
autor: Jordan Dębowski
Miłośnik Silent Hilla, serii Dark Souls i czarnej kawy. Uwielbia Flasha, któremu zazdrości punktualności.
Recenzja gry Dragon Ball: Xenoverse - tylko dla bezkrytycznych fanów
Konsole nowej generacji dostały pierwszą grę z serii Dragon Ball. Choć deweloperzy obiecywali złote góry, zwłaszcza w kwestii scenariusza, produkt wypada dużo poniżej oczekiwań.
Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji XONE

- kreator postaci i ich indywidualizacja;
- uzależniająca sieczka i zbieractwo;
- dodatkowe Parallel Missions w towarzystwie innych graczy;
- grafika i wygląd postaci;
- opcjonalny japoński dubbing;
- dynamiczny system walki...
- …który nie każdemu się spodoba;
- sztuczna inteligencja kompanów i przeciwników;
- nijaka warstwa audio;
- zmarnowany potencjał trybu fabularnego;
- mała różnorodność postaci.
Dokładnie pamiętam swoje pierwsze spotkanie z uniwersum Dragon Ball. Byłem jeszcze w podstawówce i pewnego dnia, jako że dostałem pałę z matematyki, miałem „zakaz komputera”. Za oknem była paskudna polska jesień, a ja z nudą skakałem po kanałach w telewizji. Moją uwagę przykuła nieistniejąca już stacja RTL 7. Właśnie leciała jakaś „chińska bajka”, gdzie nieźle zmasakrowani kolesie bili się na gołe klaty. Było pełno krzyków, zwrotów akcji i niesamowitych technik, które (obowiązkowo!) zamieniały połowę scenerii w pył. Nim się obejrzałem, doznałem objawienia. Razem z całym podwórkiem zastanawialiśmy się czy Songo pokona Freezera, wymienialiśmy się kartami z paczek chipsów i rysowaliśmy ulubionych wojowników na marginesach zeszytów. Choć serial i komiks na którym bazował dawno się już skończyły, to na konwentach mangi i anime nadal pojawiają się maniacy przebierający się za ulubionego Saiyanina, a gadżety sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Gry z logiem smoka Shenrona najwidoczniej też, bo pomimo widocznego spadku jakości po seriach Budokai i Budokai Tenkaichi z ery PS2, dostajemy kolejną produkcję o smoczych kulach. Czy Dragon Ball: Xenoverse wynagradza niesmak po zeszłorocznym Battle of Z?
Goku znów potrzebuje naszej energii
Od kilku lat największym problemem gier z tego uniwersum jest, paradoksalnie, warstwa fabularna. Historia wojowników Z (jak ich zwano w anglojęzycznej wersji językowej) znana jest na pamięć prawie każdemu człowiekowi zainteresowanemu tematem. Jeśli jednak nie, wystarczy zagrać w dwie losowe gry z tego uniwersum, żeby wszystko sobie przypomnieć. Twórcy od dawna nie mają pomysłu jak urozmaicić serialową opowieść i każą nam za każdym razem odtwarzać ją do znudzenia. Dragon Ball: Xenoverse już długo przed premierą reklamowane było jako ta odsłona serii, która zwali nas pod tym względem z nóg. Niestety, nic z tego.
Tym razem w świecie smoczych kul dzieje się źle, bo ktoś właśnie swawolnie podróżuje sobie po czasoprzestrzeni i zmienia znane wydarzenia dotyczące całego uniwersum. Podróżujący w czasie ulubieniec fanów, fioletowowłosy Trunks, zwraca się z związku z tym o pomoc do smoka Shenrona. Ten zaś, w całej swojej mądrości, zsyła na pomoc naszego bohatera. Szybko okazuje się że sprawcami kłopotów Goku i spółki są tajemniczy Mira i Towa, a ich ingerencja w chronologię może mieć katastrofalne skutki. Ruszamy więc w podróż do najważniejszych „momentów” serii, które zostały zmienione, by je naprawić. Brzmi interesująco? A jakże! Potencjał fabuły zostaje niestety zmarnowany, kiedy okazuje się że po raz kolejny odtwarzamy walki, które zostały przewałkowane wcześniej na wszystkie możliwe strony.