Grałem w The Division 2: Warlords of New York – kosztowny powrót do Nowego Jorku - Strona 2
Agenci wracają do Nowego Jorku! Trochę nadkładając drogi, przez Waszyngton, ale lepiej późno niż wcale. Czy Warlords of New York będzie dodatkiem, na jaki czekaliśmy od premiery pierwszej części The Division?
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Wirus – decydujące starcie
Oprócz kolejnych dzielnic Nowego Jorku, największą zaletą płatnego dodatku do The Division 2 ma przede wszystkim być o wiele bardziej rozwinięty wątek fabularny niż w poprzednich aktualizacjach. W pięciu głównych misjach i ośmiu pobocznych skupimy się na tropieniu dobrze znanego, zbuntowanego agenta pierwszej fali – Aarona Keenera, który dostał w swoje ręce jeszcze groźniejszy szczep wirusa. Na drodze do Keenera staną nam tytułowi Warlords of New York – czterej wierni porucznicy agenta w roli minibossów oraz, jak to ujęli twórcy, „przeprojektowane, ulepszone” frakcje Czyścicieli oraz Rikersów. Powrócą także bohaterowie, z którymi budowaliśmy razem bazę w budynku poczty w The Division, czyli Faye Lau, Roy Benitez, Paul Rhodes i inni.
Trudno jeszcze powiedzieć, jak ciekawy będzie wątek fabularny, a może nawet zwieńczenie wszystkiego, co rozpoczęło się w pierwszej części. Na pokazie nie widzieliśmy żadnych scenek przerywnikowych, a jedynie standardowe, odblokowywane w świecie gry audiologi z rozmowami znanych bohaterów. Od razu jednak rzuca się w oczy, że Warlords of New York powstawało w czasie przed ogłoszonymi ostatnio, wielkimi zmianami w projektowaniu gier Ubisoftu, bo szkielet scenariusza fabuły to przecież wypisz, wymaluj dokładna kalka większości ostatnich tytułów francuskiego wydawcy. Pojedynki z kilkoma minibossami w ich odrębnych rewirach do podboju, zanim spotkamy głównego antagonistę, mieliśmy już w pierwszej części The Division, w Far Cry 5, Ghost Recon: Wildlands i Assasssin’s Creed: Origins. Niby to pasujący do konwencji i logiczny ciąg zdarzeń, ale po tylu powtórkach ciśnie się na usta tylko „no ileż można…!”
Mapa Nowego Jorku za to aż prosi się o rozwiązanie z Ghost Recon: Breakpoint, czyli eksplorację tylko na podstawie informacji udzielanych przez postacie NPC, a nie prowadzący za rękę interfejs ekranu. Świetnie sprawdziło się to w The Sinking City, gdzie dostawaliśmy jedynie adres lokacji i zdecydowanie powinno się znaleźć w Warlords of New York, zwłaszcza że każdego bossa musimy najpierw wytropić, prowadząc małe śledztwo. Niestety, na pokazie widziałem jedynie standardowe ikonki, do których szło się „po sznurku”. Oby w finalnej wersji to się zmieniło. Rozgrywka mocno by na tym zyskała.
Jak duża jest mapa w porównaniu do tych, z głównych odsłon The Division?
Ciężko porównać wielkość mapy do tej z pierwszej części, bo wraz z technologią, jaką stworzyliśmy dla The Division 2, tym razem mapa Nowego Jorku odpowiada realnej w skali 1:1. Czegoś takiego nie było w „jedynce”. Mapa była tam bliska realnej skali, ale nie do końca. Trudno jest więc je porównywać ze względu właśnie na tę wierność skali i, jeśli mam być szczery, nie znam dokładnych liczb. Mamy cztery główne strefy na mapie, co oczywiście nie jest aż tyle, jak w pierwszej części, gdzie było ich chyba 12, ale są to strefy naprawdę bardzo duże. Jeśli trochę po nich pobiegasz, zobaczysz, że to całkiem ogromne partie terenu. Jest tam mnóstwo rzeczy do eksploracji, punkty kontrolne, aktywności. Jest gęsto, ale wciąż sporo do zobaczenia i zrobienia.
Yannick Bancherea, game director