Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Shadow Warrior 2 Recenzja gry

Recenzja gry 13 października 2016, 15:00

Recenzja gry Shadow Warrior 2 - godnego rywala Dooma i Borderlands znad Wisły

Studio Flying Wild Hog przybywa z odsieczą graczom, którzy martwią się, że Polacy nie będą mieli czym walczyć w tym roku o branżowe nagrody. Shadow Warrior 2 może okazać się czarnym koniem wśród strzelanek... i zagrozić nawet Doomowi.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

Shadow Warrior 2 w wielkim stopniu oddalił się od swojego przodka z 1997 roku, ale w paru miejscach można jeszcze znaleźć po nim ślad.

PLUSY:
  1. miodny system walki – bogaty w możliwości, szybki i brutalny;
  2. elementy RPG doskonale uzupełniające formułę klasycznego FPS-a;
  3. klimatyczne i rozległe poziomy z licznymi znajdźkami;
  4. tona humoru i nawiązań do popkultury, kapitalne dialogi w wykonaniu barwnych postaci (Lo Wang!);
  5. przyzwoitej długości kampania;
  6. świetna oprawa audiowizualna i porządna optymalizacja.
MINUSY:
  1. na dłuższą metę trochę brakuje atrakcji i różnorodności w rozgrywce (zwłaszcza w odniesieniu do powtarzalnych fragmentów poziomów);
  2. walka bywa zbyt chaotyczna przez nadmiar efektów i detali otoczenia;
  3. warstwa fabularna słabsza niż w poprzedniej części;
  4. szwankujące skrypty w zadaniach oraz pomniejsze problemy z SI, fizyką i grafiką.

Na żadną premierę tegorocznej jesieni nie czekałem z taką niecierpliwością jak na Shadow Warriora 2. Pierwszą częścią Polacy ze studia Flying Wild Hog wskoczyli do ekstraklasy twórców FPS-ów, więc wszelkie informacje o „dwójce” łowiłem chciwie, odkąd tylko została zapowiedziana. Każdy kolejny materiał witałem z euforią... a także rosnącymi powoli obawami. Bo doprawienie formuły klasycznego, bezpardonowego FPS-a silnym pierwiastkiem erpegowym na papierze wyglądało doskonale, ale czy nie było tak naprawdę zbyt dużym wyzwaniem dla relatywnie niewielkiego polskiego studia? Nie było. Proszę państwa, od teraz ani Doom, ani Borderlands nie mogą czuć się bezpiecznie, kiedy Lo Wang jest w pobliżu.

Wyjaśnijmy sobie od razu, dlaczego ta śmiała teza nie jest wcale tak niepoprawna, jak może się wydawać. Oczywiście Doom i Borderlands to strzelanki, które różnią się od siebie w wielkim stopniu – natomiast Shadow Warrior 2 wpasowuje się idealnie pomiędzy nie, dzięki czemu może stanowić alternatywę dla obydwu tych dzieł. Z jednej strony oferuje bowiem hardkorową krwawą jatkę, jakiej nie powstydziłoby się id Software, z drugiej zaś udanie doprawia ją takimi atrakcjami jak tryb kooperacji, misje główne i poboczne czy zarządzanie ekwipunkiem, skręcając w stronę dorobku Gearbox Software (ale – co istotne – robi to w mniej „nachalny” sposób niż Borderlands).

Shadow Warrior uczy, bawi, wychowuje. Tak jak w poprzedniej grze, zbieranie ciasteczek z wróżbami jest świetną atrakcją.

Kto chce trochę wylevelować Wanga?

Ogólnie rzecz biorąc, Shadow Warrior 2 jest grą mniej rozbudowaną niż tytuły z flagowej serii studia Gearbox Software (a zwłaszcza ostatnie jej odsłony). Nie uświadczymy tu podziału na klasy postaci, zadań jest mniej, a ponadto – co najistotniejsze – świat ma zupełnie inną strukturę. Centralny punkt stanowi małe, odseparowane od reszty krainy miasteczko (hub), gdzie gracz przyjmuje i zdaje misje, handluje czy oddaje się rzemiosłu. Stamtąd teleportujemy się do odrębnych lokacji (po jednej na każde zadanie), w których realizujemy określone cele, przedzierając się przez zastępy przeciwników i szukając łupów.

Nie są to jednak korytarzowe, liniowe etapy, jakie znamy z poprzedniego Shadow Warriora. Niemal każdą misję wypełniamy na dość rozległej mapie o częściowo otwartej strukturze, dzięki której możliwe jest przemieszczanie się różnymi drogami i – niekiedy – odhaczanie poleceń w wybranej kolejności. Na dodatek gra ciągle zachęca do zaglądania w zakamarki, kusząc szansą na spotkanie elitarnych przeciwników i zdobycie mnóstwa skarbów – zarówno użytecznych przedmiotów (np. broni i jej ulepszeń), jak i znajdziek w rodzaju klasycznych ciasteczek z zabawnymi wróżbami czy różnych zapisków.

Inny niż w Borderlands jest też system ekwipunku, a zwłaszcza broni. Zamiast generować setki bliźniaczo podobnych pukawek, polscy twórcy postawili na ograniczenie arsenału do „zaledwie” kilkudziesięciu sztuk oręża, ale do każdego modelu podeszli z sercem, dając mu unikatowy wygląd, sposób działania, opis i nazwę (i często nie skąpiąc humoru). Był to strzał w dziesiątkę – tutaj zdobycie nowej broni każdorazowo jest małym świętem. Zachwyca też różnorodność środków zagłady: od mieczy i łuków, przez rewolwery i strzelby, po granatniki, wyrzutnie rakiet, działka Gaussa czy ciężkie karabiny maszynowe.

Żeby oszczędzić graczom błądzenia i zaglądania pod każdy krzak, gra pokazuje wszystko, co ważne, na minimapie - łącznie z najkrótszą drogą do celu.

Recenzja gry Shadow Warrior 2 - godnego rywala Dooma i Borderlands znad Wisły - ilustracja #2

Wspomniany wcześniej system craftingu nie jest bardzo rozbudowany. Ot, w kuźni możemy przekuwać posiadane ulepszenia (trzy sztuki w jedną lepszą). To znacznie bardziej opłacalny biznes niż sprzedawanie przedmiotów, zwłaszcza że ich wartość sklepowa jest niewielka, a towary do kupienia i tak nie są drogie.

A gdyby komuś kilkadziesiąt spluw miało nie wystarczyć, jest jeszcze do dyspozycji system ulepszania rynsztunku. Można spędzić na tym spory kawałek życia, to umieszczając klejnoty w jednej broni, to wyjmując je z innej i głowiąc się nad obrażeniami od żywiołów, premiami do celności kosztem szybkostrzelności i innymi takimi sprawami, bliskimi sercu każdego fana hack-and-slashy. Radość z mieszania w statystykach robi się jeszcze większa, gdy zyskujemy ulepszenia specjalne, takie jak opcja używania dwóch sztuk broni naraz, amunicja wybuchowa, jednoczesne wypalanie z kilku luf itd.

Co istotne, Lo Wang może mieć pod ręką aż osiem różnych narzędzi zagłady równocześnie i dysponuje nielimitowanym miejscem w plecaku. Tym samym akcja nie traci na dynamice, bo nie trzeba regularnie odwiedzać wioski w celu spieniężania łupów; również uzupełnianie zasobów tego nie wymaga (apteczek i amunicji mamy pod dostatkiem na polu walki). W gruncie rzeczy gracz nie musi się zatrzymywać nawet po to, by rozdysponować podnoszone co krok ulepszenia – da się odnosić sukcesy i bez tego. Wypadałoby co najwyżej rzucić czasem okiem na zakładkę umiejętności do rozwinięcia, jako że oferują one nierzadko bardzo użyteczne premie (acz mało wyrafinowane).

Przyjemność z grzebania w statystykach broni jest tym większa, że interfejs został zaprojektowany bardzo estetycznie i funkcjonalnie.

Kto chce trochę rozerwać Wanga?

Choć erpegowa mechanika sprawdza się świetnie, stanowi ona tylko dodatek do najważniejszego składnika w miksturze, jaką jest Shadow Warrior 2, czyli do pierwiastka strzelankowego. To właśnie podczas walki dzieło Flying Wild Hog pokazuje swoją największą siłę. Akcja jest krwawa, szybka i efektowna, a do tego wymaga małpiej zręczności (przynajmniej na wyższych poziomach trudności). To ostatnie wynika z faktu, że po pierwsze, Lo Wang jest bardzo mobilnym bohaterem, a po drugie, ma do czynienia z przeciwnikami, którzy albo są ponadprzeciętnie zwinni, albo zasypują go gradem pocisków.

Kluczem do sukcesu – a zarazem źródłem największej satysfakcji z walki – okazuje się wykonywanie uskoków. W połączeniu z możliwością podwójnego skakania nadaje to potyczkom niespotykaną dynamikę. Emocje budzi również sposób posługiwania się orężem. W broni palnej czuć moc przy każdym strzale (głównie dzięki hektolitrom krwi i latającym kończynom wrogów), jednak prawdziwy pazur gra pokazuje przy mieczach i innych ostrzach. Szermierka nie jest zbyt rozwinięta – ot, mamy szybki cios, blok i trzy ataki specjalne – ale wskakiwanie w środek grupek wrogów i płatanie ich na kawałki jednym wirującym cięciem cieszy jak diabli. A do tego dochodzi jeszcze kilka magicznych mocy, np. fala uderzeniowa.

Tak jak w poprzedniej części, lepiej nie zadzierać z króliczkami.

Korzystanie z tego bogactwa możliwości jest tym przyjemniejsze, że gra rzuca przeciwko nam dziesiątki różnych odmian przeciwników. Stadka zmutowanych zwierząt, demoniczni wojownicy, cybernetyczni żołnierze, fechtmistrzowie yakuzy, mechy, drony – trudno narzekać na brak atrakcji, zwłaszcza że cała ta obfitość wrogów korzysta ze zróżnicowanych technik walki i świetnie wygląda (przede wszystkim w ruchu). Nie brakuje też oczywiście bossów mniejszych i większych. W połączeniu ze wspomnianym już wypasionym arsenałem wszystko to zapewnia niesamowitą frajdę z toczenia starć.

Niestety, w parze z największymi atutami systemu walki nie idzie projekt lokacji, które są zbyt... ładne. Szczegółowość otoczenia sprawia, że starcia bywają chaotyczne, kiedy np. szarżujące bestie zasłania trawa, a „dashujący” Lo Wang potyka się i blokuje na krzywiznach terenu (zwłaszcza schodach) czy rozrzuconych wokół obiektach. Ponadto na przejrzystość pola walki ujemnie wpływają efekty, które towarzyszą atakom (naszym i przeciwników), jak również feeria barw występująca na niektórych obszarach. Nie są to jednak bolączki, na które nie dałoby się przymknąć oka.

Jeszcze jednym elementem decydującym o miodności walki jest interaktywne otoczenie. Rozrzucenie na arenach wybuchających pojemników z substancjami reprezentującymi różne żywioły nadaje starciom delikatny taktyczny posmak, a możliwość dewastowania mebli, szyb, barierek czy samochodów dodatkowo zwiększa satysfakcję z siania zniszczenia.

Na średnim poziomie trudności Shadow Warrior 2 nie stanowi dużego wyzwania, ale na szczęście są jeszcze tryby Hard i Insane.

Kto chce trochę posłuchać Wanga?

Shadow Warrior 2 nie należy do strzelanek, które stoją fabułą, ale studio Flying Wild Hog i tak włożyło dużo serca w warstwę narracyjną swego najnowszego dzieła. I chociaż opowieść jako taka nie porywa, to śledzi się ją z przyjemnością za sprawą występujących w niej barwnych postaci, prowadzących między sobą pierwszorzędne dialogi. Dotyczy to zwłaszcza Lo Wanga i towarzyszącej mu jako głos w głowie Kamiko, którzy ciągle sobie dogryzają, bawiąc gracza toną humoru (czasem prostego, czasem błyskotliwego) i odwołań do popkultury. Duża tym w zasługa także doskonałej roboty aktorów głosowych: Jasona Liebrechta i Elizabeth Maxwell. Nie brakuje też wetkniętych gdzie popadnie zabawnych easter eggów.

Mocną stroną Shadow Warriora 2 jest również klimat, budowany zwłaszcza przez warstwę wizualną przedstawionego świata. Akcja toczy się na dryfującym w czasoprzestrzeni skrawku Ziemi, który kiedyś był Japonią, pięć lat po kataklizmie nazwanym Kolizją, czyli po zderzeniu światów ludzi i demonów. Mamy tu tradycyjne japońskie krajobrazy (lasy, wioski czy pałace), które ubarwiono szczyptą magii i śladów apokalipsy – od strony graficznej efekt jest pioruńsko dobry. Swoje robi również sugestywna oprawa muzyczna. Co ciekawe, w grze znalazło się miejsce także na iście cyberpunkowe scenerie, bowiem „koniunkcja sfer” wyzwoliła energię, którą ludzkość wykorzystała do dokonania gwałtownego skoku w rozwoju technologicznym.

Natomiast ten, kto po przejściu poprzedniego Shadow Warriora był pod wrażeniem fabuły jako takiej (tak jak niżej podpisany), „dwójką” raczej będzie rozczarowany. Choć bohaterom zdarza się snuć nieco głębsze refleksje, a w funkcjonujących jako znajdźki notkach zawarto całkiem poważne (i ciekawe) historyjki, w ogólnym zarysie opowieść okazuje się lekka i zdominowana przez humor. Wprawdzie ten ostatni jest, jak wspomniałem, kapitalny, ale szkoda, że zabrakło miejsca na coś podobnego do mistycznego patosu z „jedynki”. Osobę wyczuloną choć trochę na fabułę może zaboleć także zakończenie, które przychodzi nagle i pozostawia gracza z uczuciem niedosytu.

Jeśli ktoś zainteresuje się fabułą, będzie miał niezłą zabawę, odkrywając stopniowo tło wydarzeń ze zbieranych po świecie fragmentów dzienników, legend, wiadomości itp.

Kto chce trochę zrugać Wanga?

Przejście całego wątku głównego i wszystkich zadań pobocznych zajęło mi nieco ponad 20 godzin, przy umiarkowanie uważnym eksplorowaniu lokacji i wczytywaniu się we wszystkie zapiski, jakie wpadły mi w ręce (a są ich dziesiątki). Jeśli ktoś postanowi skupić się tylko na właściwej linii fabuły i nie zechce zbaczać ze ścieżki wiodącej do celu, może uwinąć się w mniej niż połowa tego czasu – ale wtedy straci bardzo wiele z tego, co Shadow Warrior 2 ma do zaoferowania. Jeśli zaś zdecydujecie się zajrzeć we wszystkich misjach pod każdy krzak... prawdopodobnie prędzej czy później dopadnie Was nuda.

Niestety, na dłuższą metę rozgrywka staje się troszkę monotonna. Winę za to ponoszą przede wszystkim proceduralnie generowane lokacje, których fragmenty pod koniec kampanii zaczynają się powtarzać (dotyczy to w znacznej mierze misji pobocznych). Oprócz tego na późniejszym etapie brakuje już nieco atrakcji w rodzaju świeżych typów środowiska, przeciwników czy mechanik w rozgrywce. Z uwagi na te wszystkie fajne elementy RPG przydałby się też lepszy „endgame” – opcja swobodnego szwendania się po odwiedzonych wcześniej lokacjach lub rozpoczęcia przygody od nowa z zachowaniem rozwiniętej postaci byłaby fajniejsza, gdyby uwzględniała większe wyzwania i lepsze łupy do zdobycia. Niestety, nie stwierdziłem niczego takiego.

Dialogów nagrano bardzo dużo (jak na strzelankę), ale w razie czego można je pomijać. Tylko dlaczego ktoś miałby chcieć to robić?

Również tryb kooperacji nie do końca realizuje tkwiący w nim potencjał. Zmagania z maksymalnie trójką kompanów od tych samotnych różnią się głównie tym, że przeciwnicy stają się odpowiednio twardsi... a bataliom towarzyszy jeszcze większy chaos. Nie ma tu żadnych specjalnych trybów, misji ani stref do takiej formy zabawy, brakuje też opcji społecznościowych (nawet komunikacji, nie mówiąc o handlowaniu przedmiotami czy czymś takim). Mimo to zabawa w zgranej paczce przyjaciół może być wyborna, więc nie ma co nadmiernie narzekać na co-op. Poza tym jego zaletą jest banalnie proste dołączanie do rozgrywek i wychodzenie z nich.

Recenzja gry Shadow Warrior 2 - godnego rywala Dooma i Borderlands znad Wisły - ilustracja #2

Na oprawę audiowizualną gry składa się również świetna muzyka skomponowana przez Michała Cieleckiego, Krzysztofa Wierzynkiewicza i Adama Skorupę. Możemy tu usłyszeć klimatyczne orientalne motywy, które przeplatają się z cięższymi brzmieniami, przywodzącymi troszkę na myśl utwory Micka Gordona z nowego Dooma.

Skoro już tak narzekam, wspomnę jeszcze o pewnych problemach technicznych, z którymi zetknąłem się podczas gry. Najpoważniejszy z nich to niedziałający skrypt w jednym z zadań pobocznych, przez co nie byłem w stanie ukończyć misji. Oprócz tego dziennikarski obowiązek nakazuje mi napomknąć o szwankującej niekiedy sztucznej inteligencji przeciwników i fizyce oraz o okazjonalnych błędach graficznych (np. przenikaniu tekstur). Są to jednak dolegliwości, które praktycznie w żaden sposób nie odbierają przyjemności z zabawy (nie licząc pierwszej z wymienionych bolączek).

Natomiast pochwały należą się za optymalizację i stabilność tytułu. Mamy tu piękną grafikę – z zapierającymi dech krajobrazami i bardzo efektowną rozwałką – która jednak nie została okupiona wysokimi wymaganiami sprzętowymi. Może i płynność animacji potrafiła wahać się dość znacząco, zależnie od lokacji i natężenia akcji, ale prawie nigdy nie spadała poniżej 60 klatek na sekundę (zwykle oscylowała w przedziale 80–100 FPS), więc komfort rozgrywki był niezmiennie wysoki. To imponujący rezultat, zważywszy że mówimy o zabawie z ustawieniami ultra na komputerze wyposażonym w Core i5-4570 (3,2 GHz), 8 GB RAM-u i GeForce’a GTX 1060.

Czasem człowiekowi chce się po prostu wspiąć na jakieś wzniesienie i chłonąć widoki.

Ja chcę trochę Wanga! Ja!

Podsumowując, może się wydawać, że w tej recenzji jest więcej narzekania na Shadow Warriora 2 niż obsypywania go pochwałami, ale to mylne wrażenie. Owszem, w dziele Flying Wild Hog znalazło się nieco rzeczy, które można było zrobić lepiej, jednak nie przyćmiewają one niebagatelnych zalet tej gry – miodnej walki, zręcznie wkomponowanego w akcję pierwiastka RPG, fenomenalnego humoru etc. Oto mamy więc kolejną produkcję rodem z Polski, która ma szansę odnieść wielki międzynarodowy sukces. Ale czy pokona nowego Dooma? Odpowiem trochę przekornie: a po co ma go pokonywać? Oba tytuły są świetne i warto ograć zarówno jeden, jak i drugi.

Gdyby jednak jakiś nieszczęśnik musiał wybrać tylko jedną z tych pozycji i szukał rozrywki dla samotnika, bardziej poleciłbym Shadow Warriora 2. Dostajemy w nim podobnie dopracowany (i niemal równie brutalny) system walki, któremu towarzyszy jednak głębsza mechanika, dłuższa kampania i bogatsza treść fabularna – a to wszystko za sporo mniejsze pieniądze. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że deweloper wydłuży życie Lo Wangowi, dostarczając mu po premierze trochę zawartości i funkcji, które lepiej wykorzystają wielki potencjał tej gry (a zwłaszcza tryb co-op). Albo że nie każe nam zbyt wiele czasu czekać na Shadow Warriora 3.

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

Danteveli_ Ekspert 14 października 2016

(PC) Może zabrzmi to trochę dziwnie ale Shadow Warrior jest jedną z gier mojego dzieciństwa. Nie pamiętam już jakim cudem trafiłem na ten tytuł. Z jakichś powodów kojarzy mi się on jednak z szalonym okresem katowania w Duke Nukem 3D i zachwytem nad możliwościami komputerów osobistych. Nie ukrywam zdziwienia, gdy usłyszałem, że powstanie reboot akurat tej gry. Jak wielu innych miałem wątpliwości co do potencjalnej jakości produktu żerującego na notalgii do lat 90. W końcu Duke Nukem Forever nauczył mnie przestrogi. Finalny produkt okazał się jednak genialny i stawiam go na równi z ostatnim Wolfensteinem i Doomem. Dlatego też niecierpliwie wyczekiwałem powrotu Lo Wanga. Czy ekipa ze studia Flying Wild Hog była w stanie zaspokoić moje wygórowane oczekiwania?

9.0
Recenzja gry Shadow Warrior 2 - godnego rywala Dooma i Borderlands znad Wisły
Recenzja gry Shadow Warrior 2 - godnego rywala Dooma i Borderlands znad Wisły

Recenzja gry

Studio Flying Wild Hog przybywa z odsieczą graczom, którzy martwią się, że Polacy nie będą mieli czym walczyć w tym roku o branżowe nagrody. Shadow Warrior 2 może okazać się czarnym koniem wśród strzelanek... i zagrozić nawet Doomowi.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.