Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Homefront: The Revolution Publicystyka

Publicystyka 27 stycznia 2016, 14:01

Graliśmy w Homefronta: The Revolution – dziń dybry, tu ruch oporu!

Po istnej rewolucji związanej ze zmianą wydawcy i dewelopera strzelanina Homefront: The Revolution nabiera kształtów. Na specjalnym pokazie mogliśmy przetestować tryb kooperacji w wersji beta, która zostanie udostępniona użytkownikom Xboksa One w lutym.

HOMEFRONT: THE REVOLUTION:
  • świat gry podzielony na trzy duże sandboksowe mapy;
  • kampania dla pojedynczego gracza zajmie około 20 godzin;
  • brak trybu PvP;
  • wsparcie dla trybu kooperacji Resistance przez minimum rok;
  • opcjonalny system mikrotransakcji, przyspieszający odblokowywanie broni i wyposażenia.

Wydawało się, że wydana w 2011 roku strzelanina Homefront, przedstawiająca wizję okupowanych przez wojska Korei Stanów Zjednoczonych, nie doczeka się żadnego rozwinięcia. Mimo ciekawej koncepcji i pomysłu gra nie została jakoś mocno entuzjastycznie przyjęta. Krytykowano ją głównie za słabą kampanię dla pojedynczego gracza – zbyt krótką, z mało wyrazistymi bohaterami i kiepskim oddaniem realiów działań partyzantów, którzy w Homefroncie dysponowali np. sporymi zapasami amunicji i nowoczesnym uzbrojeniem. W czerwcu 2014 roku dość niespodziewanie zapowiedziano jednak Homefronta: The Revolution, który ponownie przeniesie nas do Ameryki pozostającej pod okupacją wroga. Po wielu perturbacjach związanych ze zmianą wydawcy, przekształceniem pracującego nad grą studia Crytek UK w Deep Silver Dambuster i prawie 5 latach tworzenia nowy Homefront przechodzi ostatnie fazy poprawek przed zapowiedzianą na 20 maja premierą. W lutym odbędą się jeszcze zamknięte beta-testy dla użytkowników Xboksa One.

W rozmowie z jednym z deweloperów dowiedziałem się, że gra nie zaoferuje, niestety, jednej wielkiej mapy obejmującej całą Filadelfię. Każda strefa będzie po prostu osobną sporej wielkości areną, a przejście z jednej zony do drugiej nastąpi przez podziemne tunele, z obowiązkowym ekranem ładowania. Kolejna istotna informacja na temat kampanii dla pojedynczego gracza dotyczyła czasu potrzebnego do jej ukończenia – ma on wynosić około 20 godzin i to bez robienia pomniejszych misji pobocznych.

Zrujnowana strefa czerwona w Filadelfii miejscami może przypominać City 17 z Half-Life 2.

W stosunku do pierwowzoru The Revolution zmieniło się z korytarzowego shootera w oferujący sporo swobody sandbox, z systemem craftingu i rozwojem postaci. Warto przypomnieć, że gra nie jest kontynuacją Homefronta z 2011 roku, a w zasadzie kompletnie nowym tytułem lub swego rodzaju restartem. Twórcy osadzili Homefronta: The Revolution w tym samym uniwersum, dodając własną narrację, fabułę i bohaterów. Idea działania jako członek słabszego militarnie ruchu oporu na terenie Stanów Zjednoczonych okupowanych przez wojska Wielkiej Republiki Korei to ciągle ciekawy i atrakcyjny temat, który jednak wymagał sporo poprawek. Autorzy wymyślili własną, alternatywną historię (cofając się aż do lat 50. ubiegłego wieku), która ma w wiarygodny sposób wyjaśnić, jak doszło do takiego rozwoju technologicznego Korei i podboju Stanów Zjednoczonych, zaś miejscem akcji stała się Filadelfia – kolebka amerykańskiej demokracji, pełna istotnych i charakterystycznych dla dziejów tego kraju miejsc. Miasto zostało podzielone na trzy strefy: zieloną, żółtą i czerwoną. W pierwszej, opływając w luksusy, mieszkają koreańscy dygnitarze i kolaboranci. Druga przypomina getto oblepione propagandowymi plakatami i patrolowane non stop przez wojska okupanta, a czerwona to już miejsce krwawych walk, gdzie cywile mają zakaz wstępu.

Fizyka jazda motocyklem wymaga ogromnego dopracowania.

Strefy żółta i zielona, pełne cywili próbujących żyć z dnia na dzień i patroli wymuszających działania w ukryciu, wydają się bardzo atrakcyjnym środowiskiem rozgrywki, ale jak dotąd wszelkie prezentacje gry skupiały się na obszarze czerwonym, gdzie wśród ruin przeróżnych budynków ruch oporu walczy otwarcie z siłami KPA. Nie inaczej było na niedawnym pokazie trybu kooperacji, który w Homefroncie: The Revolution nosi nazwę Resistance.

Trzeba od razu powiedzieć, że głównej kampanii fabularnej nie da się zaliczyć w trybie kooperacji. To zupełnie osobny twór, możliwy do ukończenia tylko samemu, a na co-op składa się zestaw oddzielnie przygotowanych misji, których na starcie ma być około dwudziestu. Każda z nich posiada jednak własną narrację w postaci komunikatów radiowych oraz innych partyzantów wykonujących zadania, a grając równolegle w singla, odnajdziemy w kooperacji sporo szczegółów i nawiązań do wątków fabularnych. Wszystko ma być zrobione na tyle subtelnie, że jeśli z kolei skupimy się głównie na trybie współpracy, nie musimy się martwić o przypadkowe poznanie kluczowych wydarzeń ze scenariusza. W grze nie będzie też żadnego trybu PvP – twórcy wyszli z założenia, że na tym polu istnieje od dawna zbyt silna konkurencja, a Resistance lepiej pozwoli przedstawić klimat działania ruchu oporu i współpracy w niewielkim oddziale. Rozgrywka ma być też z założenia dość trudna i ekran niepowodzenia będziemy oglądać wyjątkowo często – głównie po to, by uczyć się na własnych błędach oraz próbować różnych strategii i sposobów osiągnięcia celu. W misjach twórcy ograniczają się do określenia owego celu i środków – to, jak je wykorzystamy i jak wykonamy zadanie, zależy już tylko od nas. A jak to wygląda w praktyce?

Opancerzone pojazdy posiadają odsłonięty bak paliwa, co pozwala walczyć z nimi również za pomocą karabinów.

W czteroosobowym zespole mogliśmy sprawdzić trzy przykładowe misje, rozgrywające się na gruzowiskach czerwonej strefy podczas dnia i w nocy. Zabawę w trybie Resistance zaczynamy od stworzenia własnej postaci – członka ruchu oporu, który z czasem może stać się bohaterem rewolucji. Decydujemy o płci naszego buntownika oraz w bardzo ograniczony sposób o wyglądzie i – co ważniejsze – przeszłości naszej postaci. To, czy kiedyś była mechanikiem samochodowym, kierowcą taksówki, trenerem piłkarskim bądź pielęgniarką, wpływa na jeden perk naszych umiejętności, który dostajemy na start. Później różne zdolności odblokowujemy wraz ze zdobywanym doświadczeniem i poziomami. Podzielone na kilka kategorii, jak np. „mózg”, „walka” czy „przetrwanie”, pozwalają z czasem nabyć takie talenty jak szybsze przeładowywanie broni, większa kontrola nad jej odrzutem, większa odporność na obrażenia i wiele, wiele innych. Opisując latem wrażenia z trybu single player, wspomniałem o sporym podobieństwie do ostatnich odsłon serii Far Cry, zwłaszcza przy zdobywaniu strategicznych punktów Strike Points, co do złudzenia przypominało wieże radiowe i dzwonnice z gier Ubisoftu. Przy odblokowywaniu białych ikon jako kolejnych perków miałem ponownie takie samo wrażenie. Małym szczegółem na plus jest to, że wizualnie nasz przyszły bohater rewolucji to zwykły, zmęczony życiem człowiek, a nie megakomandos o posturze kulturysty.

Zależnie od tego, ile zdołaliśmy odblokować już sprzętu, przed każdą misją możemy odpowiednio ubrać i uzbroić naszą postać. Wybór głównej broni (strzelba, snajperka lub karabinek szturmowy) nie ogranicza nas do używania tylko tego jednego egzemplarza. W każdym momencie możemy zmodyfikować go o dostępne warianty – z M4 zrobić miotacz min czy lekki karabin maszynowy, a ze zwykłej strzelby taką, która może strzelać ogniem ciągłym. Do dyspozycji mamy też kusze, wyrzutnie rakiet oraz wszelkiego rodzaju gadżety: materiały wybuchowe, koktajle Mołotowa, narzędzia hakerskie. Te również da się w pomysłowy sposób przerabiać, np. ładunek C4 przekształcić w minę zbliżeniową schowaną w brudnym zniszczonym pluszowym misiu. W zasadzie każdy element naszego ekwipunku prezentuje się interesująco, bardzo wyraźnie kontrastując z wyrafinowanym, futurystycznym sprzętem wrogiej armii. Broń ruchu oporu to stare potrzaskane modele poklejone taśmą i owinięte drutem lub z innymi improwizowanymi dodatkami.

Możliwości zmiany wyposażenia naszej postaci są ogromne.

Graliśmy w Homefronta: The Revolution – dziń dybry, tu ruch oporu! - ilustracja #2

Wyrafinowana technicznie broń koreańskiej armii KPA jest kodowana indywidualnie w przypadku każdego żołnierza, dlatego członkowie ruchu oporu nie będą mogli używać w grze uzbrojenia zdobytego na wrogu. Ograniczenie to nie dotyczy jednak amunicji, którą da się uzupełniać, przeszukując ciała oponentów.

Jeszcze większe możliwości personalizacji postaci znajdziemy w sferze ubioru naszego bojownika. Jego sylwetka podzielona została nie tylko na strefy główne, jak głowa, tułów czy nogi, którym dobieramy odpowiednio hełm, kamizelkę i buty. Każda z nich posiada też dodatkowe miejsca na taki ekwipunek jak różnego rodzaju okulary, bandany, plecaki, pasy taktyczne, zegarki, a nawet nakolanniki. Duże możliwości personalizacji postaci i wyposażenia to niewątpliwie plus gry, ale jest też w tym pewien denerwujący szczegół. Wiele rozszerzeń do naszej broni okazuje się ściśle powiązanych tylko z jednym, konkretnym modelem – jeśli odblokujemy nagle np. celownik holograficzny, możemy z przykrością przekonać się, że nie da się dołączyć go do naszej najczęściej używanej ulubionej spluwy, a wyłącznie do innego typu, choć sposób montażu i realizm podpowiadałby coś zupełnie innego. Z odkrywaniem nowego sprzętu w trybie Resistance wiąże się jeszcze jedna ciekawostka. Wspominałem wcześniej o sporych podobieństwach do serii Far Cry – zdobywanie ekwipunku wygląda również bardzo znajomo. Karabiny, dodatki, ubiory, pancerze, a nawet umiejętności odkrywamy poprzez losowanie z kupowanych pomiędzy misjami skrzyń, tzw. „crates”! Być może istnieje mniej subtelna różnica pomiędzy „weapon crate” a „weapon case” z Counter Strike’a: Global Offensive, ale inspiracja jest tu chyba dość oczywista. Skrzynki nabywamy za pomocą pozyskiwanej w trakcie gry waluty, ale jeśli komuś się spieszy, będą one też dostępne za prawdziwe pieniądze w systemie mikrotransakcji. Twórcy bardzo podkreślali jednak, że nie chodzi tu o żadne faworyzowanie osób płacących dodatkowo – zawartość płatnych skrzyń będzie dokładnie taka sama jak ta, którą odblokujemy podczas gry, chodzi jedynie o możliwość opcjonalnego przyspieszenia tego procesu dla chętnych.

Broń można bardzo szybko modyfikować w coś o zupełnie innej sile ognia.

Sama rozgrywka w trybie kooperacji wydaje się dość standardowa, choć w ciągu godziny nie widzieliśmy zapewne wszystkiego. Musieliśmy przejmować nadajniki, hakując je, eliminować cele na wyznaczonym obszarze czy chronić konwój poruszających się pojazdów przed atakami KPA. Zabrakło trochę zadań, które w szczególny sposób wymuszałyby współpracę pomiędzy członkami oddziału. Wszystko sprowadzało się do łączenia siły ognia, wzajemnego osłaniania się i reanimowania, bo podczas wspólnych misji wrogów jest wyraźnie więcej i po chwili potrafią atakować ze wszystkich stron. Nie zauważyłem wcale różnych urozmaiceń z trybu fabularnego, gdzie musieliśmy używać smartfona w niektórych momentach czy choćby przecinać szczypcami kłódki. W misjach Resistance wszystko sprowadzało się do strzelania, choć trzeba przyznać, że narracja wprowadza odpowiedni klimat, tempo akcji nie jest zbyt szybkie, a nasza postać porusza się dość wolno (prędkość biegania wzrasta, gdy robimy to z pistoletem). Jest trochę miejsca na obranie wspólnej taktyki: kierunku ataku, cichego podejścia i eliminacji bez hałasu lub wręcz przeciwnie – użycia ładunków wybuchowych i całej siły ognia.

W wybranych punktach mamy możliwość skorzystania z motocykli, które z jednej strony są bardzo przydatne – na tyle szybkie, że można przemknąć na nich tuż obok wrogich patroli, ale z drugiej – realizacja modelu jazdy stoi na razie na bardzo niskim poziomie. Przypomina ona bardziej przesuwanie kamery po mapie w jakimś edytorze, bez absolutnie żadnego odczucia choćby zręcznościowego prowadzenia pojazdu po gruzowiskach czy nierównościach. Równie średnio wypada skakanie naszej postaci. Miejmy nadzieję, że do premiery szczegóły te zostaną trochę poprawione, razem z różnymi gliczami, które tradycyjnie były obecne w wersji beta.

Futurystyczne wyposażenie wroga zwlaczamy tradycyjnymi sposobami.

Poziom trudności w niektórych misjach jest istotnie wysoki, ale głównie z powodu przeważających sił wroga i używanego przez nie ciężkiego sprzętu, jak drony czy pojazdy, oraz jednoczesnych ataków z każdej strony. Trochę zabrakło mi takich utrudnień jak np. konieczność oszczędzania amunicji i dzielenia się nią z towarzyszami, co bardzo pasowałoby do działań ruchu oporu. Naboje niby szybko się kończą, ale tylko dlatego, że nie przenosimy ich zbyt dużo. Gdy ich zabraknie, możemy pozbierać je z ciał poległych wrogów albo skorzystać z gęsto rozstawionych skrzyń z amunicją. Reasumując, tryb Resistance w wersji beta nie wciągnął mnie tak bardzo jak letnia prezentacja kampanii dla pojedynczego gracza, ale tu jeszcze sporo może się zmienić.

Misje w kooperacji mają bowiem być oczkiem w głowie twórców i powodem, by wspierać i rozwijać Homefronta: The Revolution przez minimum 12 miesięcy. W tym okresie powinniśmy otrzymywać dodatki w postaci kolejnych zadań do wspólnej zabawy, a celem Dambuster Studios jest przynajmniej podwojenie ich liczby względem oferty premierowej. Twórcy obiecują uważnie słuchać opinii społeczności i tworzyć kolejną zawartość zgodnie z jej życzeniami i uwagami, nie wyklucza się zatem wprowadzenia chociażby opcji „friendly fire” podczas rozgrywki w co-opie. Wszystkie dodatkowe misje oraz nowości mają być udostępniane bezpłatnie, nic nie wiadomo natomiast o DLC uzupełniających kampanię dla pojedynczego gracza.

Snajperka z tłumikiem przyda się, gdy zechcemy działać po cichu.

Homefront: The Revolution jest jeszcze zagadką pod względem fabuły, technicznie może nie dorównać uznanym markom wśród strzelanin, ale na pewno zasługuje na uwagę z powodu podejmowanej tematyki. To swego rodzaju pomost pomiędzy wszelkimi tak popularnymi dziś strzelaninami z futurystycznym sprzętem osadzonymi w przyszłości a tymi bardziej nam współczesnymi, wykorzystującymi znany arsenał i modyfikacje. To pojedynek żołnierzy w zimowych czapkach, starych butach, z poklejonymi taśmą M4 stających przeciw dronom i wojownikom w egzokombinezonach. Starcie „advanced warfare” z „traditional warfare”. W czasach, gdy każdy kolejny tytuł z wojną przyszłości w tle wywołuje już bardziej znużenie niż radość, granie z antycznym sprzętem jako członek o wiele słabszego ruchu oporu może być miłym urozmaiceniem i rodzi nadzieję na całkiem klimatyczną rozgrywkę. Trzymam kciuki, by twórcom nowego Homefronta udało się to wszystko dostarczyć.

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

Homefront: The Revolution

Homefront: The Revolution