Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 31 sierpnia 2006, 14:01

autor: Krzysztof Gonciarz

GC 2006: Blaski i trzaski

Games Convention to nie targi, na których wydawcy licytują się na ilość szokujących nowinek, ale precyzyjnie skonstruowany show, którego jedynym prawdziwym celem jest rozrywka.

Tegoroczne Games Convention już za nami, nadszedł więc czas na mały rachunek sumienia z nimi związany. Przepychanki gigantów, zamknięte pokazy na zapleczach, podmiotowy stosunek do zatrudnionej na standach płci niewojennej, plastikowe dinozaury i Porsche z kompozytów. Jak się w tym nie pogubić? 90.000 metrów kwadratowych ekspozycji to zaiste niemało, a stanowczo zbyt dużo, by jeden człowiek był to w stanie ogarnąć. Jako że jednak towarzysze moi uzewnętrznili się już w swoich własnych publicystykach, a i ja newsów troszku popisać zdążyłem, do ubicia nie pozostało wiele piany. Kilka palących kwestii poruszyć tu jednak należy, co by drugoplanowe pros&cons imprezy nie zostały zbyt szybko zapomniane.

Tereny targowe są zbyt duże, by objąć je jednym zdjęciem. To, to tylko wierzchołek góry lodowej.

Pierwszy dzień targowicy, zamknięty jeszcze dla szerokiej publiki, a przeznaczony na konferencje prasowe, przyniósł nam dużą porcję nie-tak-gorących newsów ze strony największych korporacji. W większości przypadków bariera językowa dawała się we znaki. Niemcy znani są z umiłowania do swej gładkiej i ucho pieszczącej (hehe) mowy, toteż międzynarodowa angielszczyzna przy każdej możliwej okazji redukowana była do niezbędnego minimum. W konferencji Nintendo, pierwszej z największych, jedynymi zdaniami wypowiedzianymi w mowie Szekspira były te, gdy dwóch prezenterów testowało na oczach zgromadzonych nowy program do nauki języków na DS-a.

Konferencja Nintendo, godzina szprechania i 5 minut tańca z pilotem do Wii.

Mniejsza jednak o sączenie jadu, do rzeczy. Fakt, że konferencja Ninny cieszyła się największym chyba zainteresowaniem w przekroju wszystkich prasowych wydarzeń na GC. Miejsca w środku stoiska szybko się skończyły, przez co ci obdarzeni mniejszym refleksem (lub mniejszymi wtykami) zmuszeni byli do wspinania się po barierkach i stawania na palcach. Cel był jeden – zobaczyć Wii. Wszystkim słowo to huczało w głowie nieprzerwanie, wibrując ze szczególną intensywnością, gdy przez dobre 40 minut prezentowano Brain Training, wspomniany już samouczek angielski, oraz nową obudowę Duala, tym razem w wyzywająco różowym kolorze. W końcu nadszedł jednak czas Wiidzenia, zapoczątkowany przez czteroosobowy zespół taneczny – niezbyt zrozumiałem, o co biega, no ale OK. Później zaprezentowano Mario Strikers Charged oraz znanego z E3 tenisa. Szczegółów szukajcie w opisie konferencji gdzieś głębiej w GOL-u, jednakowoż zaalarmować chciałem, iż coś zaczęło w tym momencie brzydko pachnieć.

Kwestia Wii jest najbardziej palącą, jeśli chodzi o całe targi, a przy tym największą chyba kością niezgody w shuckowo-rafałowo-elkaerowo-moich opiniach. I choć kwestia „machania padem” nie wymaga chyba komentarza, problem leży w czym innym – w zbyt wysoko postawionej poprzeczce oczekiwań ze strony idealistów mojego pokroju. Jest to zabawka fajna, ale. Mając okazję własnymi rękami pobawić się w dwie wymienione wyżej produkcje, nie można nie zauważyć, że zasada działania kontrolera Wii, choć w trzech wymiarach, zasadniczo zbliżona jest do obsługi gestów myszy. Aparatura owa nie przekłada ruchu gracza na ekran w sposób bezpośredni. Ręka tenisisty nie rusza się analogicznie do naszego swobodnego machania pilotem – określone manewry z naszej strony odpalają po prostu gotowe, zaskryptowane animacje. Trochę to cios dla kogoś, kto liczył na więcej, ale z drugiej strony i ułatwienie. Aby grać w Red Steela nie trzeba będzie wszak opanowywać podstaw walki mieczem, a jedynie nauczyć się potrzebnych do zabawy komend. Żal jednak pozostaje, smark.

Ogólny przebieg pierwszego dnia, na którym to próbowaliśmy zaliczyć tyle konferencji, na ile tylko logistyka pozwoli, wzmacniał tylko stereotyp, że GC nie stoją jeszcze na poziomie, na którym ktokolwiek chce kogokolwiek szokować i zaskakiwać. Cenna jest możliwość zobaczenia tych wszystkich bet i trailerów w takich warunkach – myślę tu o gigantycznych ekranach, potężnych kolumnach głośnikowych i niekiedy wręcz kinowych standardach prezentacji (EA jak zwykle gniecie konkurencję w tym względzie) – ale trudno porównywać faktyczną merytoryczność owych rewelacji do takiego Billa Gatesa, od niechcenia ogłaszającego światu Halo 3.

Kompleks E3 widoczny jest na lipskich targach niezmiennie, a nawet na zamkniętych pokazach (z tych, na które trzeba się indywidualnie umawiać) nad wyraz często przewijały się demka już znane z początku maja. Największą butę pod tym względem pokazało właśnie Nintendo, które na imprezę nie przysłało żadnego światowej klasy oficjela oraz, świadome swej wartości, aktywnie nakręcało postrzeganie ich nadchodzących produktów w charakterze branżowych świętych krów. 5-minutowa audiencja przed majestatem pilotowego kontrolera to wszystko, na co skromny reprezentant prasy mógł liczyć ze strony japońskiego koncernu. Nawet o głupi press-pack eLKa musiał się zdrowo wykłócić, co już zalatuje zdecydowanym zadzieraniem nosa.

Na terenach Sony, PSP walały się gdzie popadnie.

Na sposób wzięło się Sony, dobrze zdające sobie sprawę, że odgrzewanie kotletów z Electronic Entertainment Expo to wszystko, na co je w zaistniałej sytuacji stać. W obliczu tego faktu, twórcy efemerycznie obecnej w gablocie PS3 całkiem zrezygnowali z organizacji jakiejkolwiek konferencji, serwując tylko rozbudowaną kiść kiełbasy wyborczej w formie ekskluzywnego bankietu. Odwrócenie uwagi od sedna sprawy w ten sposób to chyba ruch mądrzejszy, niż tuszowanie prawdy i wmawianie ludziom, że naprawdę pokazuje się im coś nowego. Zabawny unik i chyba punkt dla nich. Należy tylko odnotować, że cała ekspozycja Sony należała do największych (obok MS i, jeśli mnie zmysł przestrzenny nie myli, EA) i nie można było na niej narzekać na brak rozrywki.

Cóż to za impreza bez decków i trzasków z winyla.

Zaprezentowano chociażby nowe tytuły wykorzystujące kontrolery do BUZZ-a, czyli drugą część quizu (tym razem o tematyce sportowej) oraz zabawny zbiór mini-gierek o wszystko mówiącej nazwie Jungle Party. Z innych ciekawych rzeczy mieliśmy prezentację oraz występ reklamujący grę B-Boy, czyli trick-simulator na modłę Tony’ego Hawka, w którym wyginamy śmiało ciało w tańcu-połamańcu, oraz świetnie zapowiadającego się God of War 2 – Kratos wraca i robi jeszcze większą rzeź, niż ostatnio. Pojedynek z sub-bossem, który stoczyliśmy, swą miodnością pozwalał nawet zapomnieć o relatywnie słabej już jakości obrazu. Pokazywano też nową zabawkę wykorzystującą Eye Toya, czyli Kinetic Combat. Zgodnie z tytułem, tym razem pozwala nam ona poćwiczyć nieco bardziej bojowe ruchy. Próbowaliśmy, ale brakowało śmiałości.

Z bardzo dobrej strony pokazało się Electronic Arts, podchodząc do sprawy serio i ściągając na serię pokazów i prelekcji kilka prawdziwych osobistości świata gier, co by wymienić Gabe’a Newella i Willa Wrighta, z którymi udało nam się nawet zamienić po kilka słów. Line-up Elektroników jest na tyle różnorodny, że ich pozycja jako lidera wśród wydawców zdaje się być niezachwiana. Ciężkawo co prawda słuchało się donosów na temat rewelacyjnych nowości w FIFA 2007, ale cóż z tego, skoro mieliśmy Spore, C&C3, HL2:E2, Crisis i kilka innych, dość interesujących tytułów. Poczytać o nich możecie w cyklu newsów „GOL na GC 2006”.

Silny portfel aktywów posiada również Take 2, na czele z Bioshockiem oraz Sid Meier’s Railroads (doprawdy, czuć w tym ostatnim duch klasycznych Tycoonów). Ciekawie było w ATARI (Alone in the Dark 2007, Neverwinter Nights 2) oraz Eidosie (Kane & Lynch). Nie bez echa pozostawały też ciekawostki od Ubisoftu (Dark Messiah of Might & Magic, Brothers in Arms: Hell’s Highway, Red Steel, Rayman). Ogólnie rzecz biorąc będzie się działo na przełom 2006/2007.

Jak się te wszystkie tytuły przekładają na platformowy układ sił? Pod nieobecność Playstation 3, X-Box 360 błyszczał ze wszystkich stron. Liczba fajnych gier, które na horyzoncie kilku miesięcy zasilą szeregi tej konsoli, napawa olbrzymim optymizmem – zwłaszcza w obliczu faktu, że Microsoft nareszcie postanowił nam, Polakom, oficjalnie sprzedawać tę konsolę. Była o tym nawet wzmianka przy okazji konferencji giganta z Redmont. Playstation 2 oraz X-Box odchodzą do lamusa. Na tę pierwszą maszynę naprawdę trudno było na targach znaleźć coś, co by na dłużej przykuło uwagę (a drugiej nie było praktycznie w ogóle) – zwłaszcza wśród developerów 3rd Party. Godny wzmianki jest oczywiście *genialny* Guitar Hero 2, o którego oficjalne wydanie w Polsce to chyba przyjdzie nam jakąś petycję pisać, bo ja nie wiem, ręce opadają.

GOL-owy zespół pieśni i tańca.

A co z handheldami? Dla PSP pojawił się promyczek nadziei ze strony Konami, którego Silent Hill Origins prezentuje się bardzo ładnie i na pewno dołączy do argumentów za kupnem konsolki – pytanie tylko, czy decydujących. DS fajny był, jest i będzie, co do tego chyba nikt nie miewa już wątpliwości. Poza szeregiem okołosudokowych gier poszerzających horyzonty myślowe, które dotarły niniejszym do Europy, miodnie wygląda najnowsza Castlevania (dwie grywalne postacie, które zmieniamy w locie). Na całej linii zawodzi za to dualowy Tomb Raider, całkowita porażka i wstyd – produkcja sprowadzona została do platformówki typu „3d w 2d”, czyli trójwymiarowe otoczenie, po którym poruszamy się de facto po jednej linii, w bok, nie mając specjalnych możliwości przesuwania się w głąb ekranu. Schade!

Kwestie organizacyjne targów pozostały na z gruntu niezmienionym poziomie – i dobrze. Atmosfera była pozytywna, bez większych zgrzytów, czasami tylko denerwował stopień zaśmiecenia alejek wyrzucanymi przez zwiedzających ulotkami. Na plus należy zaliczyć fakt, że o wiele łatwiej było w tym roku dogadać się po angielsku, nie tylko z wysoko postawionymi pracownikami, ale również regularną obsadą standów. Rozbawiła mnie na ten przykład sytuacja, gdy stojąc przed stanowiskiem ze Splinter Cell: Double Agent sobie tylko znanym sposobem włączyłem jakiś zakazany poziom, a ubisoftowy załogant w bardzo subtelny sposób próbował namówić mnie, bym odłożył pada i pozwolił mu zresetować konsolę. Boję się myśleć, co by było, gdyby delikwent nie mówił po angielsku, hehe.

Pozostaje sprawa hostess. Śmiejcie się, szydercy, że na zdjęciach z nimi nie szczerzę zębów, śmiejcie. Jak się okazuje, śmiałość dziewcząt, a raczej ich firmowych uniformów, została trochę przygaszona w porównaniu z rokiem poprzednim, gdy możliwe było nawet spotkanie ofiar rozbudowanego body-paintingu, w dodatku obrobionych z całej w zasadzie garderoby. Przegadaliśmy sporo na temat szowinistyczności całej koncepcji, rytuału robienia sobie z dziewuszkami zdjęć, nawet pisania takiego właśnie wartościującego komentarza na ich temat. Cóż jednak poradzić, że w takim świecie żyjemy. Pozytywnym akcentem może być, że choć naród niemiecki nie słynie raczej z najbardziej uniwersalnych typów urody (ale pojechałem!), ogólny poziom „żywych reklamówek” jak najbardziej tolerowalny. Na specjalne wyróżnienie i tytuł najgorętszego standa targów zasługuje program antywirusowy (!) BitDefender, który nie dość że wystawił na widok dwa srebrne Porsche’aki, to jeszcze upewnił się, że wygniatające w nich nadkola dziewczyny wiedzą co robią. Oj, wiedziały. Może się uda przemycić jakiś filmik z tego, co widzieliśmy – o ile nie wyszedł zbyt ostry, huh.

Wzrokowcy tutaj zatrzymywali się najdłużej.

Nie było na GC jakichś wielkich niespodzianek, ale jest to impreza, na którą bezapelacyjnie warto było pojechać. Zawsze to okazja się nieco dowartościować i poczuć, że branża, którą się człowiek interesuje, naprawdę potrafi się zaprezentować i sprzedać. Największe zaskoczenie? Jak dla mnie fakt, że gry 3rd Party na Wii prezentują się fajniej, niż te dłubane przez samo Ninny. Trochę absurd, który w dodatku zapewne skorygowany zostanie już na Tokyo Game Show. Tam też zresztą zobaczymy ostateczną prezentację sił Sony, które zapewne pokaże Japończykom więcej, niż piwo i smaczne kanapki. Jeśli się kto waha nad wyjazdem za rok – śmiało, o ile nie liczy, że historia będzie toczyć się na jego oczach. Gra targowa na GC nie polega na szokowaniu konsumentów nowymi, rewolucyjnymi informacjami. Bardziej toczy się to na zasadzie ‘kto sobie większego dinozaura na stoisku postawi’ – zabawnie to brzmi, ale taka prawda. Jak każdy popkulturowy przemysł jednak, tak i gry wideo potrzebują czegoś takiego, jak „show”. A w tej roli GC sprawdzają się znakomicie.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

GC 2006 - Nasz punkt wiidzenia
GC 2006 - Nasz punkt wiidzenia

Kolejne targi, które nawet jeśli nie mijają pod znakiem Wii, to właśnie Wii stanowi tę obowiązkową atrakcję, bez zaliczenia której czuć byśmy mogli, że umknęło nam coś bardzo istotnego. A prócz Wii? Sporo dobrze zapowiadających się gier. No i hostessy. :)

GC 2006 - Dzień pierwszy

GC rosną w siłę - 30% co roku! Organizatorzy spodziewają się 150 tys. odwiedzających (136 tys. w minionym roku), do tego 2500 dziennikarzy z 30 krajów oraz 368 wystawców, którzy zaprezentują 200 premierowych produkcji.