Graliśmy w Rising Storm 2: Vietnam – klimatyczna wojna na przestarzałym silniku - Strona 3
W sequelu sieciowej strzelanki Rising Storm rozgrywają się aż dwie wojny. Ta pierwsza w Wietnamie – zgodna z tytułem. W drugiej zaś świetnie wykreowany klimat walczy z archaiczną warstwą techniczną.
Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.
Czas technicznej apokalipsy
Rola strzelca pokładowego wymaga perfekcyjnego pilotażu i idealnej komunikacji - inaczej jest marnowaniem czasu.
Dzięki kilku trafionym modyfikacjom tryb podboju wciągnął mnie o wiele bardziej niż operacje w rewelacyjnie wyglądającym Battlefieldzie 1 – Rising Storm 2 wydaje się nadrabiać w ten sposób braki w kwestiach technicznych. Pomimo świetnie wykonanych, szczegółowych modeli pojazdów czy gęstej roślinności widocznej w trakcie przedzierania się przez dżunglę nie da się ukryć, że gra stworzona na silniku Unreal Engine 3 nie prezentuje się dziś zbyt okazale.
Szczególnie boli widok drzew z większego dystansu czy z lotu ptaka oraz płaskie oświetlenie. Animacje poruszania się też nie są szczytem osiągnięć technologii motion capture. Gra ma również częste problemy z kolizjami obiektów, zwłaszcza żołnierzy sojuszników mogących zlewać się ze sobą, i ze spadkami liczby wyświetlanych klatek. Fatalnie wygląda animacja rzuconego granatu, który wydaje się zero-jedynkowo przesuwać po paraboli, bez zachowania praw fizyki.
Choć ocena kwestii technicznych nie powinna w zbyt dużym stopniu dotyczyć wersji beta, w której można jeszcze to i owo poprawić, to raczej nie mam złudzeń, że oprawa graficzna zmieni się na lepsze. Za to trzymam kciuki, by do roboty wzięli się dźwiękowcy, gdyż tutaj gra także pozostawia wiele do życzenia. Odgłosy jako takie są bardzo dobre – karabiny nie zostały zanadto wygłuszone, terkoczą przyjemnym hałasem i bez patrzenia możemy odróżnić serię z M16 od tej z AK, a od eksplozji wibrują membrany głośników. Problem stanowi dynamika dźwięku.
Wystrzał z granatnika innego gracza brzmi, jakbyśmy trzymali przy nim mikrofon i słuchali potem pliku audio, a nie jak odgłos dobiegający z odległości 20 metrów i rozlegający się w gęstym otoczeniu drzew. To samo dotyczy dość kontrowersyjnego pomysłu z zawodzeniem i krzykami konającego żołnierza, przy których ma się przykrą świadomość miejsca, jakim jest sztuczne otoczenie studia nagrań, a nie drewniana chata gdzieś w środku dżungli. Autorzy zastosowali też stosunkowo dziwny patent z muzyką przygrywającą w tle. Choć pasuje ona do danej frakcji, to jednak bardziej przypomina melodie rozbrzmiewające w windzie zamiast być dynamiczną narracją wydarzeń oglądanych na ekranie. Rising Storm 2 ma inny klimat, przedstawia inny konflikt, ale technicznie oferuje tylko trochę usprawnione rozwiązania z 2013 roku.
Od szeregowego żółtodzioba do Johna Rambo
Pilotowanie nie jest może ekstremalnie trudne, ale oznacza wzięcie odpowiedzialności za życie innych graczy. Na szczęście można je ćwiczyć samemu, na oddzielnej mapie.
W przeciwieństwie do innych nadchodzących strzelanek sieciowych od mniejszych wydawców Rising Storm 2: Vietnam nie stawia jedynie na samą rozgrywkę, nie rzuca nas prosto z menu na mapę, tylko wykorzystuje patenty z innych gier, by utrzymać nasze zainteresowanie tytułem przez dłuższy okres. Znany od czasów America’s Army system zdobywania punktów honoru wprowadza naszą postać na kolejne poziomy rozwoju, a te odblokowują przeróżne możliwości zmiany wyglądu żołnierza.
Jako amerykański piechur zaczynamy w przepisowym mundurze, z hełmem na ogolonej głowie, by z czasem zmienić się w biegającego w opasce i koszulce Johna Rambo, sierżanta Eliasa w kamizelce kuloodpornej lub porucznika Kilgora – z wąsem, w okularach Aviator i w wielkim kapeluszu kawalerii powietrznej. Autorom należy się duży plus za to, że oparli się próbie wprowadzenia systemu odblokowywania kolejnych rodzajów broni, zamiast tego koncentrując się na fajnych i pomysłowych dodatkach kosmetycznych.
Rising Storm 2: Vietnam zapowiada się na ciekawą i klimatyczną grę, tyle że wykorzystującą zbyt stare patenty i rozwiązania technologiczne. Miłośnicy poprzedniej części poczują się tu jak w domu. Dla innych przeszkodą może być nie tylko archaiczność warstwy technicznej, ale i dość wysoki próg wejścia związany z większym realizmem, brakiem podpowiedzi na ekranie czy koniecznością współpracy z oddziałem. Mimo wszystko warto dać szansę produkcji Antimatter Games i Tripwire Interactive. To doświadczenie, które staje się tym lepsze, im dłużej trwa.
Chyba w żadnej innej grze tak bardzo nie odczułem realnego rozwoju swojej postaci – nie w rosnących cyferkach poziomu za liczbę punktów, a w rzeczywistej przydatności na polu bitwy. Od żółtodzioba chowającego się przed gradem pocisków, z zerowym bilansem zabójstw, po rozgarniętego szeregowca strzelającego celnymi seriami... bo do weterana dyrygującego zabójczym dla obu stron ostrzałem artylerii czy pilota śmigłowca lawirującego między palmami jeszcze mi daleko. Wszystko wskazuje na to, że nadchodzące Call of Duty nie zaskoczy nas zieloną dżunglą i ścieżką dźwiękową z piosenkami Rolling Stones czy Creedence Clearwater Revival, dlatego Rising Storm 2: Vietnam ma szansę stać się jedną z ciekawszych, unikatowych strzelanin w 2017 roku.
O AUTORZE
Z Rising Storm 2: Vietnam podczas zamkniętych beta-testów spędziłem około 6 godzin, ciągle ucząc się zawiłości wojny asymetrycznej i zmodyfikowanych reguł znanych trybów gry. Pomimo początkowego sceptycyzmu i narzekań na oprawę zabawa z czasem wciągała mnie coraz bardziej i już nie mogę doczekać się kolejnej fazy testów.
Jak każdy temat związany z militariami, tak i wojna w Wietnamie jest mi znana i dość bliska. W przeszłości grałem chyba w każdy tytuł osadzony w tych realiach – od Lost Patrolu i Seal Teamu po Men of Valor i Battlefield: Vietnam.
ZASTRZEŻENIE
Dostęp do beta-testów gry Rising Storm 2: Vietnam otrzymaliśmy nieodpłatnie od jej twórców, firmy Tripwire Interactive.
Dariusz Matusiak | GRYOnline.pl