Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Przed premierą 25 marca 2017, 11:21

Graliśmy w Rising Storm 2: Vietnam – klimatyczna wojna na przestarzałym silniku - Strona 2

W sequelu sieciowej strzelanki Rising Storm rozgrywają się aż dwie wojny. Ta pierwsza w Wietnamie – zgodna z tytułem. W drugiej zaś świetnie wykreowany klimat walczy z archaiczną warstwą techniczną.

Ten tekst był przygotowany przed premierą gry.

Rising Storm 2: Vietnam to:
  • asymetryczna wojna zapewniająca trochę inną formę rozgrywki każdej ze stron;
  • mapy oparte na prawdziwych, historycznych lokacjach;
  • bitwy dla maksymalnie 64 graczy;
  • awans postaci z systemem trofeów i odblokowywaniem kosmetycznych elementów wyposażenia;
  • pełne wsparcie dla modów.

Choć większość dużych wydawców gier zapomniała o dawnych konfliktach zbrojnych w swoich produkcjach, te pojawiają się w miarę regularnie w dużo mniej reklamowanych, sieciowych strzelaninach na komputery osobiste. W 2013 roku wysokie oceny i pochlebne opinie graczy zbierał samodzielny dodatek do niełatwej Red Orchestry 2 – Rising Storm, który przenosił nas w realia II wojny światowej na Pacyfiku. Gra wyróżniała się przede wszystkim tzw. asymetryczną rozgrywką – uzbrojone w nowocześniejszą broń wojska amerykańskie wydawały się mieć przewagę nad Japończykami.

Dysproporcje te są jeszcze bardziej widoczne podczas konfliktu w Wietnamie, do którego zabiera nas nadchodzące Rising Storm 2: Vietnam. Grając po stronie Wietkongu z kałasznikowem w ręce i bambusowymi pułapkami na podorędziu, musimy stawić czoła marines z M16 i śmigłowcom szturmowym Cobra. Wyszło to nawet całkiem znośnie i balans sił pomiędzy stronami nie wydaje się być problemem. Za to gra cierpi na zbyt duże podobieństwo do swojej poprzedniczki, przez co robi wrażenie kolejnego moda, a nie świeżej produkcji. Nadrabia to jednak świetnym klimatem i dużą dbałością o detale. Lądując pierwszy raz w dżungli, czujemy się dokładnie tak jak bohater filmu o wojnie w Wietnamie!

Rising Storm 2: Vietnam od pierwszych chwil pokazuje nam, jak ciężko będzie przeżyć na polu walki.

Rozmazany obraz od bliskich eksplozji i ostrzału wroga to bardzo częsty widok.

Gooood moooorning, Vieeetnam!

Powyższe entuzjastyczne powitanie znamy dobrze dzięki świetnej roli Robina Williamsa, jednak w Rising Storm 2: Vietnam czeka nas raczej ponura historia Chrisa, czyli Charliego Sheena z rewelacyjnego filmu Pluton. Tak jak on na początku będziemy tylko kulić się przy osłonach, mając przed oczami zamazany obraz od ciągłego ostrzału wroga, którego nie widać, i podążać za towarzyszami z oddziału, ślepo ufając ich doświadczeniu. Jeśli dopisze nam szczęście, spotkamy swojego sierżanta Eliasa lub Barnesa, który szorstko, ale z sympatią wytłumaczy nam reguły przeżycia w dżungli. Z czasem, po paru tygodniach intensywnej walki, sami staniemy się takim weteranem. Sami będziemy wrzeszczeć na noobów, ustawiając ich w szeregu i ratując im wirtualną skórę, a oliwkowy blaszany hełm zamienimy na luzacką opaskę.

W moim przypadku, po kilku mało wciągających i chaotycznych bitwach, punktem zwrotnym okazał się głos z niemieckim akcentem wrzeszczący do mikrofonu: „Wyp...aj z mojego śmigłowca!”. Nie dlatego, że siedząc tam, zirytowałem pilota, tylko ponieważ nie wyskoczyłem z maszyny tak szybko jak inni, czyli od razu po dotknięciu pierwszych łodyg ryżu na polu. Helikoptery funkcjonują tu jak taksówki, transportując graczy z odległego miejsca odradzania w pobliże punktów, w których toczą się walki, a strzelec pokładowy to marnowanie zasobów – każdy o wiele bardziej przyda się w bezpośrednim starciu. Rzucane raz po raz teksty, rady od zaprawionego w boju wojaka z wielokrotnie wyższym levelem, pokazały mi obraz gry zupełnie innej, niż mogła się ona na początku wydawać.

Eksplozje ostrzału artylerii robią duże wrażenie.

Rising Storm 2, podobnie jak Squad, opiera się mocno na systemie niewielkich oddziałów i trafienie w początkowych chwilach na dobrze dowodzony zespół, w którym każdy używa mikrofonu, stanowi chyba kluczowy element udanej zabawy. To zupełnie inny rodzaj rozgrywki niż ten w Battlefieldach czy Call of Duty. Nie znajdziemy tu krzyża celownika, minimapy z oznaczoną pozycją wroga, markerów nad jego głową, nie ma hitboksów, apteczek czy odnawiania zdrowia. Ginie się zwykle szybko od jednego strzału znikąd i tak samo błyskawicznie można omyłkowo wykosić swoich towarzyszy, gdyż „friendly fire” jest tu oczywistością. Bieganie samemu, choć możliwe, zupełnie mija się z celem – najlepsze akcje, klimat, rozpaczliwe próby obrony i ataku punktów znajdziemy w zgranym, komunikującym się ze sobą zespole.

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

STALKER 2 – jak może wyglądać powrót do Strefy?
STALKER 2 – jak może wyglądać powrót do Strefy?

Przed premierą

W jednym z „fałszywych” zakończeń gry S.T.A.L.K.E.R.: Cień Czarnobyla bohater wyraża życzenie: „Chcę, by Zona zniknęła”. I rzeczywiście, cykl, który dał nam Strefę, zaginął na lata – aż teraz nagle zapowiedziano jego kontynuację. Czy to może się udać?

Widzieliśmy gameplay Beyond Good & Evil 2 – oto 5 najważniejszych cech BG&E2
Widzieliśmy gameplay Beyond Good & Evil 2 – oto 5 najważniejszych cech BG&E2

Przed premierą

Drugi rok z rzędu Ubisoft pokazuje na E3 świetne trailery Beyond Good & Evil 2. Problem polega na tym, że to czyste CGI, na podstawie którego nie da się niczego powiedzieć o samej grze. My mieliśmy możliwość zobaczenia gameplaya z BG&E2.

Yandere Simulator – Postal ma siostrę, czyli niepokojący symulator morderczyni
Yandere Simulator – Postal ma siostrę, czyli niepokojący symulator morderczyni

Przed premierą

Yandere Simulator to jedna z najdziwniejszych i najbardziej niepokojących gier, jakie obecnie powstają. Symulator szkolnej morderczyni powstaje w USA, choć wygląda jak kolejne japońskie dziwactwo.