiera odpowiednich rumieńców. Jeśli chodzi o samotną grę, czyli ściganie się z botami i zaliczanie kolejnych znaczników na mapie, będzie to raczej pozycja dla największych fanów otwartych światów i miłośników tego rodzaju sportu. Riders Republic w istocie błyszczy dla riderów, a nie jednego ridera.

ZASTRZEŻENIE

Przedpremierowy dostęp do gry zapewnił nam polski oddział firmy Ubisoft.

Dariusz Matusiak | GRYOnline.pl

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Dacie szansę Riders Republic?

Mimo wszystko - tak.
58,6%
Nie, nie wygląda to za dobrze.
41,4%
Zobacz inne ankiety
STALKER 2 – jak może wyglądać powrót do Strefy?
STALKER 2 – jak może wyglądać powrót do Strefy?

Przed premierą

W jednym z „fałszywych” zakończeń gry S.T.A.L.K.E.R.: Cień Czarnobyla bohater wyraża życzenie: „Chcę, by Zona zniknęła”. I rzeczywiście, cykl, który dał nam Strefę, zaginął na lata – aż teraz nagle zapowiedziano jego kontynuację. Czy to może się udać?

The Elder Scrolls VI - jaki powinien być następca Skyrima?
The Elder Scrolls VI - jaki powinien być następca Skyrima?

Przed premierą

Bethesda Softworks nie pozostawia nam złudzeń – upłynie jeszcze dużo czasu, zanim The Elder Scrolls VI trafi do naszych rąk. Jednak od premiery Skyrima minęło już prawie pięć lat, więc to pytanie samo ciśnie się na usta: czego oczekujemy od jego następcy?

Po co komu nowe Heroes of Might and Magic, skoro nadchodzi Songs of Conquest
Po co komu nowe Heroes of Might and Magic, skoro nadchodzi Songs of Conquest

Przed premierą

W niszy, która powstała po porzuceniu przez Ubisoft serii Heroes of Might and Magic sukcesy odnosić mogą mniejsi twórcy, tacy jak Lavapotion. Ich Songs of Conquest może być najlepszą grą w stylu „hirołsów” od czasów kultowej trójki.