Graliśmy w For Honor na targach E3 2015 - Ubisoft rzuca rękawice Chivalry - Strona 2
For Honor to duża niespodzianka z targów E3 2015. Ubisoft stara się wejść na teren do tej pory zaklepany przez takie tytuły jak Chivalry i Mount & Blade. Czekają nas multiplayerowe bitwy osadzone w realiach średniowiecza.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry For Honor – ten system walki zasługuje na więcej
We wspomnianym już trybie Dominion naszym celem jest uzyskanie przynajmniej tysiąca punktów poprzez przejęcie trzech punktów kontrolnych. Utrzymywanie dwóch najbardziej wysuniętych na wschód i zachód placówek B i C staje się konieczne, bo jeśli to do nas należy przynajmniej jedno tego typu terytorium, będziemy dodatkowo w szybkim tempie odzyskiwać straconą wcześniej żywotność. Punkt umiejscowiony na środku areny nie przynosi żadnych wymiernych korzyści, ale nic w tym dziwnego, bo to właśnie tam okładają się po twarzach oponenci sterowani przez komputer. Kiedy któraś ze stron konfliktu przekroczy wyznaczony na początku zmagań limit, członkowie słabiej radzącej sobie drużyny stracą szansę na respawn, co zwiększy ryzyko przegranej. Drużyna zmuszona do obrony ma co prawda jeszcze możliwość odwetu, ale szanse, że cokolwiek to zmieni, są praktycznie żadne. W przypadku moim i moich dzielnych kamratów z zespołu tak właśnie się stało, więc przynajmniej cztery osoby zaliczyły podczas pierwszego spotkania z grą For Honor sromotną porażkę.
Na blokowaniu wrażych ciosów i wyprowadzaniu udanych kontrataków zabawa się nie kończy. W rywalizacji można sobie pomóc również poprzez wykorzystywanie gromadzonych w trakcie walki mocy specjalnych, np. natychmiastowego leczenia. For Honor zawiera ponadto prosty panel customizacji, nie powinno Was więc zdziwić, że im więcej czasu spędzimy z grą, tym ciekawsze zdolności dostaniemy do dyspozycji. Jakie one będą? Tego na razie nie wiadomo. Choć tytuł powstaje już od dłuższego czasu, autorzy nie kwapią się do udzielania informacji na temat trybów rozgrywki oraz innych atrakcji. Musimy uzbroić się w cierpliwość.
Niewątpliwym atutem tej pozycji jest duża dynamika starć. Malutkie areny nie pozwalają znaleźć cichego kącika na odsapnięcie, cały czas trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo w łeb można dostać w najmniej oczekiwanym momencie. Umiejętność orientowania się w tym, co dzieje się na polu bitwy, jest mocno wskazana. Jeśli widzimy, że wrogowie skoncentrowali się na walce w jednym miejscu, warto pokusić się o odzyskanie tych stref, które nie są aktualnie chronione, choćby dla samego faktu regeneracji zdrowia. Proces przejmowania trwa raptem kilka sekund, potem wszystko zależy już od tego, jak skutecznie obronimy się przed nacierającymi oponentami.
Na tę chwilę For Honor stanowi dla mnie bardziej ciekawy eksperyment niż pełnoprawny produkt, który byłby w stanie zawojować rynek. Jeden tryb rozgrywki i nieduża mapa to zdecydowanie za mało, żeby pokusić się o wstępne nawet wnioski. Jeżeli studio w Montrealu zdecyduje się na interesujące, bardziej rozbudowane warianty zmagań, zaoferuje większe mapy, a także popracuje nad systemem rozwoju postaci, może się z tego wykluć coś solidnego. Nie da się jednak ukryć, że ubisoftowy wynalazek aż prosi się o porządną kampanię dla samotników, a tej ani widu, ani słychu. Pełnoprawne przygody średniowiecznego rycerza bądź niestrudzonego wikinga mogłyby przyciągnąć wielu odbiorców, zwłaszcza że w gatunku chodzonych nawalanek nie dzieje się ostatnio nic godnego uwagi. To już jednak zależy od deweloperów, nam na razie pozostaje trzymać kciuki i poczekać na kolejne wieści z kanadyjskiego studia.
Krystian Smoszna | GRYOnline.pl