Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 20 czerwca 2008, 11:11

autor: Michał Bobrowski

Boom Blox - recenzja gry

Po pierwszych informacjach na temat Boom Bloxa i zapowiedziach sygnowania go nazwiskiem samego Stevena Spielberga spodziewałem się raczej typowego „skoku na kasę” mniej zorientowanych graczy.

Recenzja powstała na bazie wersji Wii.

Niko Bellic poszedł w odstawkę! Sam w to nie mogę uwierzyć, ale to fakt! Nie wiem, czy to nieco przedwczesne oznaki kryzysu wieku średniego… czy może Boom Blox ma w sobie właśnie to coś, co sprawia, że od dobrych kilku dni zamiast wykonywać kolejne misje w GTA4, znacznie więcej przyjemności czerpię z zabawy wirtualnymi klockami…

Jeśli wierzyć oficjalnym informacjom marketingowym – sam pomysł na grę to konsekwencja kontaktu Stevena Spielberga z konsolą Nintendo Wii. Słynny reżyser (którego początki współpracy z Electronic Arts sięgają jesieni 2005 roku) miał zasugerować ideę stworzenia tytułu, który w pełni wykorzysta unikalne właściwości wiimota. Efektem jest (sygnowany właśnie nazwiskiem Spielberga) Boom Blox.

O co w tym wszystkim chodzi? Spróbujcie sięgnąć pamięcią do swego dzieciństwa. Każdy z nas miał wówczas coś z małego konstruktora i wielkiego destruktora w jednym, od chwili gdy w swoje rączki dostał pierwsze klocki. Ileż frajdy sprawiało (i nadal sprawia) stawianie coraz bardziej wymyślnych konstrukcji a później ich burzenie. Właśnie w tym upatruję źródło wysokiej grywalności Boom Bloksa. Jego siłą nie jest przecież fabuła, która występuje w zasadzie wyłącznie w formie szczątkowej w czterech mini kampaniach trybu dla pojedynczego gracza. Jego siłą nie jest również grafika. Pod względem wizualnym (zwłaszcza, jeśli przed momentem mieliśmy do czynienia z jakimś tytułem na Xboxa 360 czy PLAYSTATION 3… albo właśnie odeszliśmy od komputera, na monitorze którego królował np. Crysis) Boom Blox wypada zaledwie poprawnie.

Geniusz tej gry kryje się w czym innym – to niezwykle udane przeniesienie w wymiar wirtualny i twórcze rozwinięcie wymyślonej już w roku 1974 gry towarzyskiej Jenga, połączone z maksymalnym wykorzystaniem możliwości, jakie oferuje wiimote.

Już pierwszy kontakt z grą umożliwia nawet najbardziej niedzielnym graczom poznanie wszystkich tajników Boom Bloksa. Po stworzeniu profilu każdy z grających musi zaliczyć etapy treningowe, które w bardzo przystępny sposób pozwalają poznać zarówno typy klocków, jakie spotkamy w poszczególnych etapach jak i rodzaje akcji, jakie możemy wykonywać. Następnie gracz może oddać się realizacji podzielonych na kilka segmentów trybów zabawy single albo też przejść od razu do zabawy wieloosobowej.

Z jakimi typami klockowych układanek mamy do czynienia w Boom Bloksie? Część z nich to poziomy, w których jak najmniejszą liczbą rzutów trzeba strącić wszystkie diamentowe klocki poustawiane wraz z innymi w najbardziej wymyślnych konstrukcjach. Obok zwykłych, drewnianych klocków spotkamy też takie, które po zetknięciu z naszą kulką znikają, wybuchają lub wchodzą w reakcję chemiczną z innymi. Cała zabawa polega na tym, aby tak zaplanować niekiedy tylko jeden rzut, by cała misterna konstrukcja na ekranie „legła w gruzach”.

Inne poziomy to z kolei świetne testy cierpliwości i zręczności. Nasz wiimote to swoista „niewidzialna ręka”, przy pomocy której musimy wyciągnąć z danej konstrukcji określony typ klocków w taki sposób, by inne pozostały na swoim miejscu. Im więcej usuniemy danych klocków bez strącania pozostałych, tym na lepszy wynik możemy liczyć.

Jeszcze inne poziomy to typowa dla Wii zabawa, w której trafiamy wiimotem w określone cele na ekranie telewizora. Raz są to latające klocki z punktami, innym razem klockowe zwierzaki. Oczywiście, im więcej celów trafimy, tym więcej zarobimy punktów.

Zaliczenie każdego z poziomów bez względu na jego typ odblokowuje kolejne, trudniejsze zadania w danej serii lub kampanii. Istotne jest również, jaki wynik osiągniemy. Przed rozpoczęciem zadania dowiadujemy się, ile punktów/rzutów musimy wykonać, aby zdobyć jeden z trzech medali – brązowy, srebrny czy upragniony złoty. Co ważne – ukończenie danej serii zadań z większością złotych medali (a bez brązowych) dodatkowo odblokowuje dostęp do znacznie bardziej zaawansowanych, których przejście to już naprawdę nie lada wyzwanie i nie raz zaliczenie ich oprócz precyzyjnego rzutu czy strzału zależy po prostu od odrobiny szczęścia. Jakby tego było mało, po pomyślnym wykonaniu zadań na poziomie „Expert Challenge” dostaniemy dostęp do poziomu „Master Challenge”, gdzie zadania należą już do naprawdę ultra–trudnych i gdzie… nadal mimo ponad 2 tygodni zabawy mam sporo do zaliczenia.

Generalnie – dość duże zróżnicowanie typów układanek pozwala w zasadzie każdemu znaleźć taką, która właśnie jemu sprawi najwięcej przyjemności i satysfakcji. Mnie osobiście najmniej przypadło do gustu strzelanie do latających celów, natomiast długie godziny spędziłem na precyzyjnym wyciąganiu „diamentów” z klockowych konstrukcji, gdzie nawet jeden niewłaściwy ruch wiimotem sprawia, że wszystkie klocki lądują na wirtualnej ziemi.

Osobny akapit warto poświęcić fragmentowi gry, w którym można znaleźć coś w rodzaju z jednej strony nieco infantylnego, ale z drugiej dość sympatycznego elementu fabuły. Są to cztery mini kampanie, w których poznajemy opisaną wierszem historię klockowych zwierzaków. W trakcie ich wykonywania natrafiamy na etapy, w których mamy nieco zmodyfikowane w stosunku do podstawowych poziomów zadania. Raz np. bronimy naszych diamentów, obrzucając przeciwników bombami, innym razem odblokowujemy na czas drogę mamie gorylicy do jej małych, jeszcze innym wcielamy się w zwierzakowego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie…

Oceniając zabawę w pojedynkę, postawiłbym jej jeden zarzut – mianowicie, że niekiedy właśnie podczas tych czterech quasi–kampanii zdarzają się ciągi następujących po sobie niezbyt ciekawych poziomów, które jednak trzeba „zaliczyć”, aby odblokować kolejne i w rezultacie zakończyć całą kampanię.

Multiplayer – w nim właśnie ukryty jest drugi najważniejszy atut gry… a jednocześnie dowód na to, że jeszcze nie jest ze mną tak źle. Kilku moich znajomych, których w ramach małego testu zaprosiłem na drobne co nieco połączone... z paroma partyjkami w Boom Bloxa stwierdziło, że dawno nie widziało czegoś tak prostego, tak wciągającego, a przede wszystkim dającego tak dużo przyjemności ze wspólnego rozbijania czy rozkładania klockowych konstrukcji na czynniki pierwsze. Żeby mieć pewność, że próbka badawcza nie była zbyt jednorodna, powtórzyłem ów eksperyment raz jeszcze, tym razem z udziałem własnego brata i jego syna – rezultat był dokładnie taki sam – i jeden i drugi czerpali mnóstwo zabawy z rywalizacji, który zbije więcej punktowanych bloków.

Na duży plus należy zaliczyć Boom Bloxowi również i to, że wszystkie tryby zabawy w kilka osób są dostępne od razu. Nie ma więc potrzeby mozolnego odblokowywania kolejnych poziomów i tylko od naszego wyboru zależy, czy w danym dniu wspólnie z przyjaciółmi będziemy strzelać, rzucać czy wyciągać klocki. W taki sam sposób decydujemy też, czy obieramy tryb współpracy czy współzawodnictwa z innymi. Multiplayer umożliwia zabawę do czterech osób naraz i co istotne – wystarczy do niej zaledwie jeden wiimote. Dodam tu również, że co prawda możemy grać bez podłączonego nunchuka, jednak po jego podpięciu uzyskujemy możliwość znacznie bardziej precyzyjnego ustawiania widoku przy pomocy gałki analogowej (nie mając nunchuka, widok na konstrukcję zmieniamy przesuwając wiimote'a z wciśniętym przyciskiem B)

Mały konstruktor – czyli tryb budowy – wyjątkowo intuicyjny i łatwy w obsłudze. To trzeci i ostatni już wielki atut Boom Bloxa. Już na wstępie możemy wybrać towarzyszące mu dwa filmy instruktażowe, dzięki którym na pewno nie będziemy mieli problemu z postawieniem najbardziej wymyślnych poziomów. Co więcej – nie ma przeszkód, aby satysfakcję z zaprojektowanego poziomu czerpać samemu – w każdej chwili za pośrednictwem WiiConnect24 możemy wysłać go do innych zaprzyjaźnionych graczy.

To, co w przypadku trybu budowy należy zaliczyć jako duży minus, to fakt, że niestety, z uwagi na technologiczne ograniczenia samej konsoli Nintendo Wii, nasza konstrukcja nie może składać się ze zbyt dużej liczby elementów. No cóż – nasze poczciwe Wii po prostu nie jest w stanie poradzić sobie z szybkimi obliczeniami zachowań fizycznych w przypadku zbyt wielu klocków na planszy.

Co mogę napisać tytułem podsumowania? Po pierwszych informacjach na temat Boom Bloxa i zapowiedziach sygnowania go nazwiskiem samego Spielberga spodziewałem się raczej typowego „skoku na kasę” mniej zorientowanych graczy. W końcu kilku ostatnich samodzielnych produkcji Elektroników na Wii raczej nie można zaliczyć do zbyt udanych, że wspomnę chociażby o zupełnie średnim EA Playground czy wręcz słabiutkim Boogie. Tymczasem Boom Blox naprawdę mocno zaskakuje in plus. Oczywiście nie jest on pozbawiony wad. Jednak mimo ich obecności tytuł ten niesamowicie wciąga i uzależnia na długie godziny, a przecież właśnie tego należy oczekiwać od naprawdę dobrej gry. Powiem więcej – nie miałbym nic przeciwko, gdyby w niedalekiej przyszłości pojawił się jakiś „mission pack”, dzięki któremu mógłbym z przyjemnością powrócić do klockowej zabawy.

Michał „Misza” Bobrowski

PLUSY:

  • pomysł;
  • łatwość i intuicyjność sterowania – genialnie wykorzystane możliwości wiimote'a;
  • świetne przeniesienie praw fizyki w wymiar wirtualny;
  • znakomity tryb multiplayer;
  • wygodny i intuicyjny tryb budowy.

 

MINUSY:

  • wielkość poziomów, przeciętna strona graficzna czy ograniczenia w trybie budowy wynikające ze słabości technologicznej samej konsoli;
  • niekiedy irytujące zestawy następujących po sobie nieco monotonnych misji w trybie kampanii.
Boom Blox - recenzja gry
Boom Blox - recenzja gry

Recenzja gry

Po pierwszych informacjach na temat Boom Bloxa i zapowiedziach sygnowania go nazwiskiem samego Stevena Spielberga spodziewałem się raczej typowego „skoku na kasę” mniej zorientowanych graczy.

Recenzja gry Gwint: Mag Renegat - niska jakość w niskiej cenie
Recenzja gry Gwint: Mag Renegat - niska jakość w niskiej cenie

Recenzja gry

Gwint: Mag Renegat to gra, która szybko może się znudzić. Rozgrywce brakuje dobrych motywatorów, a całość prezentuje się ubogo – nawet jak na swoją przystępną cenę.

Recenzja gry Gwint: Wiedźmińska Gra Karciana – karty na stół
Recenzja gry Gwint: Wiedźmińska Gra Karciana – karty na stół

Recenzja gry

Wraz z aktualizacją do wersji Homecoming oczekiwany Gwint wyszedł z bety. Czas osądzić, jak studio CD Projekt Red poradziło sobie z nowym dla siebie gatunkiem i czy ich dzieło jest w stanie podjąć równą walkę z konkurencją.