autor: Łukasz Malik
Tom Clancy's Rainbow Six Vegas 2 - recenzja gry
Vegas 2 to kompromis pomiędzy realizmem, a dobrą zabawą. Patrząc na wyniki sprzedaży można stwierdzić jedno – Ubisoft trafił w dziesiątkę.
Rainbow Six Vegas 2 już po kilku minutach gry wzbudził we mnie jakieś głęboko zakopane pokłady malkontenctwa. Dwójka w tytule do czegoś zobowiązuje, a w tym przypadku naprawdę trzeba się wysilić, żeby wskazać jakieś bardzo istotnie zmiany czy innowacje w stosunku do pierwszej części. Jednak po kilku godzinach gry rzuciłem sobie frazesem, że lepsze jest wrogiem dobrego i z uśmiechem na ustach bawiłem się w najlepsze. Eksterminacja terrorystów w Mieście Grzechu dalej sprawia niemałą frajdę, nawet pomimo tego, że nowy Vegas nie zasługuje na miano pełnoprawnej kontynuacji. To raczej samodzielny dodatek tak jak to za dobrych dla serii czasów było z Black Thornem.
Szkoda, że nie mogę napisać, że Vegas 2 to powrót do korzeni. Nie ma fazy planowania, doboru członków drużyny, większej swobody i tak dalej. Choć na pewno bliżej mu do źródeł niż takiemu Lockdownowi – ba – nawet pierwsza misja w Pirenejach jakoś przypomniała mi stare Rainbow Sixy. Niemniej, ortodoksyjni fajni Tęczy Sześć zapewne skończą lekturę tej recenzji, gdy dowiedzą się, że żaden członek zespołu nie może w tej grze zginąć, a jak przyjmie pół magazynka na klatę, to zrobimy mu mały zastrzyk i hop, wracamy do akcji. Jeżeli tego nie zrobimy, rozpoczynamy misję od ostatniego punktu zapisu. Pomimo że seria została skrojona dla masowego odbiorcy, nie ucierpiała aż tak bardzo jej warstwa taktyczna. Jeżeli oczekujesz widowiskowej i fabularyzowanej rozgrywki a’la Call of Duty 4 – poszukaj innej gry. Samej fabuły praktycznie nie widać, nie czuć. Historia podawana jest w sposób zdawkowy poprzez komunikaty wyświetlające się w prawym górnym rogu ekranu, czy też podczas odpraw w trakcie lotu śmigłowcem. Jest też kilka wyreżyserowanych scenek, które oglądasz z perspektywy naszego bohatera, ale za 5 minut nie będziesz o nich pamiętał. Nie będziesz pamiętał też o tym, że kierujesz jakimś Bishopem, ale kogo to obchodzi. Masz zabijać terrorystów, a to w najnowszym Rainbow Sixie doprowadzone zostało niemal do perfekcji.
Rozgrywka, jak na tytuł aspirujący do miana taktycznej strzelanki, jest bardziej powolna i wymaga dużego skupienia. Wszystkie przejawy bohaterstwa kończą się szybko ekranem wczytywania ostatniego checkpointa. Do naszej dyspozycji oddano dwóch podkomendnych, którym w niezwykle intuicyjny sposób wydajemy rozkazy. Standardowa procedura oczyszczenia pomieszczenia to ustawienie antyterrorystów pod drzwiami, zbadanie wnętrza za pomocą minikamery, oznakowanie priorytetowych celów do zlikwidowania i wydanie rozkazu szturmu. W wielu miejscach możemy skorzystać z kilku punktów wejścia i swoich ludzi ustawić z jednej strony, a sami wkroczyć w tym samym momencie z drugiej. Rozwiązanie sprawdza się idealnie.