autor: Maciej Hajnrich
Devastation - recenzja gry
Devastation to gra akcji/FPS nastawiona przede wszystkim na wieloosobowe rozgrywki drużynowe w sieci, jednakże posiadająca też kampanię jednoosobową.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Branża gier komputerowych rozwija się w nieprawdopodobnie szybkim tempie. To, co dziś jest świetne, już jutro jest najwyżej dobre, a kilka dni później pamiętają o nim tylko zatwardziali miłośnicy. Tak, w bardzo prosty sposób, można opisać efekty zjawiska „postępu”. Gier jest mnóstwo i z każdym miesiącem przybywa ich jeszcze więcej, podobnie zresztą jak graczy, czyli potencjalnych nabywców tego towaru. I chociaż współczesne komputery dysponują stale rosnącą mocą obliczeniową, a same gry oferują coraz więcej zabawy i są, ogólnie rzecz biorąc, coraz lepsze, to cały czas pozostaje ten sam problem: grywalność. O ile jakiś czas temu, może dwa, trzy lata wstecz, powiedziałbym, iż owy współczynnik zależny był tylko i wyłącznie od samych producentów gier, o tyle w chwili obecnej zależy on także od znudzonych konsumentów. Czyżbyśmy byli przyzwyczajeni do super-świetnej i ultra-płynnej grafiki, niesamowitych efektów dźwiękowych, najnowszych nagrań na ścieżkach muzycznych? Najwidoczniej tak, skoro regularnie słyszę głosy, jakoby „gry były nudne”. A może to raczej tych ludzi gry po prostu nudzą?
Devastation jest grą powstałą dzięki firmom Arush Entertainment (Duke Nukem Manhattan Project) oraz Groove Games i jest oparty na zmodyfikowanym silniku Unreala. Jest to gra FPP osadzona w tak zwanej „niedalekiej przyszłości”, a, jak można się domyśleć po samym tytule, owa przyszłość nie prezentuje się zbyt kolorowo. Bynajmniej nie mam tu na myśli palety barw występujących w grze – Devastation nie jest tak mroczny i brudny jak Quake – ale stosunki międzyludzkie. Oto bowiem mamy do czynienia z wizją wyniszczonej wojnami Ziemi, na której rządy sprawują mega-korporacje. Skorumpowane, bezwzględne i niesamowicie potężne. Tak skrępowane społeczeństwo nie ma prawa normalnie egzystować i, jak to zazwyczaj bywa w takich sytuacjach, budzi się opór, czyli zarodek powstania, żeby nie powiedzieć rewolucji. W końcu mottem gry jest hasło: „Opór rodzi rewolucję”. Rola gracza w całym tym bałaganie wydaje się oczywista – musisz zrobić jeden wielki porządek.
Tak przedstawia się fabuła gry i, przyznaję, jest bardzo ciekawa. Tak samo ciekawa, jak mnóstwo innych jej podobnych. Innymi słowy – już to gdzieś widziałem. Najbardziej przypomina mi to Red Faction (szczególnie dzięki symbolowi pięści zaciskającej pioruny), czy nawet Half-Life. W ogóle Devastation jest podobny do wielu gier i w zasadzie nie drzemie w nim jakaś siła przebicia. Owszem, dobrze jest czerpać wiedzę z doświadczenia innych i wzorować się na najlepszych, ale przecież to nie wszystko. Ciekawostek i tak zwanych „plusów” jest tutaj niewiele.
Przede wszystkim rozgrywka. Przed jej rozpoczęciem mamy do wyboru dwie opcje dotyczące stylu zabawy. Arcade i Symulacja. Różnice między nimi polegają tylko i wyłącznie na tym, że w symulacji główna postać może nosić określoną ilość broni i gadżetów (podobnie jak w Iron Storm), a w arcade ograniczeń tych nie ma. I nie ma to nic wspólnego z kierowaniem drużyną, jak w Rainbow Six czy operacjach Sama Fishera. Tak więc w gruncie rzeczy opcje te nie pełnią większego znaczenia, aczkolwiek ich obecność jest słuszna. W końcu niech gracz decyduje, w jaki sposób chce uratować świat, prawda?