autor: Krzysztof Gonciarz
Resistance 2 - recenzja gry
Playstation 3 coraz bardziej się rozpędza - Resistance 2 to kolejny mocny exclusive na te konsole. Konserwatywna strzelanka o zagładzie ludzkości? Jesteśmy na tak!
Recenzja powstała na bazie wersji PS3.
Resistance 2 według mnie nie zapowiadał się szczególnie rewelacyjnie. Niby widziało się jakieś filmiki, jakieś prezentacje wzbogacone tradycyjnym mesjańskim przekazem związanym z każdą oryginalną produkcją Sony na PS3 – ale i tak pozostawał obraz „generycznej” strzelaniny. Co się jednak okazało? Ostatecznie gra prezentuje całkiem wysoki, zgrabny poziom. Chociaż nie odchodzi od schematów gatunku, pozostaje miłym przeżyciem i zasadniczo wyróżnia się w tłumie. W końcu się udało? Chyba tak.
Tę grę trzeba rozpatrywać na dwóch odrębnych płaszczyznach: single i multi. Choć oczywiście mechanizmy rządzące rozgrywką są w obu przypadkach identyczne, to proporcje pomiędzy ich jakością są już tematem do dyskusji.
Kampania dla pojedynczego gracza rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym skończył się pierwszy Resistance. Dla niewtajemniczonych: seria wprowadza nas w alternatywny bieg historii, według którego w latach 40-tych Europa została zaatakowana i później opanowana przez tajemnicze istoty zwane Chimerami. Armia tych mutantów w większości składała się z ludzi zarażonych czymś w rodzaju wirusa. Pierwsza część gry prezentowała losy bitwy o Wielką Brytanię, w której uczestniczyły oddziały Amerykanów. Z całej jankeskiej odsieczy ocalał tylko jeden żołnierz, a zarazem główny bohater, Nathan Hale – okazało się bowiem, że jest on odporny na mutacje. To w niego też wcielamy się w sequelu, gdzie akcja przenosi się już na terytorium oblężonych i zrujnowanych Stanów Zjednoczonych. Sytuacja ludzkości wisi na włosku – ale jak zwykle w grach o przetrwanie naszego gatunku walczyć będzie oddział dzielnych mięśniaków.
Autorzy zrezygnowali z drętwej narracji jedynki, w której to zamiast cut-scenek mieliśmy tylko serię statycznych obrazków i nieciekawy komentarz. Tym razem historia prowadzona jest już przez pełnoprawne przerywniki i dialogi, poznajemy też kilka nowych postaci. W sumie mamy tu 7 rozdziałów, których przejście zajmuje trochę ponad 10 godzin. Opowieść o zmierzającym ku autodestrukcji Nathanie nie jest zbyt angażująca, ale ma swoje momenty. W docenieniu jej na pewno pomagają znajdowane tu i ówdzie dzienniki, ale wciąż mam wrażenie, że odrobina więcej fabularnego mięsa by tu nie zaszkodziła. Ach, no i muszę przyznać, że samo zakończenie jest fajne. Niesztampowe, coby Was zaciekawić.