Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Battlefield 4 Recenzja gry

Recenzja gry 8 listopada 2013, 13:43

autor: Grzegorz Bobrek

Recenzja gry Battlefield 4 - wkraczamy na pole walki nowej generacji

Battlefield 4 nie jest grą idealną, ale w swojej kategorii multiplayerowych strzelanin nie ma sobie równych.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. fantastyczny tryb multiplayer, nie do podrobienia przez konkurencję;
  2. ogrom zawartości: mnóstwo broni, dodatków, trybów, świetne mapy;
  3. rewelacyjna oprawa graficzna i dźwiękowa (nie licząc polskiego dubbingu w kampanii);
  4. masa drobnych zmian i dodatków: tryb dowódcy, obserwatora, ulepszona destrukcja otoczenia.
MINUSY:
  1. błędy, błędy, błędy;
  2. nędzna kampania dla jednego gracza ze słabym dubbingiem;
  3. plutony dopiero w 2014 roku.

Rzucasz granat, a ten zapada się pod ziemię i nie wybucha. Czołg przechodzi przez teksturę, dostaje drgawek i zaklinowuje się. Karabin znika Ci w rękach, a strzał z tłumika na kilka sekund wyłącza dźwięk. Na sam koniec serwer zaczyna żabkować, gra wyrzuca Cię do menu i wybierasz partię dla 48 graczy zamiast dla 64. Ot tak, dla pewności, żeby zobaczyć mecz do końca. Jak ocenić grę, która przy takim natężeniu błędów i niedoskonałości sprawia frajdę większą niż jakakolwiek inna wojenna produkcja na rynku?

Battlefield 4 to pozycja, która nie bez przyczyny trafiła na celownik krytyków. Po rewelacyjnym multiplayerze w „trójce” twórcy zdecydowali się postawić kropkę nad i – przenieść serię w realia nowej generacji, z grafiką wyznaczającą nowe standardy, z fizyką i systemem destrukcji otoczenia niespotykanym u konkurencji. Z trybem dla wielu graczy, który ulepsza rozwiązania wprowadzone w 2011 roku. I jeszcze nie popełnić błędu miałkiej kampanii. EA DICE bardzo wysoko zawiesiło sobie poprzeczkę. Może za wysoko?

Nie mylą się ci, którzy twierdzą, że w Battlefieldzie 4 nie nastąpił taki skok, jaki miał miejsce między drugą a trzecią częścią. Jak na dłoni widać, i od czasu beta-testów każdy mógł się o tym przekonać na własnej skórze, że „czwórka” to przede wszystkim rozwinięcie mechanizmów sprzed dwóch lat. Trudno jednak narzekać, kiedy zmiany zaserwowane są z takim natężeniem, a sam multiplayer jest po brzegi wypełniony treścią.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to kompletnie przemodelowany system nagradzania żołnierzy. Od tej pory największą korzyść przynoszą działania drużynowe, w ramach jednego pięcioosobowego zespołu. Zamiast lichych dziesięciu procent, jak w Battlefieldzie 3, teraz możemy liczyć nawet na stuprocentową premię, gdy akcję wykonujemy z udziałem członków teamu. Co więcej, każde z takich działań przybliża nas do osiągnięcia kolejnych progów pakietu bojowego. Grupa współpracujących żołnierzy otrzymuje więc nie tylko wyraźnie większą liczbę punktów doświadczenia niż samotne wilki, ale też wymownie zyskuje na sile. Nie mniejszą zachętą do wysiłku i poświęceń jest spora nagroda za zwycięstwo w klasycznych trybach. I tak: wygrana w Podboju to dodatkowe 1500 punktów na koncie. Kiedy gracz o średnich umiejętnościach jest w stanie osiągnąć próg pięciu tysięcy za sam udział, widzimy, że baretka zwycięzcy faktycznie robi różnicę i wyraźnie daje kopa przy rozwoju profilu. Tutaj także nie obeszło się bez udanych przetasowań.

Battlefield 4 sprawdza się świetnie w ciasnych pomieszczeniach... - 2013-11-08
Battlefield 4 sprawdza się świetnie w ciasnych pomieszczeniach...

Nowy model odblokowywania elementów i tworzenia klasy żołnierza to krok w dobrym kierunku. Mechanika jest bardziej otwarta i pozwala na składanie w całość ciekawych kombinacji. Sam wybór broni to nie lada wyzwanie – poza giwerą „klasową”, czyli np. elkaemem wsparcia, do dyspozycji są cztery, a nie jak wcześniej dwie, otwarte kategorie. „Uwolnienie” karabinków i karabinów strzelca wyborowego to świetna decyzja. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby wcielić się w inżyniera, który zaminuje trasę dojazdową do wsi, odgryzie się stingerem przelatującemu śmigłowcowi, a wrogą piechotę położy celnym ogniem z odległości 200 metrów. Samo poszerzenie dostępnego arsenału i poprzekładanie umiejętności wymaga opracowania nowych taktyk. To, że zwiadowca nie jest już bezbronny przeciwko pojazdom, to jedno, ale na co zdecydujecie się jako wyżej wspomniany inżynier? Jest wyrzutnia, której rakiety lekko nakierowują się na cel, ale zadają małe obrażenia. Jest i RPG, trudniejszy w użyciu, ale znacznie poważniej kąsający wszystkie pojazdy. Dla koneserów pozostaje kolubryna w postaci SRAW, której pocisk ręcznie naprowadzamy na cel. Wybuchowe żelastwo nie wydaje się takie groźne, kiedy żołnierz wsparcia rozstawi MP-APS, detonujący przedwcześnie nadlatujące ładunki. Każda z klas i każdy pojazd otrzymały nowe dodatki i umiejętności – pula możliwych zagrań znacznie się więc poszerzyła.

Wszystkie pomysły wprowadzamy w życie na 10 mapach w 8 trybach zabawy. EA DICE starało się przygotować coś dla każdego typu odbiorcy. Wroga Transmisja i Zapora na Mekongu pozwalają na toczenie ogromnych bitew z wykorzystaniem wszelkiego typu sprzętu – coś dla miłośników 64 graczy na Wielkim Podboju. Na drugim końcu skali mamy Operację Blokada, czyli miejscówkę dla fanów Metra i dynamicznego trybu Dominacji, wyjętą prosto z Walki w zwarciu albo pierwszego z brzegu Call of Duty. Ciasne przestrzenie, masa zakamarków i niewielkie rozmiary pozwalają toczyć brutalne walki drużyn piechociarzy. Zestaw map jest naprawdę solidny i mnie osobiście bardziej przypadł do gustu niż podstawowy zestaw z „trójki”. Obok dość klasycznych terenów wiejskich, tutaj na myśl przychodzi Linia Kolejowa Golmud, występują też obszary wielkomiejskie, jak znane z bety Oblężenie Szanghaju. Na pewno nie można narzekać na różnorodność, choć i tak największe uznanie wzbudza Sztorm na Paracelach, gdzie widok wzburzonego oceanu powoduje dosłownie opad szczęki i gdzie najłatwiej przetestować nową kategorię łodzi bojowych.

… na polach i łąkach… - 2013-11-08
… na polach i łąkach…

W przypadku trybów rozgrywki absolutnie nie ma się do czego przyczepić. Większości grających i tak wystarczyłyby same Podboje i Szturmy, jednak dla różnorodności wprowadzono, poza wspomnianą Dominacją, Neutralizację, czyli wariację na temat Znajdź i Zniszcz z Call of Duty, oraz Unicestwienie. To ostatnie to ciekawa alternatywa dla Zdobądź Flagę – jednak zamiast donoszenia proporców do bazy koniecznie jest dostarczenie bomby do trzech wyznaczonych celów. Problem w tym, że ładunek wybuchowy mamy ledwie jeden, więc obie strony muszą zachować idealny balans między obroną a atakiem. Zbyt słaba drużyna wypadowa zawsze utraci cenny bagaż, z kolei przy masowym szturmie istnieje spore ryzyko wystawienia własnych punktów na nagłą kontrę przeciwnika. Rozgrywka często przypomina przeciąganie liny czy mecz futbolu amerykańskiego. Przyznam, że nieco brakuje tu jednej bomby więcej do zestawu – impasy byłby rzadsze, bo gra miałaby niekoniecznie tylko jeden przesuwający się front. Cóż, w sytuacji patowej winę zawsze można zrzucić na dowódcę.

… na otwartym morzu… - 2013-11-08
… na otwartym morzu…

W przeciwieństwie do tego, jak było w Battlefieldzie 2, tutaj oficer nie występuje fizycznie na mapie, a podłącza się do gry poprzez specjalny slot. Do jego narzędzi należy opcja wysyłania zasobów na pole walki, aktywacji kanonierki, zdalnego zwiadu czy EMP. Szczególnie przydatne oddziały nagradza przyspieszeniem awansu, a środki na te wszystkie działania zdobywają dla niego podwładni, poprzez wykonywanie poleceń i realizację celów misji. Szkopuł w tym, że przy ograniczonej wielkości map i permanentnym chaosie operacyjnym, nie mówiąc już o charakterze otwartych serwerów, trudno zauważyć bezpośredni wpływ działań dowódcy na wynik bitwy. Co najwyżej bonusy dostarczane przez lidera potrafią przechylić szalę zwycięstwa na jedną stronę. Szczególnie wtedy, kiedy przeciwnik pozbawiony jest podobnego wsparcia. Dowodzenie w sumie pozostaje ciekawą opcją pogłębienia mechaniki gry i klimatu konfliktu zbrojnego – wrażenie robi moment, w którym wrogi oficer wyznacza Cię celem o wysokim priorytecie (co za komplement!) czy też sojusznik nagradza zespół za obronę kluczowego punktu.

Recenzja gry Battlefield 4 - wkraczamy na pole walki nowej generacji - ilustracja #1

W bieżącej wersji Battlefielda 4 nie działają jeszcze plutony. Ta wygodna forma zrzeszania się graczy i wspólnego dołączania do jednej partii pojawi się dopiero na początku 2014 roku. Kuriozalna decyzja, trzeba przyznać.

Multiplayer rządzi, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Przede wszystkim zachwyca technologia – przy najwyższych ustawieniach gra wygląda obłędnie. Eksplozje wyrzucające w powietrze tony gruzu i piachu, przyciągające wzrok efekty świetlne, rozległe panoramy – choć nie wszystkie mapy cechuje ten sam poziom, nie ma żadnej przesady w stwierdzeniu, że Battlefield 4 wyznacza nowe standardy oprawy graficznej. Czy to w singlu, czy w starciach sieciowych. Potrafi także imponować ulepszoną fizyką zniszczeń – mimo że zgodnie z zapowiedziami nie każdy element otoczenia podlega destrukcji. Zdarzają się nadal nienaruszalne betonowe bloki, skwery za nic mające sobie ostrzał z armaty 105 mm, dominują też budynki, których struktura oprze się nawet tonie ładunków C4. Zaraz, a co z tym walącym się drapaczem chmur?

… i na ulicach wielkich metropolii. - 2013-11-08
… i na ulicach wielkich metropolii.

Rzecz w tym, że Levolution sprowadza się do jednej, konkretnej akcji na każdej mapie. Skala tych efektów różni się dość znacznie – od skromnego zawalenia wieży strażniczej w Operacji Blokada po kompletnie zmieniające styl gry zalanie miasteczka w Strefie Powodziowej, które przenosi ciężar zabawy na dachy okolicznych budynków. Czy to mało? W kontekście obietnic – może, ale w obliczu obecnych standardów i na tle konkurencji – destrukcja w Battlefieldzie 4 jest wciąż rewelacyjna. Jest to poziom na razie nieosiągalny dla rywali, nawet jeśli mówimy „jedynie” o natężeniu i większej widowiskowości efektów oraz o paru oskryptowanych wydarzeniach. Drugiego takiego pola bitwy nie znajdziecie. No, na pewno nie w kampanii dla jednego gracza.

Aż dziw bierze, że dwie formy zabawy z tego samego pakietu tak bardzo odbiegają od siebie jakością. Jedno jest pewne – EA utrzymuje stały, tzn. bardzo niski, poziom kampanii fabularnych. Początkowo historia oddziału Grabarzy i jego zaangażowania w absurdalny konflikt w Chinach wydaje się zmierzać do jakiegoś celu. Niestety, tych parę godzin patrzenia przez przyrządy celownicze nie pozwala na zbudowanie jakichkolwiek relacji między członkami zespołu, a tym bardziej na opowiedzenie spójnej wojennej historii. Twórcy mieli jakiś tam pomysł na odróżnienie się – choć sugerowały to zwiastuny przedpremierowe, kampania wcale nie jest jednym wielkim rollercoasterem. Gra wydaje się też mocniej trzymać ziemi niż takie Call of Duty. Ośmielę się stwierdzić, że wszystkie efekciarskie sceny trafiły w jakiejś formie do przedpremierowych zwiastunów. Poza tym sporo tu metodycznego oczyszczania budynków, strzelanin na ulicach i wymiany ognia na otwartych przestrzeniach.

Niestety, już przy trzeciej czy czwartej misji wychodzi na jaw, że kampania została zrobiona co najwyżej na pół gwizdka. Spuśćmy zasłonę milczenia na „system rozkazów”, sprowadzający się do jednej komendy. Darujmy sobie czepianie się licznych błędów: pojawiających się znikąd przeciwników, a także tych najwidoczniej sparaliżowanych strachem, bo nie reagujących na świszczące im nad głowami kule. Nie będę nawet wypominać psujących się skryptów, które nie pozwalają na rozwinięcie akcji. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zamiast trzymać się prostych, męskich historii fabuła z czasem wydaje się coraz bardziej wydumana, zwroty akcji przewidywalne, a emocje tanie i wymuszone. Nie pomaga rodzima wersja językowa, w której prym wiedzie najbielszy polski głos dla Murzyna i Joanna „Na wspólnej” Jabłczyńska w roli chińskiej agentki. Nie należę do purystów, ale tu co rusz z niedowierzaniem chwytałem się za głowę. Niby mam tego słuchać? Co więcej, misje zlepione są ze sobą katastrofalnie. Nie czuć żadnej spójności, jedna przechodzi w drugą bez większego ładu i składu, a sam koniec fabuły następuje w dziwaczny i pozbawiony sensu sposób, co przypomina równie nędzny finał Medal of Honor z 2010 roku.

EA DICE nie uniknęło błędów. Z całym przepychem graficznym nie idzie w parze stabilność – ilość niedoróbek jest ogromna, od tych, które co najwyżej wzbudzają nerwowy chichot, po te, które ekspresowo prowadzą do przedwczesnej siwizny. Nie mniej istotna jest z pewnością nieudana, niekiedy wręcz żenująca kampania – huczne eksponowanie jej przed premierą było jak wystawienie na ogień dzieci z kałasznikowami. Może i kryła się za tym jakaś metoda, ale inaczej niż zbrodnią nazwać się tego nie da.

„Kim jesteś? Jesteś inżynierem!” - 2013-11-08
„Kim jesteś? Jesteś inżynierem!”

Zbrodnią na niesamowicie udanym multiplayerze, bo ten, kiedy działa tak, jak planowano, zapewnia niepowtarzalne wrażenia, nie do podrobienia przez konkurencję. Podobają mi się mapy, uwielbiam udźwiękowienie i masę większych i mniejszych zmian w mechanice oraz rozwoju postaci. Battlefield 4 w kategorii gier militarnych jest niepokonany. Stoi dumnie, choć lekko się chwiejąc od strzału w stopę, gdy nad dużą mapą przewalają się myśliwce, śmigłowce, wzburzone morze przecinają łodzie, a piechota toczy dramatyczne starcie z opancerzonym plutonem przeciwnika. Wtedy, kiedy planszą wstrząsa wielka eksplozja, kiedy medyk z poświęceniem reanimuje kompana pod ostrzałem snajpera, a poharatany BMP ostatnim tchem posyła wrogi czołg do diabła... Wtedy Battlefield 4 to czysta magia. Magia gry, która jak wciągnie, to już nie wypuszcza. No, przynajmniej do czasu premiery części piątej.

Recenzja gry Battlefield 4 - wkraczamy na pole walki nowej generacji
Recenzja gry Battlefield 4 - wkraczamy na pole walki nowej generacji

Recenzja gry

Battlefield 4 nie jest grą idealną, ale w swojej kategorii multiplayerowych strzelanin nie ma sobie równych.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.