Obce lasy przemierzam. Tak powinno było wyglądać No Man’s Sky
Obce lasy przemierzam
Część z Was zapewne kojarzy serię japońskich gier fabularnych Xenoblade Chronicles. Jej pierwsza odsłona zadebiutowała w 2010 roku na Wii, siedem lat później na Switcha zawitało Xenoblade Chronicles 2, a w zeszłym roku, również na „pstryczku”, swoją premierę miał remaster „jedynki”. Znacznie mniej znane, zwłaszcza w naszym kraju, jest Xenoblade Chronicles X – ni to sequel, ni to spin-off cyklu, który w 2015 roku pojawił się na Wii U (stąd jego mniejsza niż numerowanych odsłon rozpoznawalność), przenosząc serię z typowych dla jRPG realiów mieszających fantasy z domieszką fantastyki naukowej do świata czystego science fiction.
Fabuła gry zaczyna się od gigantycznego trzęsienia Ziemi. Tak, trzeciej planety od Słońca. Nasz glob ma nieszczęście znaleźć się w samym środku wielkiej bitwy dwóch kosmicznych potęg i nie wychodzi z tego cało. Eksploduje, a wraz z nim większość ludzkiej populacji. Nieliczne niedobitki uciekają w kosmos na pokładzie kosmicznej arki, która jednak z czasem również zostaje zaatakowana i w efekcie rozbija się na tajemniczej planecie o nazwie Mira. Ocalałym nie pozostaje nic innego jak okiełznanie obcego, niebezpiecznego świata i stworzenie sobie tu nowego domu.
Xenoblade Chronicles X jest jRPG, więc powyższy zarys to oczywiście zaledwie wstęp do znacznie bardziej skomplikowanej i wielowątkowej intrygi. Przez większość zabawy naszym nadrzędnym celem pozostaje jednak, podobnie jak w No Man’s Sky, eksploracja – tam wszechświatów, tu „zaledwie” jednego niegościnnego ciała niebieskiego.
Mira to dzika planeta, pełna obcych form życia, niezwykłych formacji skalnych i egzotycznej dla ludzkości flory. Nie może równać się skalą z uniwersum No Man’s Sky, choć i tak nie ma się czego wstydzić w kwestii rozmiarów, a jej poznawanie stanowi wyzwanie na ponad setkę godzin. Jednak dzięki temu, że jej rozmiar jest skończony, twórcy z Monolith Soft mogli ów świat zaprojektować i wypełnić zawartością ręcznie. A to zmienia wszystko.
Każdy z pięciu kontynentów, z jakich składa się Mira, oferuje odmienny ekosystem, warunki oraz przede wszystkim widoki, które na każdym kroku zapierają dech w piersiach. Już na pierwszym, wypełnionym głównie zielonymi łąkami, wzrok przyciągają niezwykłe formacje skalne, przypominające rozpięty baldachim. Podziwiając znajdujące się pod nimi jeziora, z których wodę czerpią przypominające brachiozaury giganty, od razu przypominamy sobie słynny zwiastun No Man’s Sky, który zapowiadał podobne atrakcje i którego później regularnie używano do pokazywania, jak finalna wersja różni się od obietnic. W Xenoblade Chronicles X takie widoki to nie obietnica, tylko często miła niespodzianka, która może zaskoczyć nas za każdym niepoznanym jeszcze pagórkiem. Pejzaże czarują, a kosmiczne zwierzęta, które faktycznie ktoś zaprojektował, zamiast pozostawić to algorytmom, imponują, a nie śmieszą.

Mira co krok kusi fascynującymi widokami, których żaden algorytm nie byłby w stanie samodzielnie wygenerować.
Drugi kontynent, na który trafiamy, to egzotyczna dżungla, pełna gigantycznych drzew wielkości gór, magicznie rozświetlających noce świetlików i pięknych kwiatów o rozmiarach domów. Później docieramy na pustynię, którą twórcy uatrakcyjnili tajemniczymi potężnymi wrakami statków kosmicznych i innych konstrukcji pozostawionych przez obce cywilizacje. Następnie przenosimy się na kontynent zimowy, pierwsze zetknięcie z którym po prostu oszałamia. Zamiast białych pustkowi mamy obszar wypełniony kryształowymi drzewami, nad którymi co jakiś czas połyskuje tutejszy odpowiednik ziemskiej zorzy polarnej. Na tym tle wulkaniczny finalny kontynent to niemal rozczarowanie. Niemal, gdyż i tu twórcy pomyśleli o różnorodnych atrakcjach.
Każdy krok, każde niezwykłe drzewo, wyjątkowo ukształtowana formacja skalna czy tajemnicze ruiny uświadamiały mi, jak bardzo w No Man’s Sky brakuje takich manualnie przygotowanych niespodzianek, które motywowałyby do eksploracji świata. Obie gry operują podobną estetyką, kosmiczna fauna i flora są w nich przedstawiane podobnie – tam jednak, gdzie NMS stawia na generowaną przez bezduszne algorytmy ilość, Xenoblade Chronicles X oferuje świat stworzony ludzką dłonią. I bije konkurenta na głowę.


