Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać

Call of Cthulhu Przed premierą

Przed premierą 18 czerwca 2017, 15:00

Widzieliśmy grę Call of Cthulhu – koszmar na wyspie Darkwater

Aż dziw bierze, że tak mało powstaje horrorów inspirowanych twórczością H.P. Lovecrafta. Call of Cthulhu od studia Cyanide ma szansę nadrobić ten brak z nawiązką.

Przeczytaj recenzję Recenzja gry Call of Cthulhu – czy horror Lovecrafta straszy?

Artykuł powstał na bazie wersji PC.

CALL OF CTHULHU W SKRÓCIE:
  1. horror osadzony w świecie wykreowanym przez H. P. Lovecrafta;
  2. naszym zadaniem będzie rozwiązanie tajemnicy śmierci malarki i... przetrwanie;
  3. elementy przygodowe (dedukcja) i RPG (rozwój postaci);
  4. dużą rolę odegra system zdrowia psychicznego głównego bohatera;
  5. premiera w grudniu 2017 r.

Od premiery Mrocznych zakątków świata minęło już tak wiele czasu, że można było zwątpić w powstanie kolejnych produkcji sygnowanych marką Call of Cthulhu. Choć uniwersum stworzone przez Howarda Phillipsa Lovecrafta wydaje się idealne dla horroru, do tej pory nie mieliśmy zbyt wielu prób osadzenia w nim gry komputerowej. Sytuacja może się jednak niedługo zmienić, bo za bary z tym trudnym tematem postanowiło wziąć się studio Cyanide. Autorzy takich serii jak Blood Bowl i Styx od dłuższego czasu pracują nad dobrze rokującą grą detektywistyczną, która w udany sposób łączy cechy oglądanej z perspektywy pierwszej osoby przygodówki z elementami charakterystycznymi dla gatunku RPG.

„Coś na progu”

Call of Cthulhu pozwoli wcielić się w detektywa Edwarda Pierce’a, który w latach dwudziestych ubiegłego wieku przypływa na wyspę Darkwater, aby odkryć tajemnicę śmierci popularnej malarki. W sprawie od początku coś cuchnie, bo zarówno wspomniana kobieta, jak i jej najbliżsi zginęli w wyniku pożaru ogromnej posiadłości. Miejscowa policja jest przekonana, że całe zdarzenie to nieszczęśliwy wypadek, a do zaprószenia ognia doszło przypadkowo. Osoba bliska rodzinie ma jednak co do tego poważne wątpliwości, więc wynajmuje Pierce’a, aby ten raz jeszcze zbadał willę i wydał ostateczny werdykt.

Podobnie jak w Lovecraftowych opowieściach proste – wydawałoby się – śledztwo stosunkowo szybko zamienia się w prawdziwą jazdę bez trzymanki, podczas której zdrowie psychiczne naszego śmiałka zostaje wystawione na poważną próbę. Deweloperzy nie ukrywają, że Call of Cthulhu garściami czerpie z prozy samotnika z Providence i serwuje spotkania twarzą w twarz z istotami, które trudno ogarnąć rozumem. Jedną z nich mogliśmy zresztą zobaczyć na prezentacji, ale do tego wrócimy później. Na razie skupmy się na wspomnianym zdrowiu psychicznym, bo jak się okazuje, odegra ono niebagatelną rolę w samej grze.

„W górach szaleństwa”

Kontakt Pierce’a z elementami nadprzyrodzonymi sprawi, że detektyw może nabawić się różnego rodzaju fobii, które zdecydowanie utrudnią dalsze zmagania. Na pokazie w Los Angeles deweloperzy zademonstrowali nawet obrazowy przykład. Pierce miał już zaawansowaną klaustrofobię, dlatego próba ukrywania się przed wrogiem w niewielkiej szafie skutkowała przyspieszaniem bicia serca. „To bardzo ważny sygnał ostrzegawczy” – skomentował sytuację pracownik studia – „który powinni brać pod uwagę gracze”.

Jeśli serce zacznie bić zbyt szybko, detektyw umrze na zawał, a co za tym idzie, przygoda się zakończy. Pomysł jest kapitalny i jako żywo przypomina rozwiązanie zastosowane w Mrocznych zakątkach świata, gdzie w sytuacjach zagrożenia groziło nam czyste szaleństwo. Tam jednak bohater nie mógł nabawić się fobii w trakcie rozgrywki, a jedynym jego lękiem narzuconym z góry była agorafobia, powodująca zakłócenia wizualne w trakcie chodzenia po wysoko zawieszonych konstrukcjach.

Widzieliśmy grę Call of Cthulhu – koszmar na wyspie Darkwater - ilustracja #2

W grze natrafimy na sporo lokacji spowitych mrokiem, dlatego Pierce będzie na okrągło korzystać z zapalniczki lub innych rozjaśniających ciemność przedmiotów, np. lamp naftowych. Deweloperzy zasugerowali, że źródło światła przyda się też w późniejszej fazie zmagań do zupełnie innych celów – można się jedynie domyślać, że chodzi tutaj o odpędzanie atakujących nas wrogów.

Większość czasu w Call of Cthulhu spędzimy jednak nie na obserwowaniu maszkar, tylko na pracy detektywistycznej. Co ciekawe, skuteczność studiowania przedmiotów w celu odnalezienia śladów uzależniona będzie od kilku umiejętności. Te ostatnie rozwiniemy po zdobyciu punktów zdolności, zupełnie jak w typowych grach RPG. Niskie atrybuty sprawią, że szansa na wyciągnięcie właściwych wniosków z oglądania obiektów będzie utrudniona, a to z kolei oznacza, iż nie zawsze otrzymamy wskazówki pozwalające poczynić postępy w śledztwie. W wyznaczonych miejscach będziemy też przetrząsać lokacje w poszukiwaniu konkretnych poszlak, a te potem łączyć w logiczne wnioski za pomocą prostego mechanizmu dedukcji.

Jeśli ktoś grał w ostatnie odsłony Sherlocka Holmesa, to w mig załapie, o co chodzi. Pozostałym tłumaczę, że odkryte ślady trzeba pogrupować w taki sposób, by dały konkretną konkluzję. W zaprezentowanym demie Pierce, łącząc oględziny popsutego zegara i rozbitej lampy naftowej, słusznie ustalił, że pożar w rezydencji wybuchł znacznie wcześniej, niż sugerowałby to policyjny raport, a ogień wcale nie został zaprószony przypadkowo. Na koniec dodam jeszcze, że punkty zdolności w Call of Cthulhu otrzymywać będziemy po zapełnieniu paska doświadczenia, a owym doświadczeniem premiowane będą wszystkie interakcje w grze i gromadzenie faktów.

„Koszmar w Dunwich”

W przeciwieństwie do Mrocznych zakątków świata w nowym Call of Cthulhu nie będziemy mogli walczyć, dlatego gra jest rasowym przykładem horroru zbudowanego na zasadzie „gdy robi się gorąco, bierz nogi za pas”. W unikaniu wrogów pomogą kryjówki, takie jak wspomniana wcześniej szafa, ale także umiejętność obserwacji. Deweloperzy nie ukrywają, że na drodze Pierce’a stanie wiele maszkar wyjętych z najgorszych koszmarów, dlatego ich reakcje będą trudniejsze do przewidzenia. W demie na targach E3 widzieliśmy tylko jedną taką istotę – reagującego na hałas humanoida, który poruszał się znacznie szybciej, niż sugerowałaby to jego przygarbiona sylwetka. Kiedy wreszcie namierzył on głównego bohatera, dopadł go i zabił w ułamku sekundy, wydając z siebie przy okazji przerażające dźwięki.

Z dwudziestominutowej prezentacji gry wyszedłem mocno ukontentowany. Spodziewałem się mało porywającej przygodówki, a otrzymałem produkt zrealizowany w podobnej formule co pierwsze etapy Mrocznych zakątków świata, który na dodatek został wyposażony w ciekawe mechanizmy rodem z gier RPG. Co ważne, Call of Cthulhu cechuje się też świetnym, klaustrofobicznym klimatem i całkiem przyzwoitą grafiką na silniku Unreal Engine 4. Nie jest to może produkt, który z miejsca podbije listy przebojów i zarobi miliardy dolarów, ale wydaje się zrealizowany na tyle przyzwoicie, że z pewnością znajdzie amatorów wśród fanów horrorów. Tego mu zresztą życzę, bo dzięki temu ktoś może rozważyć mocniejsze wejście w świat rządzony przez Wielkich Przedwiecznych.

ZASTRZEŻENIE

Wyjazd autora tekstu na targi E3 opłaciliśmy we własnym zakresie.

Krystian Smoszna | GRYOnline.pl

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Yandere Simulator – Postal ma siostrę, czyli niepokojący symulator morderczyni
Yandere Simulator – Postal ma siostrę, czyli niepokojący symulator morderczyni

Przed premierą

Yandere Simulator to jedna z najdziwniejszych i najbardziej niepokojących gier, jakie obecnie powstają. Symulator szkolnej morderczyni powstaje w USA, choć wygląda jak kolejne japońskie dziwactwo.

Graliśmy w My Summer Car – samochodowy survival dla wytrwałych
Graliśmy w My Summer Car – samochodowy survival dla wytrwałych

Przed premierą

Lato, urlop, własna bryka – My Summer Car brzmi jak lekka, wakacyjna przygoda, ale w rzeczywistości to hardkorowy symulator dla wytrwałych.

Wielkie oczekiwania i zawirowania wokół Star Citizen - na co poszło 95 milionów dolarów?
Wielkie oczekiwania i zawirowania wokół Star Citizen - na co poszło 95 milionów dolarów?

Przed premierą

Star Citizen to bardzo obiecujący projekt - zebrał w końcu w formie crowdfundingu 95 milionów dolarów. Na jakim etapie są prace? Czy zawirowania wokół tytułu odbiją się na jakości gry?