autor: PaZur76
Rush for Berlin - recenzja gry
Stormregion znowu atakuje! Tym razem naciera falami zapijaczonej piechoty, wspierając się zrzutami ulotek i ostrzeliwując z... drewnianych czołgów. Czy jednak już trzeba pakować manatki i uciekać w popłochu?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Alaaarm! Stormregion znowu atakuje! Zaczęło się – za sprawą S.W.I.N.E. – od pojedynczych aktów dywersji dokonywanych u schyłku roku 2001 przez wredne... świnie i odpłacających im pięknym za nadobne królików. Potem nastał okres względnego, trzyletniego spokoju i wojna znowu wtargnęła na nasze komputery w iście blitzkriegowym tempie (i otoczce skandaliku), w operacjach ukrytych pod kryptonimami Codename Panzers: Phase One i Phase Two. Teraz Węgrzy, uzbrojeni w nowe – jak im się zdaje – argumenty, ponownie szykują się do szturmu. Ale czy czasem to natarcie nie załamie się jednak w ogniu krytyki recenzentów powoli chwytających za broń i mobilizowanych w ramach kontrataku? Chcesz wiedzieć? To czytaj! Wstępu już wystarczy, bo znowu mi nie styknie miejsca na meritum. ;-) Sporadyczne porównania do Codename: Panzers będą jak najbardziej na miejscu.
Wehikuł czasu pt. Rush for Berlin przenosi nas w lata 1944-45 i „montuje” w sztabach dowódczych armii Aliantów Zachodnich, Armii Radzieckiej i niemieckiej [ziewnięcie], a także pozwala pokierować Resistance, francuskim ruchem oporu. O ile w przypadku kampanii alianckich mamy do czynienia z mniej lub bardziej opartymi na faktach historycznych misjami koncentrującymi się wokół wyścigu Aliantów do Berlina, to niemiecka przedstawia cokolwiek alternatywną historię: Hitler „kaputt” przed czasem, a władzę w III Rzeszy przejmują następcy fuhrera, którzy zdają sobie sprawę, iż klęska jest nieunikniona, lecz próbują „ugrać” u Aliantów lepsze warunki pokoju, organizując gdzie się tylko da kontrataki.
Zadania, jakie na nas czekają w trakcie rozgrywki, są dosyć zróżnicowane, zajmujące i wciągające, pełne ciekawych celów głównych, opcjonalnych i ukrytych. Ścieramy się z wrogiem w zupełnie drobnych potyczkach przywodzących na myśl akcje komandosów, ale także stawiamy mu czoła w rozległych bitwach. Ścigamy się z czasem (w końcu to pośpiech – „rush”) – w każdej misji mamy limit czasu na zrealizowanie przydzielonego zadania, jeśli się guzdramy, to w następnej bitwie tego czasu może nam braknąć i będzie trudniej. Nie budujemy żadnych baz, nie zbieramy surowców, lecz rekrutujemy jednostki w bunkrach dowodzenia (pojazdy) i barakach (piechota) – także w tych zdobytych walką – i natychmiast rzucamy mięcho armatnie w bój. Część wojsk (ta, której uda się przeżyć ;-) ) „migruje” do następnych misji, zdobywając doświadczenie i większą wartość bojową – ale to żadne novum. Mimo, iż misji składających się na poszczególne kampanie nie jest dużo, to można do nich podchodzić wielokrotnie, śrubując w górę swoje rekordy i zdobywając coraz to nowe medale za bohaterskie czyny na polu walki.

Bohaterów z krwi i kości znanych z Codename: Panzers zastąpili bezimienni oficerowie zrzucani przez nas na spadochronach w dowolny rejon pola walki. Oczywiście na każdą mapę dysponujemy pewnym niewielkim ich limitem – i całe szczęście, bo większe ich liczby z pewnością popsułyby zabawę. A z racji tego, iż tej elitarnej kadry dowódczej nie mamy wiele, a także dlatego, że dysponuje ona niebanalnymi umiejętnościami, które zdecydowanie poprawiają efektywność naszych wojsk, wypada o nią odpowiednio zadbać. Na całe szczęście nie trzeba oficerów karmić ani zapewniać im wysublimowanych rozrywek, bo jedynym sensem ich egzystencji jest wojna – wystarczy trzymać ich za liniami swoich nacierających wojsk, najlepiej schowanych pod grubym pancerzem porządnego czołgu, bo oficerowie stanowią dla wroga także priorytetowy cel. Tylko w ten sposób możemy mieć nadzieję, że ich życie będzie odrobinę dłuższe niż żywot amerykańskiego porucznika w Wietnamie. Ale tylko odrobinę.