autor: Łukasz Kendryna
Shadow of the Colossus - recenzja gry
Wcielamy się w postać młodzieńca, który podejmuje się niemożliwego. Aby ocalić swą ukochaną od śmierci, zmuszony będzie stawić czoła szesnastu kolosom. Tylko tylu i aż tylu...
Recenzja powstała na bazie wersji PS2.
Ubiegły rok z perspektywy graczy był niezwykle udany, do sklepów trafił pierwszy przedstawiciel konsol nowej generacji, ukazało się sporo udanych kontynuacji hitów sprzed lat i przede wszystkim powstały nowe, oryginalne programy. W gronie tych ostatnich bez wątpienia znajduje się recenzowany Shadow of Colossus, program tak niepowtarzalny i świeży, iż nie sposób porównać go do żadnej innej gry.
Światowa premiera tego tytułu miała miejsce w październiku ubiegłego roku, zaś Europa jak często bywa, została zmuszona do wykazania się odrobiną cierpliwości. Z uwagi na to, iż rok 2005 jest już za nami przeprowadzono masę podsumowań i konkursów. Zagraniczne serwisy, oraz społeczności graczy przyjęli grę bardzo ciepło, tytuł zgarnął masę pochlebnych ocen i wiele wyróżnień. Dla mnie, Shadow of Colossus pośród zeszłorocznych gier jest bezkonkurencyjnie najlepszy.
W grze wcielamy się w postać młodego chłopca, który by ocalić swą ukochaną, podejmuje się karkołomnego wyzwania. Jego głównym zadaniem jest unicestwienie szesnastu kolosów, rozrzuconych po malowniczej krainie – tylko w ten sposób może przywrócić ją do życia. Uczynić ma to wyłącznie przy użyciu miecza, łuku i własnego sprytu. Jednak jak często bywa w tego typu historiach, towarzyszyć mu będzie wierny kompan – koń. W świątyni, w której złożona została wybranka serca, znajdują się wizerunki wszystkich przeciwników (posągi), po pokonaniu któregoś z nich kamienny odpowiednik ulega zniszczeniu, a tajemniczy głos zwiastuje nowe wyzwanie. Fabuła w grze ma dość małe znaczenie, sama rozgrywka jest tak porywająca, iż jak przypuszczam nawet największa bestsellerowa historia niebyła by wstanie się przezeń przebić. Ponadto będzie moment w grze, w którym się autentycznie wzruszymy, a nie zdarza mi się to graczom nazbyt często.
Trzonem gry sprawiającym, iż SoC jest tak niepowtarzalny, są walki, pojedynki z tytułowymi kolosami. Tak naprawdę stanowią one około 80% całej rozgrywki, gdyż innych przeciwników nie ma, a samo przemieszczanie się po mapie nie zajmuje specjalnie dużo czasu. Jak już zdążyłem wspomnieć, wystąpią w liczbie szesnastu, a każdy jest diametralnie inny, no może ze dwa mogą być uznane za podobne. Nie zdradzę, czym się cechują i jak wyglądają, ponieważ chwila napięcia przed stanięciem oko w oko z żywą górą jest bardzo przyjemna i pcha rozgrywkę do przodu. Nie zapomnę tych momentów, gdy ciąłem wiatr, by poznać kolejnego przeciwnika. Cały świat przestawał istnieć i nawet najważniejsze czynności do wykonania odwlekałem w czasie: „jeszcze tylko jednego... ten już na pewno ostatni”.