Steam na kolanach – jak Playerunknown’s Battlegrounds skradło serca pecetowych graczy - Strona 2
Ponad cztery miliony sprzedanych kopii w ciągu trzech miesięcy, setki tysięcy grających każdego dnia i ogromne emocje przy każdej rozgrywce. Playerunknown’s Battlegrounds to zdecydowanie jedna z najważniejszych gier tego roku – dlaczego?
Wystarczająco późny dostęp
PUBG zostało praktycznie jednogłośnie uznane za znacznie lepszy i bardziej dopracowany tytuł niż H1Z1: King of the Kill. Pomimo łatki z napisem Early Access Playerunknown’s Battlegrounds wydaje się grą niedopieszczoną jedynie w szczegółach. Przez większość czasu spędzonego z tym tytułem nie natkniemy się na żaden duży błąd psujący rozgrywkę czy uniemożliwiający zwycięstwo. Do H1Z1: KotK przylgnęła opinia produkcji, której doskwierają liczne bugi i niedociągnięcia, na dodatek bardzo leniwie usuwane. PUBG w udany sposób łączy przystępną rozgrywkę z elementami symulacji, podczas gdy King of the Kill wymaga głównie zręczności.
Przykładem mogą być tu różnice w operowaniu bronią: w produkcji studia Daybreak sprawdza się podskakiwanie przy strzelaniu, a w PUBG precyzyjne celowanie w trybie FPP – znacznie dokładniejsze niż samo przybliżenie celownika w widoku trzecioosobowym. W PUBG zrezygnowano z irytującego rzemiosła na rzecz gotowych akcesoriów do broni, poprawiających jej parametry w rzeczywisty sposób (np. tłumik płomienia ukrywa błysk wystrzału, nie zdradzając naszej pozycji, luneta znacznie polepsza orientację w terenie). Takich różnic w detalach można by wymienić jeszcze sporo, a wszystko sprowadza się do tego, że PUBG jest po prostu bardziej dopracowane, bardziej intuicyjne i mniej chaotyczne.

Najgorsza możliwa pozycja - albo ktoś nas ustrzeli, albo rozjedzie autem - ale czego się nie robi dla dobrego zdjęcia.
Easy to learn, hard to master
Kiedy wielcy wydawcy roztaczają przed nami wizje bitew dla 64 graczy posklejanych w trwający godzinę maraton kilku map lub nowości w wieloosobowych rozgrywkach w postaci ochrony pisarza-ornitologa, Playerunknown’s Battlegrounds mówi nam po prostu: „Wyskocz z samolotu i nie daj się zabić!”. Reguły battle royale są niesłychanie proste, nie wymagają żadnej instrukcji, samouczków czy wprowadzenia, ale w tej prostocie kryje się wielka głębia, za sprawą której dostaniemy niejedną życiową lekcję i docenimy najmniejszy łut szczęścia.
Wszelkich niuansów uczymy się bowiem najszybciej na własnych błędach, przekonując się, co na wyspie można lub trzeba robić, a czego nie warto. Każdy mecz to raptem kilka parosekundowych wymian ognia i cały szereg małych, strategicznych decyzji, choćby co do kierunku marszu, zasadności wejścia do jakiegoś budynku czy otwarcia ognia do celu. Ponieważ mamy tu tylko jedno życie, którego utrata po prostu brutalnie wyrzuca nas z gry, szybko uczymy się dostrzegać wagę nawet najdrobniejszego wyboru, a nabycie umiejętności zapanowania nad emocjami, gdy liczba graczy spada poniżej 10, może zająć naprawdę sporo czasu. PUBG to trochę przewrotnie bardzo łatwa gra, ale zarazem niezwykle trudna.
Igrzyska śmierci nie były pierwsze

Koncepcja setki ludzi umieszczonych na ograniczonym terenie, by walczyli ze sobą do ostatniej kropli krwi, nieodłącznie kojarzy się z fabułą Igrzysk śmierci z 2008 roku autorstwa Suzanne Collins, spopularyzowanych przez serię filmów w doborowej obsadzie. Geneza pomysłu sięga jednak jeszcze dalej – do 1996 roku i Kraju Kwitnącej Wiśni. Wtedy to powstała powieść Battle Royale, napisana przez dziennikarza Koushuna Takami i opowiadająca o Japonii przyszłości, w której panuje niespotykana wcześniej anarchia młodzieży i brak poszanowania dla starszych. Rząd Japonii, obawiając się o swoje wpływy, wdraża program Battle Royale: raz do roku uczniowie losowo wybranej klasy z liceum trafiają na bezludną wyspę, by stoczyć tam bezwzględną walkę na śmierć i życie – aż do ostatniego żyjącego.
Powieść miała premierę na konkursie Japan Horror Fiction Awards 1997, ale została tam odrzucona ze względu na kontrowersyjną fabułę. Na rynek trafiła dopiero w 1999 roku i z miejsca stała się krajowym bestsellerem. Już rok później pojawiła się filmowa adaptacja, również bijąca rekordy popularności, a w 2003 roku powieść wydano za oceanem. Zachwytów nad japońskim dziełem nie krył sam Stephen King, porównując je do swojego opowiadania Wielki marsz.
Zaczyna się od ciosu patelnią, a potem napięcie już tylko rośnie...
Playerunknown’s Battlegrounds w rewelacyjny sposób dawkuje napięcie i zagęszcza atmosferę, nie pozostawiając praktycznie żadnego miejsca na nudę czy dłużyzny. Tutaj, nawet jeśli nic się nie dzieje, wiadomo, że trzeba mieć się na baczności i niczego nie brać za pewnik. Emocje są już na samym początku, gdy rozpaczliwie szukamy jakiejkolwiek broni, a później rosną proporcjonalnie do malejącego obszaru rozgrywki. Robi się coraz bardziej gorąco i nerwowo, gdy mamy świadomość, ilu graczy jest coraz bliżej nas. Dotarcie do szczęśliwego końca nie trwa jednak dłużej niż około dwudziestu minut, dzięki czemu nie zdążamy się tymi emocjami zmęczyć.
W budowaniu napięcia ogromną rolę odgrywa także oprawa audio. PUBG to gra, w której najlepiej spisują się dobre słuchawki, gdyż nasza uwaga cały czas powinna być skupiona także na dźwiękach otoczenia. Odgłos jadącego samochodu, skrzypienie otwieranych i zamykanych drzwi lub butów na drewnianej podłodze, echo strzałów gdzieś przed nami – wszystko to ma tak samo duże znaczenie dla naszego przeżycia jak widok zbliżającej się postaci. Na niektóre elementy takiego „posługiwania się dźwiękiem” możemy wpływać sami, poruszając się odpowiednio wolno i cicho, używając broni z tłumikiem lub nie podjeżdżając pojazdami blisko budynków. Czasem gra sama zmienia rodzaj taktyki, gdy przychodzi nam walczyć w odgłosach ulewnego deszczu.