Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 15 lutego 2011, 12:27

autor: Szymon Liebert

Killzone 3 - recenzja gry

Killzone 2 pokazał całemu światu moc graficzną PlayStation 3. Trzecia odsłona serii stara się udowodnić, że konsola firmy Sony potrafi wszystko.

Recenzja powstała na bazie wersji PS3.

Killzone 2 okazał się jedną z najlepiej ocenianych gier w 2009 roku. Studio Guerilla zdołało wyjść obronną ręką z trudnej sytuacji – w końcu ta produkcja była zapowiadana jako jeden z koni pociągowych PlayStation 3. Trzecia odsłona serii pojawia się w dwa lata po dobrze przyjętej „dwójce” i jeszcze raz udowadnia, że europejski deweloper potrafi wycisnąć siódme poty ze sprzętu firmy Sony. Co do tego chyba nikt z nas nie ma wątpliwości. Czy jednak udało się zrealizować dobrą kontynuację w pozostałych aspektach?

Wracamy na Helghan, żeby raz jeszcze zmierzyć się z armią bliźniaczo podobnych do siebie typków w czerwonych goglach. Killzone 3 podejmuje bezpośrednio wątki poprzedniej odsłony serii, chociaż podaje fabułę w inny i bardziej zagmatwany sposób – wystarczy powiedzieć, że gra ma właściwie trzy odrębne wstępy, została spięta dość oczywistą klamrą narracyjną i atakuje nas dziesiątkami archaicznych (nieinteraktywnych) przerywników filmowych, które ogólnie są świetne, ale czasami wykładają się na zbyt dużych skrótach myślowych i domysłach. W „dwójce” grupa żołnierzy po prostu przedziera się przez miasto, więc na opowieść składają się same wojskowe perypetie i przepychanki. Tym razem podglądamy walkę o władzę helghańskich notabli, poznajemy trudy życia na planecie, a nawet odwiedzamy lokalne muzeum. Oczywiście po to, żeby je zdemolować i zobaczyć w akcji system częściowej destrukcji, który do technologii z Bad Company 2 się nie umywa, ale mimo wszystko gwarantuje odrobinę radości.

Plecak odrzutowy to zabawy dodatek, z którym jednakobcujemy zaskakująco krótko.

Głównymi bohaterami są sierżanci Sev oraz Rico, którzy do tej pory dość często mieli odmienne zdanie na ten sam temat i skakali sobie do gardeł. Po przebrnięciu przez hordy przeciwników w poprzedniej grze panowie zarzucili niesnaski i zostali prawdziwymi wojennymi kumplami. Ciężki charakter drugiego z nich znalazł ujście w starciu ideologicznym z Narvillem, kapitanem zarządzającym ewakuacją. Biedny wojskowy stara się wykonywać rozkazy i wyprowadzić swoich ludzi, podczas gdy rozjuszony Rico myśli tylko o ratowaniu latynoskiej Jammer (dowódcy oddziału uderzeniowego) i eksterminowaniu Helghastów, jak zwykle złych i gotowych do walki w każdych warunkach. Wszyscy wiemy, do czego to prowadzi – kilkuset tysięcy wystrzelonych pocisków oraz góry ciał w mundurach z insygniami obu frakcji. Scenariusz z jednej strony jest chaotyczny i momentami naprawdę głupi, ale z drugiej barwniejszy niż dotychczas. Postacie „dobrych” zyskały na wyrazistości, a Helghanie jako nacja doczekali się osobowości.

Ekipa studia Guerilla ewidentnie starała się zapewnić w grze atrakcje dostępne u konkurencji. Z tego względu poszczególne fragmenty kampanii przypominają różne odsłony Call of Duty (zarówno te z okresu „klimatycznego”, jak i „efekciarskiego”), drugą część Lost Planet, Battlefield: Bad Company 2 czy chociażby niedawne Halo: Reach. Wiele z motywów nabiera świeżości po zagnieżdżeniu w stylistyce Killzone’a, dzięki czemu raczej w żadnym momencie nie pomylimy się, w jaką grę gramy. Wymienianie wszystkich atrakcji może zabić część przyjemności z ich odkrywania – wystarczy powiedzieć, że zmieniają się one regularnie (w odróżnieniu od monotonnej „dwójki”) i nie brakuje wśród nich walk z olbrzymimi przeciwnikami oraz scenek „na szynach”.

Killzone’owa przejażdżka kolejką górską jest całkiem nieźle wyważona i wciąga. W momencie kiedy zaczyna nas nużyć jeden motyw, gra zwykle podrzuca coś nowego, co czasami nawet zaskakuje. Twórcy mogliby pociągnąć dłużej chociażby etapy z plecakiem odrzutowym, którym bawimy się dosłownie kilkanaście minut lub popracować nad sekwencjami rozgrywającymi się w kosmosie. W klasycznej konstrukcji przedsmak nowych rozwiązań pojawia się we wczesnej fazie kampanii, by później powrócić w finale. W tym przypadku jest inaczej – dostajemy tylko namiastkę poszczególnych patentów, a potem odchodzą one w zapomnienie. Najważniejsze jest jednak to, że przy tak dużym natłoku oderwanych od siebie sytuacji i stylistyk nie zdarzają się słabsze momenty – w podobnym stopniu bawi zarówno korzystanie ze wspomnianego plecaka, jak i wymiatanie za sterami ociężałej i bujającej się na wszystkie strony maszyny kroczącej.

Fragmentem kampanii, który powinien zdecydowanie zniknąć lub zostać zupełnie przebudowany, jest scena działania z ukrycia, wzorowana na przeczołgiwaniu się między butami przeciwników z Modern Warfare czy prześlizgiwaniu się w trawie z Far Cry 2. O ile w grze Infinity Ward ciała żołnierzy otoczono teksturą munduru z kamuflażem, to w Killzonie 3 twórcy zrezygnowali z jakichkolwiek tłumaczeń. Udawanie, że nasza postać jest zupełnie niewidoczna w czterdziestocentymetrowej trawie tuż pod nosem przeciwników jest po prostu głupie. Tym bardziej, że w uniwersum gry istnieje przecież perfekcyjny kamuflaż optyczny (korzystają z niego snajperzy w trybie multiplayer). Scenarzystom wyraźnie zdarzył się słabszy dzień.

Jedną z cech charakterystycznych Killzone’a 2 było specyficzne sterowanie, obarczone pewnym opóźnieniem i ciężarem. Postawienie na taką mechanikę prowadzenia postaci stworzyło rozgrywkę wyróżniającą się na rynku. Dla jednych była ona niezwykle klimatycznym doświadczeniem, a dla innych złem koniecznym lub po prostu nietrafionym pomysłem. W „trójce” większość z tych problemów nie istnieje, bo chociaż postacie i pojazdy nadal poruszają się ociężale, to sama zabawa jest znacznie bardziej emocjonująca, precyzyjna i płynna. Zmniejszono opóźnienie, dodano hiperbrutalne zabójstwa z bliska, podrasowano oraz przyspieszono system chowania się za przeszkodami i poprawiono zachowanie towarzyszy. W końcu Rico czy Narville mogą pomóc nam, gdy oberwiemy (o ile są w stanie przebić się przez oddziały wroga), co znacznie zwiększa nasze szanse na przeżycie. Dzięki temu gra jest zdecydowanie łatwiejsza, chociaż w dalszym ciągu na najwyższych poziomach trudności wystawia na próbę umiejętności gracza.

W grze pojawia się znacznie więcej momentów „na szynach”,w których strzelamy z działek pojazdów.

Poszczególne typy broni w Killzonie 3 mają jak zwykle ogromny rozrzut i nie najlepszą celność, ale teraz korzystanie prawie z każdej z nich sprawia satysfakcję. Udało się podciągnąć nawet kołkownicę czy snajperkę, które w tej części błyszczą. Największą nowością jest to, że możemy nosić broń podręczną, podstawową i ciężką – w tym ostatnim przypadku dostajemy do rąk potężne miniguny, które wyrywamy ze stanowisk stacjonarnych. Dodano też miotacz ognia i pewien zaawansowany oraz potężny produkt helghańskiego przemysłu wojennego. Prototypowe działko pełni funkcję leków viagropodobnych – wzmaga wrażenia i sprawia, że czujemy się jak prawdziwi wymiatacze – jest ono bowiem zdecydowanie za mocne i po prostu rozrywa przeciwników.

Za specyficzny klimat, jaki panuje na polu bitwy w Killzonie 3, odpowiada nie tylko odczuwalny ciężar broni, ale i zachowanie Helghastów, którzy o dziwo rzadko kiedy są chwaleni w recenzjach. Skrypty „inteligencji” napędzające żołnierzy nie są żadną rewolucją czy czymś absolutnie niezwykłym. Mimo to przeciwnicy potrafią zaleźć nam za skórę i niejednokrotnie zaskoczyć ciekawymi akcjami. Na wyższych poziomach trudności prawie każdy wróg, w którego wycelujemy, szybko chowa się za przeszkodą i ostrzeliwuje nas z tej pozycji. Spróbujcie też zignorować jedną flankę – wrogie oddziały momentalnie skorzystają z okazji, żeby się podkraść. Wszystko to sprawia, że sceny bitew są emocjonujące, nawet kiedy gra przeprowadza nas za rączkę na tyły wroga. To w dalszym ciągu przeprawa, podczas której musimy odrobinę kombinować i szukać sposobu na znalezienie odpowiedniego wyjścia z danej sytuacji.

Przed premierą gry dostaliśmy zapewnienia, że polska wersja językowa będzie bardziej soczysta od tego, co zaprezentowano w drugiej części. Scena otwierająca przygodę budzi mieszane uczucia, ale później jest znacznie lepiej, a momentami nawet świetnie. Wyraźnie słychać, że aktorzy odgrywają postacie i starają się przekazać emocje. Często dość wulgarnie, ale przez to właśnie konkretne sceny zapadają w pamięć. Jest w tym także zasługa Guerilla Games, bo luźne hasła i podpowiedzi rzucane przez towarzyszy są trafne i w pewien sposób satysfakcjonujące. Wiązanki Rica, który biegnie nam na pomoc („ku**a! Sev oberwał!”) lub sam o nią prosi („ja pieeer***ę!”) po prostu bawią. Nie obyło się bez problemów technicznych – poszczególnym żołnierzom zdarza się mówić nie swoimi głosami, co może wynikać z błędnie podłożonych próbek. Średnie wrażenie sprawia także synchronizacja wypowiedzi z ruchem ust, co dotyczy nie tylko polskiej, ale i angielskiej wersji gry (swoją drogą świetnej – usłyszycie w niej Raya Winstone’a czy Malcolma McDowella).

W tej odsłonie Killzone’a dostaliśmy dwa ciekawe dodatki – wspomnianą wcześniej możliwość przejścia kampanii we dwójkę oraz okazję zmierzenia się z botami na mapach multiplayera. O ile drugi z elementów nie wymaga chyba komentarza, to wypada napisać kilka słów o kooperacji. Tryb ten jest niedopracowany i ewidentnie przygotowany na siłę. Po pierwsze, z drugą osobą możemy zagrać tylko na podzielonym ekranie. Co ciekawe ponadprogramowy gracz wciela się w postać Natka, żołnierza z „dwójki”, o którym zupełnie zapomniano w scenariuszu. Jakkolwiek podczas walk na piechotę zabawa jest przednia, braki kooperacji wychodzą, niestety, w scenach „na szynach”. Wyraźnie czuć, że są one zrealizowane z myślą o jednej osobie. Gracze liczący na rozbudowane interakcje i taktyczne podejście w stylu Gears of War będą więc zawiedzeni. Jeśli jednak chcecie po prostu z kimś pograć, to co-op spełnia swoje zadanie.

Nowa technologia Helghastów – zielona mgiełka.

Każdego roku pojawia się kilka gier, które walczą o miano najładniejszych i najbardziej zaawansowanych dzieł. Killzone 3 zdecydowanie będzie jednym z faworytów w tego typu kategoriach, bo Guerilla Games stanęła na wysokości zadania i zaserwowała naprawdę świetną oprawę wizualną. Poprzednia odsłona serii bazowała na dość prostym schemacie, który składał się z kilkunastominutowych walk w szaroburych lokacjach oraz krótkotrwałych „objawień”, następujących po wyjściu na otwarty teren. Dla jednych reprezentowało do pewien klimat i chęć oddania smutnej codzienności na Helghanie. Innych monotonia mogła nudzić.

Zarówno osoby zauroczone, jak i zniesmaczone grafiką poprzedniej gry będą musiały przyznać, że w „trójce” autorzy pokazali klasę. Lokacje i krajobrazy nie mają sobie równych na konsolach. Killzone 3 wali po oczach fajerwerkami, dziesiątkami kolorowych źródeł światła, rozmyciami i efektami cząsteczkowymi. Wszystko to składa się na obraz sporadycznie nieczytelny w odbiorze, ale za to niezwykle widowiskowy. W kampanii nie ma mowy o monotonii kolorystycznej – zwiedzamy okolice pustynne czy śnieżne, zrujnowane dzielnice miasta, a nawet chłodne wnętrza laboratoriów. Jakby tego było mało, posiadacze odpowiednich telewizorów mogą odpalić te wszystkie cuda w 3D – odlot gwarantowany. Raczej ciepłe słowa należą się też za muzykę, która w pierwszym momencie podkrada się do nas zaskakująco dramatycznymi skrzypkami, by później przerodzić się w dość typowe bębnienie, a zakończyć na elektronice.

Przy wszystkich tych zaletach trzeba też podkreślić, że ekipie udało się utrzymać bardzo przyzwoitą stabilność płynności animacji, dzięki czemu w kampanii solowej właściwie nie ma denerwujących przycięć. Deweloper ograniczył momenty doczytywania zawartości, tak częste i zaskakujące w poprzedniej grze. Nie jest to może jakość na poziomie Uncharted 2, ale i tak jest znacznie lepiej (przymusowe przestoje nie irytują). Przepych graficzny wiąże się z ograniczeniami w trybie współpracy – grając na podzielonym ekranie, od razu zauważymy wytężoną pracę systemu LOD, a gdy przeszarżujemy, to możemy wprawić rdzenie PlayStation 3 w konsternację (płynność spada wtedy do kilkunastu klatek na sekundę). W chaosie walk to nie przeszkadza, a malkontenci zostali ostrzeżeni.

Współczesna strzelanka pierwszoosobowa nie może obejść się bez rozbudowanego trybu multiplayer. W Killzonie 3 autorzy podążają wcześniej wytyczoną ścieżką – esencją pozostają więc mecze z cyklu „strefa wojny”, do których dodano standardowy „deathmatch” (nazwany „partyzantką”) oraz fabularyzowane „operacje”. W pierwszej formie zabawy cele zmieniają się dynamicznie – gracze muszą eliminować się nawzajem, podkładać bomby czy polować na konkretną osobę. Podczas „operacji” przechodzimy krótką misję, składającą się z kilku etapów i wzbogaconą przerywnikami filmowymi, w których występują postacie graczy. Pomysł nie jest niczym nowym na rynku, chociaż spodoba się fanom walk drużynowych. Trzeba wspomnieć o nowym systemie rozwoju – zamiast liniowego i automatycznego progresu dostajemy punkty umiejętności i sami kupujemy ulepszenia w danej klasie postaci. Trzy tryby rozgrywki to właściwie niewiele, ale każdy z nich broni się i jest świetny – czas pokaże, czy to wystarczy, żeby zatrzymać przy grze społeczność graczy.

Rico jak zawsze hardy – bohater chętnie rzuca mięsemi nie boi się zmarznąć.

Warto wspomnieć, że Guerilla Games pokonało jeszcze jedną barierę – Killzone 3 korzysta z kontrolera PlayStation Move, który gwarantuje zupełnie inne doznania i większą precyzję przy celowaniu. To jednak rozwiązanie, do którego trzeba się przyzwyczaić i je polubić – tak czy inaczej autorzy udowodnili w pewnym zakresie atrakcyjność Move`a dla hardcorowych graczy.

Odgłosy strzałów i wybuchów na toksycznej planecie Helghan właściwie nigdy nie milkną i zapewne nie zmieni się to w przyszłości. Na to wskazuje zakończenie Killzone’a 3, które jako takie jest w pewnym sensie rozczarowujące. Zamiast widowiskowej i wymagającej wykazania się bitwy dostajemy sekwencję „na szynach” i krótki finał. Przez moment wydaje się, że autorzy zamkną nie najlepszą fabularnie opowieść niesamowicie mocnym akcentem, ale chwilę później odpuszczają i serwują kiepską scenę z cyklu „ciąg dalszy nastąpi”. I to chyba w pewien sposób pokazuje, że chociaż Guerilla Games zrobiła prawdopodobnie jedną z najlepszych strzelanek tego roku, to ewidentnie zgodziła się na kilka kompromisów i bała pójścia na całość. Być może wynika to stąd, że studio musiało wpisać się w politykę „PlayStation potrafi wszystko” i wprowadzić do swojej produkcji tyle nowinek technologicznych. Nie zrażajcie się jednak tymi narzekaniami, bo jeśli tylko lubicie dynamiczną rozgrywkę, podniecacie się olśniewającą grafiką i nie boicie wyzwań, to Killzone 3 przejmie kontrolę nad Waszymi umysłami na co najmniej kilkanaście dni.

Szymon „Hed” Liebert

PLUSY:

  1. świetna oprawa audiowizualna i bardziej zróżnicowane krajobrazy;
  2. wciągająca i dynamiczna kampania – dużo ciekawych i dobrze zrealizowanych pomysłów;
  3. w dalszym ciągu specyficzny klimat bitew, tym razem z lepszym sterowaniem;
  4. dodatki do kampanii solowej i wsparcie dla nowinek technologicznych.

MINUSY:

  1. ciekawsze postacie, ale kiepska fabuła;
  2. kilka niedociągnięć – np. w trybie kooperacji, lokalizacji, sporadyczne niewidzialne ściany.

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

g40st Ekspert 25 lutego 2011

(PS3) Holenderscy partyzanci z Guerilla Games po raz trzeci pozwalają nam wskoczyć w kamasze żołnierzy ziemskich sił ISA by zetrzeć się w walce z brutalnymi Helghastami, wykreowanymi na potrzeby opowiastki science-fiction naziolami przyszłości.

8.0
Killzone 3 - recenzja gry
Killzone 3 - recenzja gry

Recenzja gry

Killzone 2 pokazał całemu światu moc graficzną PlayStation 3. Trzecia odsłona serii stara się udowodnić, że konsola firmy Sony potrafi wszystko.

Recenzja gry V Rising - to nie jest kraj dla samotnych krwiopijców
Recenzja gry V Rising - to nie jest kraj dla samotnych krwiopijców

Recenzja gry

V Rising po dwóch latach opuścił Early Access. Wampirzy survival kusi soczystą rozgrywką, klimatem oraz elementami sieciowymi. Nie jest to jednak tytuł dla samotnych krwiopijców, tylko dla całych klanów gotowych na żmudny grind oraz wymagających bossów.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.