Demotywatory.se

Jeśli to dla kogoś argument – gra oferuje sporo osiągnięć do zdobycia niewielkim (relatywnie) kosztem.
Rain of Reflections prawdziwy pazur pokazuje natomiast wtedy, gdy dochodzi do konfrontacji z przeciwnikami. Zgadliście, to tutaj pojawiają się skojarzenia z XCOM-em – od razu nadmienię, że to luźne skojarzenia, bo w RoR nie prowadzi się całych drużyn komandosów do taktycznych bitew z kosmitami. Tak na dobrą sprawę tej grze bliżej chyba do Mutant Year Zero. To turowa skradanka, w której otwarta konfrontacja z przeciwnikami – choć możliwa – jest ostatecznością.
Ale mniejsza o klasyfikację. Chcę Wam opowiedzieć o tej mechanice, bo znalazł się w niej element, którego nie widziałem w żadnej innej grze. Nie ma tutaj parametru takiego jak punkty życia – zamiast nich jest motywacja. To ona determinuje, którzy uczestnicy starcia są jeszcze zdolni do działania, i spada nie tylko wtedy, gdy postacie otrzymują obrażenia. Ich motywacja maleje również wówczas, gdy są celem ostrzału, tracą osłonę, za którą się chowały, albo – jeśli się skradały – zostają wykryte przez strażników.
Takie podejście do tematu oferuje niespotykane gdzie indziej taktyczne opcje. Można nawet poświęcać akcje bohaterów na wykrzykiwanie gróźb pod adresem oponentów, by łamać w nich wolę walki (albo przeciwnie – na dodawanie otuchy sobie i/lub towarzyszom). W połączeniu z pomysłowo zaprojektowanymi arenami, na których da się używać otoczenia, by osiągać cele różnymi sposobami (np. odblokować sobie zakryte przejście, odpompowując wodę z kanału burzowego), otrzymamy kolejny element rozgrywki, który bawi i wciąga.
Jak łzy w deszczu – deszczu odbić
Rain of Reflections niekoniecznie błyszczy, gdy omawia się poszczególne elementy tej gry z osobna. By zrozumieć jej (mały) fenomen, trzeba zobaczyć, jak to wszystko zostało zmontowane i wyreżyserowane. To iście filmowe doświadczenie – choć oczywiście nie ma mowy o widowiskowości na miarę Detroit: Become Human. Wciąż mówimy przecież o projekcie ósemki Szwedów z niezależnego studia.

Twórcy dołożyli starań, aby w trakcie walk wszystko było przejrzyste i zrozumiałe. I żeby sukces zależał od pomyślunku gracza, a nie od RNG.
Nie będę Wam wmawiać, że Rain of Reflections to arcydzieło. Dialogi błyskotliwością nawet nie zbliżają się do Disco Elysium, bohaterowie mogliby mieć więcej charyzmy, a fabuła nie rozgałęzia się znacząco od dokonywania wyborów moralnych. Ta gra jest dobra – tylko i aż. Przede wszystkim zaś jest oryginalna. David Cage powinien przyjrzeć się jej bardzo uważnie i poważnie zastanowić nad tym, czy kolejna filmowa przygodówka jego zespołu Quantic Dream nie mogłaby aby zaoferować mechaniki rozgrywki z prawdziwego zdarzenia zamiast tandetnych sekwencji QTE. Jak również konkretnych intelektualnych wyzwań.
Na koniec przypomnę to, co napisałem na wstępie – pierwszy z trzech samodzielnych rozdziałów Rain of Reflections kosztuje na Steamie raptem 35,99 zł. Podczas pierwszej lepszej wyprzedaży ta cena spadnie o co najmniej 50%. Za 17,99 zł (lub mniej) dostaniecie przygodę krótką wprawdzie – bo trwającą mniej niż pięć godzin – ale intensywną, pomysłową i jedyną w swoim rodzaju.
Co zaś ważniejsze – studio Lionbite Games otrzyma środki, które pozwolą mu dopieścić pozostałe dwa rozdziały RoR w największym możliwym stopniu. Od początku wiadomo, że w tych dwóch rozdziałach zobaczymy uniwersum od innej strony i pokierujemy nowymi bohaterami, którzy zostaną wyposażeni w zdolności – i mechaniki – odmienne niż Wilona. Bardzo jestem ciekaw, jak dalej potoczą się losy świata przedstawionego w Rain of Reflections. Mam nadzieję, że niniejszym tekstem zdołałem i u Was wywołać choćby minimalne zaciekawienie tą grą.


