Recenzja gry God of War – arcydzieło rzezi tylko na PS4
Kontrowersyjna zmiana formuły sprawdziła się - nowy God of War przedstawia nam Kratosa w wyśmienitej formie.
Recenzja powstała na bazie wersji PS4.
Osiem długich lat musieliśmy czekać na pełnoprawną kontynuację przygód rzeźnika ze Sparty, który po wypatroszeniu dwudziestu trzech reprezentantów greckiego panteonu zaszył się w małej chatce na dalekiej północy, by odnaleźć upragniony spokój. Kratosowi przez bardzo długi czas udawało się unikać jakichkolwiek problemów, ale jak to już w jego smutnym życiu bywa, kłopoty odnalazły go same. Tym razem jednak obeszło się bez podejrzanych paktów, zdrad i boskich intryg. Nasz wesoły jak betonowy słup protagonista uwikłał się w konflikt z tubylcami tylko dlatego, że chciał spełnić wolę swojej niedawno zmarłej żony i rozsypać jej prochy ze szczytu najwyższej góry Midgardu. To proste z pozoru zadanie zamienia się oczywiście w krwawy festiwal, jakiego skute lodem krainy jeszcze nie widziały, a widziały – wierzcie mi(tologii) – sporo.
Chłopcze
- perfekcyjne odświeżenie formuły serii;
- najlepszy Kratos w historii cyklu;
- świetna fabuła, bardzo dobre zakończenie;
- zapadający w pamięć bohaterowie – Sindri rządzi;
- raj dla miłośników eksploracji, mnóstwo rzeczy do roboty, endgame dla chcących „jeszcze”;
- udany system walki, dający duże pole manewru i dopasowujący się do stylu gracza;
- różnorodni przeciwnicy;
- satysfakcjonujące walki z bossami;
- ciekawe i liczne zagadki środowiskowe;
- brutalna jak zawsze;
- raj dla miłośników mitologii nordyckiej i języka islandzkiego, fajnie wplecione w fabułę fakty znane z mitów;
- polska wersja – poziom Uncharted, a nie Until Dawn;
- znakomita muzyka;
- kapitalna, momentami wręcz ponura atmosfera z niewymuszonymi i zabawnymi dowcipami;
- solidna furtka dla sequela;
- brak loadingów, cała gra zrobiona na jednym ujęciu kamery.
- na siłę: ze dwie niepotrzebne sekwencje, w tym odstająca od reszty walka na statku;
- system rozwoju postaci wymaga tuningu;
- bardzo rzadkie drobne przycinki.
Nowe God of War stawia fanów serii w arcyciekawym położeniu, serwując na starcie całą masę rozmaitych pytań. Wiemy, że jakimś cudem Kratos uniknął śmierci w „trójce”, ale autorzy nie wyjaśniają okoliczności wędrówki na północ, zostawiając tę białą plamę do odkrycia w komiksie, który ma towarzyszyć premierze gry. Nie znamy tożsamości tajemniczej żony spartiaty i niewiele wiemy o Atreusie – jedynym synu rzeźnika, którego bierze on pod swoje skrzydła po śmierci kobiety. Możemy się tylko domyślać, że naszego bohatera przez długi czas w domu w zasadzie nie było i nie uczestniczył on w wychowaniu dziecka. Świadczy o tym fakt, że Atreus nie potrafi zatroszczyć się o podstawowe dobra potrzebne do życia, jak chociażby jedzenie. Chłopiec przechodzi więc szybkie szkolenie pod czujnym okiem ojca, a nabytą na początku umiejętność szycia z łuku natychmiast wykorzystuje w boju.
Nieustanne towarzystwo syna sprawia, że God of War to produkt znacznie głębszy od poprzednich części cyklu. Ogromny nacisk położono tu na fabułę i prostą relację zimnego jak lód ojca z potrzebującym miłości synem. Kratos nie jest typem dobrodusznego wujaszka, który zawsze ma na podorędziu ciepłe słowo. Nie szafuje pochwałami, zabijając w zarodku entuzjazm chłopca, i cały czas go strofuje, żądając pełnego skupienia. Dyktatorski ton daje się wyczuć nawet w sposobie, w jaki rzeźnik zwraca się do swojej pociechy. Częściej niż imię dziecka z jego ust słyszymy formalne „chłopcze”.
Dystans, jaki stwarza Kratos, jest wręcz namacalny i bardzo cieszy mnie to, że poza nielicznymi wyjątkami deweloperzy utrzymali taki właśnie jego wizerunek do samego końca. Tata na swój pokrętny sposób kocha pierworodnego – co do tego nie ma raczej wątpliwości – ale przy okazji scenarzyści nie zafałszowali obrazu agresywnego ponuraka, który tak dobrze nakreśliły poprzednie odsłony. Kratos to po prostu Kratos – irytuje się niemiłosiernie, ale w dobrej wierze, i czujemy, że jego intencje są szczere. Nasz bohater zyskuje w nowym God of War ogromnie, naprawdę nie sposób go nie polubić, mimo że on sam robi sporo, żeby wzbudzać permanentną niechęć.
Fabuła to w ogóle jeden z jaśniejszych punktów tej gry. Sojuszników jest tu tylu, co kot napłakał, ale każdemu z nich poświęcono wystarczająco dużo czasu, żeby nabrać do nich jakiegoś stosunku. Mimo arcypoważnej atmosfery autorom udało się też sprytnie wpleść w opowieść kilka śmiesznostek. Show kradnie przede wszystkim Sindri – krasnoludzki kowal, który brzydzi się wszystkiego i przez to często zbiera mu się na wymioty, a mimo to jest współodpowiedzialny za powstanie najbardziej znamienitego oręża spotykanego w dziewięciu światach.
Nie są to nachalne i niepasujące do klimatu głupotki jak w nowym Far Cryu. Deweloperzy po prostu pozwalają sobie momentami na trochę luzu, a że Kratos to typ, który nie uśmiecha się nigdy, prowadzi to do dość zabawnych sytuacji (scena z jabłkiem to mistrzostwo świata). Dodam jeszcze, że God of War to gra poukładana i kompletna. Wszystko trzyma się tu kupy, zakończenie jest szalenie satysfakcjonujące i choć pozostawiono uchyloną furtkę w razie ewentualnego sequela, nie odnosimy wrażenia, że historia urywa się w najważniejszym momencie.
Warto nadmienić, że kapitalnie to wszystko powiązano ze starymi nordyckimi legendami. Gra bombarduje nas przeróżnymi informacjami dotyczącymi dawnych wierzeń ludów z północy, a znane z mitów wydarzenia są bardzo sprytnie wplecione w sceny oglądane na ekranie. Jeśli Wasza znajomość tej mitologii ogranicza się do kolejnych odsłon filmowej serii Thor, to stracicie bardzo wiele. Hel tkwi tu w szczegółach i niezwykle satysfakcjonujące jest wychwycenie tych detali samodzielnie. Dzięki tej wiedzy można rozpoznać prawdziwe imiona osób na długo przed tym, zanim ujawni je gra, doceni się też kunszt autorów w umiejętnym dostosowaniu znanych faktów do obcej w tym uniwersum postaci Kratosa. Uważam wręcz, że znajomość mitologii nordyckiej jest w przypadku nowego God of War cenniejsza niż znajomość poprzednich odsłon cyklu. Nawiązań do greckich epizodów jest co prawda bez liku (w tym jedno takie, po którym fani serii dostaną orgazmu), ale ogrom pracy włożonej w ten produkt doceni się głównie w tym pierwszym przypadku.